poniedziałek, 28 stycznia 2013

Dwa lata

Dokładnie dziś mijają dwa lata odkąd "siedzę w domu".

Dwa lata temu, zaczynając siódmy miesiąc ciąży poszłam na swoje pierwsze L4. To znaczy, sama nie poszłam... zostało to na mnie wymuszone. Praca w korporacji skutecznie mnie osłabiła, wyssała ze mnie resztki energii i zdrowia. Poczułam się źle. Ginekolog wypisała mi L4 na dwa tygodnie z kategorycznym dopiskiem ODPOCZYWAĆ!

Taaak... odpoczęłam sobie... od rana do nocy odbierając telefony z pracy, odpisując na maile, wysłuchując "miała przecież Pani pracować aż do rozwiązania!". Miałam taki szczery zamiar, ale liczyłam też, że już w ostatnich miesiącach ciąży dadzą mi więcej luzu. Nie będę musiała siedzieć po godzinach, a w weekendy odbierać telefony... miałam...

Po dwóch tygodniach poszłam na kontrolę. L4 aż do rozwiązania... nie chciałam się zgodzić, bo przecież "miałam...". Ginekolog spojrzała na mnie surowo mówiąc "jak się Pani natychmiast nie położy to będziemy mieć przedwczesny poród". Dostałam środki na podtrzymanie ciąży i leżałam... przez dwa miesiące z nogami w górze.

Telefony z pracy nie milkły...

Były to najdłuższe dwa miesiące w moim życiu! Obejrzałam, co było do obejrzenia, przeczytałam, co miałam przeczytać, przeglądałam neta... ale ileż można! Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, ze pozostanę w domu przez dwa lata, chybabym delikwenta kopnęła w piszczel.

Plan wciąż był taki, że po porodzie wracam do pracy najszybciej jak tylko się da...

Ale po porodzie świat nie był już taki sam! Oj nie. I ja nie byłam już taka sama. Jakby wraz z przecięciem pępowiny, zmieniła się struktura mojego mózgu. Moja świadomość siebie, dziecka... i macierzyństwa w ogóle zmieniła się radykalnie. Problemy korporacyjne nagle przestały mieć znaczenie. I tylko rodzina zaczęła ZNACZYĆ. I tylko to miało sens. I paradoksalnie odkryłam tyle możliwości na swój własny rozwój, których nigdy bym nie dostrzegła przez korporacyjne okulary.

Dziś mijają dwa lata odkąd siedzę w domu. Jak ten czas zleciał!

PS. Jutro opublikuję recenzję Bartkowych bucików :)))

13 komentarzy:

  1. U mnie 2 lutego minął dwa lata :) Naprawdę szybko zleciało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pracowałam do połowy 9 miesiąca. I te ostatnie dwa tygodnie były taaaakie długie ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. moja struktura mózgowa tez się zmieniła..korporacja wyżarła mi mi mózg:)

    OdpowiedzUsuń
  4. siedzisz? toż to praca 24/7 :)

    OdpowiedzUsuń
  5. ja po ciązy pierwszej poszłam do pracy jak Mati mial chyba ok 9 miesiaca a teraz kiedy mam drugiego to bym została dluzej i szczrze na dzień dzisiejszy mogłabym byc z nimi przez caly czas... wydawało mi sie że sobie z dwójka dzieci nie oradze a tu prosze jest coraz leiej... :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pięknie, że to podejście samo się radykalnie zmienia:)

    Jest co świętować:D

    OdpowiedzUsuń
  7. no właśnie, dlatego ja milczę jak koleżanki mówią kiedy wracają po porodzie, czekam na ostateczną wersję, jak już będą miały okruszka przy sobie, ale na zewnątrz :)
    wiem o czym mówisz :)

    OdpowiedzUsuń
  8. ja tez bym chetnie nie pracowala, niestety z jednej wyplaty nie dalibysmy rady...

    niesamowite jest to jak czlowiek odkrywa sie na nowo z dzieciem u boku ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Moja znajoma skrocila sobie urlop macierzyński i właśnie wróciła do pracy... W pewnym sensie ja podziwiam, ja bym nie umiała a i tak mam wrażenie ze Za krótko byłam w domu Z dzieckiem.

    OdpowiedzUsuń
  10. ja podobnie..też w styczniu 2 lata temu...w 7 mies poszłam na zwolnienie z myślą kiedy ja do pracy wróce...a teraz mi sie nie śpieszy:)

    OdpowiedzUsuń
  11. to tak jak u mnie 2 lata minęły...też w styczniu poszłam na zwolnienie i ciężko było mi się z tym pogodzić...a teraz nie śpieszy mi się:)

    OdpowiedzUsuń
  12. leci czas jak szalony i niewiadomo kiedy to minęło.
    a do kiedy zamierzasz być w domu?

    OdpowiedzUsuń
  13. Miałam bardzo podobnie. Telefony, maile, stres w końcówce pierwszej ciąży, ale czego nie robi się dla konta pana prezesa i tak ukochanych klientów? No i jak to? "Siedzieć" w domu? Nic nie robić? Po urodzeniu pierwszego synka, jeszcze mnie ciągnęło do pracy, wróciłam, bo chciałam. Po urodzeniu drugiego, bo musiałam. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że to co daje mi szczęście, spokój i harmonię to wychowywanie dzieci, pokazywanie im świata, bycie z nimi, to pełne zaangażowanie, gdy są chore, czy mają gorszy dzień, a nie kombinowanie opieki (nawet jeśli super babci - to "tylko" babcia, nie mama), "płaszczenie" się przed panem "boss", co by wyjść wcześniej z pracy.
    Moje życie i moje POTRZEBY, uległy całkowitemu przewartościowaniu. Zazdroszczę, ale to naprawdę z całych sił, kobietom, które mogą pozwolić sobie na "siedzenie" w domu, ale na takie siedzenie prawdziwe, bez presji otoczenia i krzywo na nie patrzenia.
    Bardzo chciałabym mieć jeszcze trzecie dziecko, ale nie dam rady połączyć tego z pracą, a z niej zrezygnować nie mogę :( I płakać mi się nad tym chce. Bo to przecież decydowanie o czyimś Być albo Niebyć. Ktoś się nie urodzi, bo praca ... eh ...

    asta79
    Byli sobie chłopcy - asta79.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń