środa, 12 marca 2014

UWAGA. IDĄ ZMIANY czyli...




Zmiany na blogu zapowiedziałam już dawno. Niestety tak bardzo nie wiedziałam, w którym chcę iść kierunku, że postanowiłam dać sobie czas.

I dzieje się. Blog już niedługo będzie funkcjonował pod nowym adresem, nową nazwą i  w zupełnie innym stylu.

Mimo, iż się dzieje to wciąż wszystko jest w kompletnym chaosie. Zawieszam więc, publikowanie postów na kilka dni, by ogarnąć NOWE!

Już całkiem niedługo, może nawet w weekend zaproszę Was w zupełnie inne miejsce.
Trzymajcie kciuki!




niedziela, 9 marca 2014

Naprawdę szybka tarta

Kto by dziś chciał stać przy garach po wczorajszym świętowaniu? Z drugiej strony... pyszny i pożywny obiad i do tego ekspresowy nie byłby zły.

Pomyślałam o tym już wczoraj i zrobiłam (na wczoraj w sumie też) tartę wg Pascala.

Szybka tarta z łososiem, mozzarellą i pomidorami.





Przepis znajdziecie TU.

Po pierwsze. Danie jest naprawdę szybkie i nie wymaga specjalnego przygotowania. Wykładamy ciasto, uzupełniamy składnikami, wkładamy do piekarnika. Ot cała filozofia..

Po drugie. Uwielbiam łososia.

Po trzecie: nie chcę wiedzieć ile to ma kalorii. Pozornie wygląda lekko i niewinnie, ale... mozzarella... śmietana 30%... ech...

Danie może nie bardzo wyszukane w smaku, ale przyjemne...
Smacznego!

piątek, 7 marca 2014

Ech te buty!

Może się wydawać, że kobiece szafki na buty, szafy, czy garderoby nie mają dna. No moja szafa chyba takiego dna nie posiada. Jakimś dziwnym  trafem, gdy już myślę, że nic w niej nie zmieszczę, udowadniam sobie, że jednak się mylę. Niezależnie ile nowych rzeczy mi przybędzie, wszystkie znajdują swoje miejsce!

hmm... i wciąż mam wrażenie, że panuje w niej porządek... a może tylko ja to widzę?

Tym razem stawałam na uszach, by upchnąć w szafie trzy kartony nowych butów. Zajęło mi to... pół dnia...
ale to jest ryzyko, gdy kupuje się rzeczy hurtem. Z drugiej strony jak nie kupować, skoro wybór ogromny, a każdy para butów woła "weź mnie". Biorę więc!

Pierwszy raz kupiłam buty w internecie. Z wielkimi obawami o jakość i rozmiar. Popytałam więc trochę dziewczyn, które mają większe doświadczenie w tym temacie (dzięki Kasiu i Agato). I oto są! Moje nowe buty na wiosnę!

1. Brązowe Workery. 

Mój faworyt. Uwielbiam takie buty, do spodni i do koronkowej sukienki... do wszystkiego. Psują doskonale



2. Baletki.
Ich nigdy w szafie nie za dużo. Te akurat "dobrałam do zamówienia". Super wygodne!



3. Kolorowe botki.
Spodobały mi się. Chciałam je mieć i już, a gdy przyszły... no cóż zastanawiam się, jak ja w nich będę chodzić? Ale buty nie zawsze są do chodzenia, czasem są do wyglądania... prawda?
 

Wszystkie buty zamówiłam TU.
Nie rozczarowałam się. I ta cena! Polecam!

poniedziałek, 3 marca 2014

Dwujęzyczne dziecko

Kolejna wizyta u logopedy nie przyniosła nic nowego w kwestii diagnozy Małego. Dostałam jedynie namiary na poradnię integracji sensorycznej i po prostu umówię się na konsultacje. Nie ma co gdybać, trzeba wiedzieć i działać.

Za to dowiedziałam się ciekawej rzeczy jeśli chodzi o prowadzenie dziecka w dwóch językach jednocześnie. Mały chłonie angielski, ale tak naprawdę wybiera sobie słowa z jednego, czy drugiego języka, które są dla niego prostsze do wypowiedzenia. Niestety w naszym wypadku może to być kolejny problem z nauką mowy, bo ciężej będzie nakłonić dziecko do wymawiania słów w języku polskim.

Logopeda natomiast zasugerowała, że możemy go prowadzić jednocześnie w dwóch językach. Warunek jest jeden. Trzeba odseparować w mieszkaniu jedno pomieszczenie/pokój w którym będzie się używać języka angielskiego. Bez względu na porę i na to kto w tym pomieszczeniu się znajduje. Wszyscy mówią po angielsku. I to co wydawało mi się przez moment genialnym pomysłem, chwilę później okazało się zupełnie niewykonalne. Dlaczego? Mamy tylko dwa pokoje... a nie każdy kto nas odwiedza i ma kontakt z Małym, mówi po angielsku. Nie mogę zakładać na przykład, że pozostawiając Synka z dziadkami, nie będą oni wchodzili do jednego z pokoi, skoro mały użytkuje wszystkie pomieszczenia w jednakowym stopniu.

Dlaczego taki tryb nauki? By dziecko od samego początku kontaktu z językiem nabierało świadomość, ze jest to odrębny system. By nie mieszało słów, by nie wybierało łatwiejszych do posługiwania się.

Czym innym jest nauka języka w naturalnym środowisku np., gdy jedno z rodziców jest obcokrajowcem, albo gdy dziecko dorasta w "obcej" kulturze (np. na emigracji), a czym innym uczenie dziecka języka obcego, gdy wszyscy w jego otoczeniu mówią po polsku.

                                                                                                      *źródło Internet

Myślę, że na naukę języków obcych Synek ma jeszcze trochę czasu, nie dużo, ale jeszcze trochę można poczekać. Teraz musimy się skupić, by nauczyć go mówić po polsku, ale jeśli macie ochotę na uczenie dziecka dwóch języków jednocześnie, możecie sięgnąć po metodę "pokoju językowego".

niedziela, 2 marca 2014

Burrito Okrasy...

Na to burrito miałam ochotę już dawno. W zasadzie już w momencie przeglądania książki wiedziałam, ze będę je robić.

Szybkie burrito





Przepis dostępny jest TU.

Ze względu na Małego bałam się jedynie ostrości tego dania. Zrobiłam więc dwie wersje. Łagodną i pikantną. To co dla mnie jest zbędne w tym przepisie to "sos śmietanowy" czyli śmietana z oliwą. Nic nadzwyczajnego, a zwiększa kaloryczność dania. Za to sos pomidorowy jest super. Zostało jeszcze dość sporo, w sam raz na kanapki.

Przepis jest prosty (jak każdy chyba w tej książce). Jedynym problemem może być ajwar. Nie wszędzie niestety jest on dostępny. Na szczęście w większych marketach, z tego co się orientowałam jest w stałej ofercie.

Jak lubicie pikantne, to polecam ;)

czwartek, 27 lutego 2014

Pióro - mądry nauczyciel

Piórem piszę od zawsze. Jestem z tego rocznika, który pamięta kategoryczny nakaz pisania piórem, więc pierwsze litery ryłam na kartkach chińską stalówką. Ryłam. Nie pisałam... bo to takie "pióra" były, co przy każdym dociśnięciu albo plamiły, albo nie pisały wcale. Ryć trzeba było, by się alfabetu nauczyć.

Po pierwszych trzech latach było zdecydowanie lepiej... Tata załatwił jakiegoś chińczyka ze złotą (!) stalówką. To było coś. Właściciel takiego egzemplarza stawał się w szkole niemal celebrytą. Pióro miało jedną niewątpliwą zaletę - PISAŁO! I tak naprawdę od tego momentu pokochałam barwę atramentu na moich kartkach. Na palcach i języku też... błękitny atrament był wszędzie.

Z chińskim piórem ze złotą stalówką przebrnęłam przez całą podstawówkę i prawie całe liceum. Na 18-te urodziny dostałam od rodziców wymarzonego Parkera. Teraz nie ma żadnej wartości... ale wtedy... ech. Pierwszy trafiony prezent w moim życiu. Ileż to razy zasypiałam z nim w ręku, nad bazgrołami jakimiś. To pamiętnik, to wiersze (wierszoklectwo raczej)... swoją drogą... szkoda, że już nie istnieją, bo chętnie bym do nich zerknęła.

I żałuję, że matury nie mogłam nim pisać.

Mam do dzisiaj. Wciąż jest w użyciu, choć niestety stary, wysłużony Parker ma konkurencję. Ładnych parę lat temu, w pracy dostałam Watermana. Może też nie jakiś wyszukany egzemplarz, ale to pióro idealne dla mnie. Lekkie, ładnie wyprofilowane... z szeroką stalówką dającą zgrabne wykończenie moim koślawym literom.


Piszę o tym dlatego, że nachodzą mnie obawy, że moje dziecko swoje pierwsze litery będzie stawiać na klawiaturze. W zasadzie już stawia... nie rozumiejąc jeszcze. Do pisma, do słowa nie przywiązuje się już takiej wagi. Fatalnie. Długopisy wyparły pióro... a wraz z nim poszanowanie dla treści. Ilu z Was robi jeszcze notatki na papierze? Odręczne pamiętniki to też już relikt... Wiem, że to znak naszych czasów... ale pióro jednak wnosiło coś więcej niż tylko tych parę słów skreślonych w zeszycie.

Pióro uczyło:

Szacunku. O pióro się dbało, szanowało je, ceniło. Nie był to towar powszechnie dostępny, jak teraz długopisy. Jedno pióro starczało niemal na całe życie. Pióra się nie pożycza, dostosowuje się ono do jednej dłoni... jednego charakteru pisma.

Cierpliwości. Żeby postawić nim tych pierwszych parę liter, słów, trzeba się było nieźle natrudzić. Przyzwyczaić do pióra, wyczuć, nauczyć. Trzeba pamiętać, by je regularnie nabijać i czyścić.

Staranności. Rozprowadzanie atramentu stalówką po arkuszu papieru, wymusza w pewnym sensie dbałość o każdą literę. Dlatego tak często mówi się, że piórem pisze się ładniej.

Ciekawą rzecz mówi też grafolog Karolina Kusiakowska:

Pisanie piórem na pewno kształtuje charakter – w grafoterapii zmienia się środek pisarski na pióro, by można było dalej pracować nad zmianą cech osobowości. Pióro uczy pokory. Aby nim coś napisać, trzeba się do tego przyłożyć. Nie pozostaje to bez wpływu na nasze cechy charakteru. Chociażby na sumienność, staranność czy dokładność. Dbając o własne pióro uczymy się również szanować inne rzeczy. Nie tylko naszą własność, ale i cudzą. Ludzie piszący piórem przywiązują się do niego, przyzwyczajają. Ma to też wpływ na rozwijanie sentymentalizmu. Pióro kojarzy nam się również z wysokim stanowiskiem lub naturą romantyka. Te skojarzenia również podświadomie rozwijają nasze ambicje i chęć dążenia do celu.
Pisanie piórem kształtuje wyobraźnie – na pewno tak. Pisząc piórem można wyobrażać sobie ludzi, którzy kojarzą nam się z „pisaniem gęsim piórem” czy też inne znane osobistości, które są autorytetami. Biorąc z nich przykład mamy wpływ na swoje dalsze życie. Myślę też, że pisanie piórem sprawia przyjemność, a gdy jest nam przyjemnie, to o wiele łatwiej się myśli, rozwiązuje problemy czy po prostu wyobraża pewne rzeczy. Osoby z bogatą wyobraźnią wybierają często niekonwencjonalne rozwiązania. Przy pisaniu piórem może to być jego oprawa, albo chociażby kolor atramentu.


Całą rozmowę można prześledzić TU.

Z całą pewnością przybędzie mi jeszcze tych piór. I nie dlatego, by zacząć je kolekcjonować. Marzy mi się atrament w kolorze! Teraz jedno z piór nabite jest czernią, drugie granatem... a ja chcę zielone, fioletowe i brązowe znaki na białej kartce stawiać..

 
Ot taki mój kaprys...

A Mały jak tylko zacznie świadomie bazgrać... tzn. uczyć się pisać... na pewno dostanie ode mnie pióro. Chyba nawet wiem jakie... i mam nadzieję, ze też je pokocha...

poniedziałek, 24 lutego 2014

Jak w prosty sposób stworzyć nieudany związek?

W rocznikach 30+ trudno utrafić osoby samotne. Większość znajomych, albo jest w związkach, albo w związkach małżeńskich, często rozmnożonych, a ci którzy samotni wciąż pozostają, deklarują że jest to ich świadomy wybór. Bycie Singlem też przecież jest sposobem na życie. Ale zdarzają się osoby, które są samotne z przypadku. Gdy przekraczają magiczną granicę wiekową, rozpoczynają polowanie na partnera.

Dziś usłyszałam od jednej "singielki", będącej w świeżym związku, który nie do końca jej leży... że to nic przecież. "Facet powinien być dobrym materiałem do lepienia. Jak jest materiał, to tu się przytnie, tam doklei i będzie towar jak się patrzy".

W pierwszym odruchu roześmiałam się... ale o zgrozo! Naprawdę istnieją jeszcze kobiety, które myślą że mogą zmienić mężczyznę pod wykreowane przez siebie ideały?

Wcale się już nie dziwię, że wokół jest tyle nieszczęśliwych związków.

Jak stworzyć nieudany związek? Oto kilka prostych sposobów:

 

Związek ze strachu przed samotnością.

Tak już mamy kulturowo zakodowane (pomijam tutaj fakt, że jesteśmy gatunkiem stadnym). Mężczyzna dookreśla kobietę. Mam męża/partnera = jestem spełniona i wartościowa. No i przecież baba bez chłopa sobie nie poradzi. Samotna kobieta jest postrzegana jako coś dziwnego... Twór pomiędzy zakonnicą a ladacznicą... Kobiety boją się być same, bo społeczeństwo zawiesza je w próżni. Więc drogie panie...byle nie pił, nie bił i przynosił pieniążki do domu, a reszta się sama ułoży.


Związek pod presją otoczenia.

Rodziny zwłaszcza. Bo to wstyd jest zostać "starą panną", gdy wszystkie sąsiadki wokół dawno już zamężne. Dla świętego spokoju więc... byle nie pił, nie bił (...)


Związek na magii oparty.


Wiara w cudowną przemianę z Łajdaka w Anioła, to też dobry powód by stworzyć związek, zwłaszcza ten małżeński. Po ślubie przecież wszystko się zmienia. No przecież kocha, no przecież zależy mu... więc zrobi to, o co go "poproszę"... Taaa.... zmieni się... w sposób magiczny zmieni się w zupełnie innego człowieka.


Związek z Ideałem.

I masz w końcu tego wymarzonego. Wiersze pisze. Z kwiatami pod pracą czeka. Traktuje Cię jak księżniczkę. A gdy dochodzi do wspólnego życia, okazuje się, że śrubki dokręcić nie potrafi, pracą rąk skalać to już wcale. I szybko ten Ideał marnieje w oczach... ale "widziały gały co brały", więc albo na wstępie prześwietlisz delikwenta pod każdym życiowym aspektem, albo całe życie będziesz się wkurzać, że taki nieidealny...


Zazdrość

Ale załóżmy, że stworzyłaś coś o co warto się bić. Jest dobry związek, z dobrym mężczyzną. To bronisz go za wszelką cenę:
"Nie patrz na nią"
"Dlaczego tak często o tej Agacie z pracy gadasz, co?"
"Jesteś mój i tylko mój"... i najlepiej się uwieś na mnie i patrz tylko w moją stronę...
Dobry związek nie daje powodów do zazdrości... a wpuszczenie tej trucizny, z reguły oznacza śmierć... i to strasznie powolną... zjadającą związek od środka.




Podobnych przykładów jest wiele... myślę, ze niejedna chętnie by coś dopisała... 
...ale przede wszystkim, dla tych, które mają jakąkolwiek wątpliwość:

Facet to nie drożdżowe ciasteczko! Nie można go ugnieść, ulepić, uformować wedle własnych upodobań... nadziać rodzynkami i budyniem... wsadzić w ciepełko by dorodnie wyrósł... by na końcu schrupać z rozkoszą...

Houk!

niedziela, 23 lutego 2014

Kurczak w "sezamie" czyli czas na Okrasę

Wyjątkowo nie mogłam się zdecydować jaki przepis wybrać w tym tygodniu. Wiedziałam jedynie, że czas na Okrasę. Wybrałam więc trzy propozycje i spośród nich wylosowałam danie na dziś (wczoraj):

Pieczony kurczak w sezamie na szpinaku z pikantnymi ziemniaczkami







Przepis jak zwykle znajdziecie TU.

Prosty przepis, a jednak wprowadził w moje gotowanie sporo chaosu. Zawsze chwaliłam lidlowską książkę, za to między innymi, że wszystkie produkty dostępne są w jednym miejscu. Tak to zostało pomyślane przecież. Okazało się, że niekoniecznie. W Lidlu nie ma sezamu. Nie wiem, czy to chwilowy deficyt, czy po prostu nie ma. Wychodząc ze sklepu nie byłam zbytnio przejęta. Chciałam podskoczyć do jednego z okolicznych spożywczaków. I co? Brak sezamu w całej okolicy! Planowałam już wycieczkę do jakiegoś marketu, ale uznałam, ze to głupi pomysł. Kupiłam paczkę Sezamków i roztrzaskałam je na proszek. Po upieczeniu kurczaka obtoczyłam go w tej miazdze i muszę przyznać, ze nieźle smakował.

Ale... Plus dla przepisu za przełamanie monotonii kartofla zwykłego. Ziemniaki upieczone z chilli i skórką z cytryny są znakomite.

I szpinak z suszonymi pomidorami to dla mnie dobry smakowo pomysł. Choć ja z tych co szpinak na "surowo" mogę jeść ;)

Smacznego!

sobota, 22 lutego 2014

maluje, nakleja, powtarza

Pozostając w klimatach logopedycznych, opowiem Wam krótko jak nakłaniam Małego do powtarzania sylab i całych wyrazów. Bo, że nie reaguje na prośby typu "powiedz cio-cia", co najwyżej odpowie NIE, chyba nie muszę wspominać. Muszę się nieźle nagimnastykować, by zaczął ze mną pracować. W sensie dosłownym oczywiście. Okazuje się, że podczas intensywnej zabawy np. podczas kopania piłki, puszczają mu blokady i ładnie powtarza wszystko o co go proszę, a przynajmniej się stara.

Drugą metodą "wymuszenia" na Synku współpracy są zajęcia plastyczne. Uwielbiamy oboje książeczki, w których można bazgrać, kolorować, naklejać obrazki, zgadywać, odpowiadać na pytania. Mały wtedy bardzo entuzjastycznie opowiada co widzi, co robi, daje się wciągnąć w ćwiczenia logopedyczne, a przy tym naprawdę świetnie się bawi.

Najchętniej sięgamy po książeczki proste, z dużymi obrazkami by łatwiej było kolorować, z krótkimi poleceniami bądź rymowankami... i oczywiście z dużą ilością naklejek. Od tego zaczynamy. Na widok szablonu z obrazkami Mały zawsze reaguje w ten sam sposób: szeroko otwiera oczy i woła ŁAAAŁ.

Propozycji takich "zeszytów do ćwiczeń" na rynku jest wiele, każdy więc może znaleźć coś dla siebie. Dobrą pozycją jest "2-latek rysuje" z dużymi właśnie obrazkami, z zabawnymi krótkimi tekstami i dość dużymi naklejkami, które dają się łatwo odkleić/przykleić przez małą rączkę dziecka.






wtorek, 18 lutego 2014

Jak skutecznie podciąć skrzydła? Logopeda cz. III

Całkiem niedawno chwaliłam się, że Mały robi znaczne postępy w swoim rozgadywaniu się. I to wciąż jest prawda. Mówi więcej, mówi wyraźniej, a przede wszystkim chętniej. Idąc na wizytę kontrolną do logopedy, wyobrażałam sobie, jak nas chwali i mówi, że teraz to już będzie z górki...

                                                                                                    źródło Internet

... a logopeda... no cóż. Zauważyła postęp. Pokiwała głową, po czym dodała jak bardzo jest zaniepokojona. No i w momencie ciepło mi się zrobiło. I usłyszałam, że problem z rozwojem mowy Synka to tylko ostatnie ogniwo łańcucha. Przyczyna tkwi znacznie głębiej.

Zwróciła mi uwagę na jego nadwrażliwość na bodźce. Mały nie lubi być dotykany. Ma słuch doskonały, żywo reaguje na najmniejsze szmery, dlatego też nie lubi piosenek, a już na najbardziej, gdy ja je śpiewam, bo dla niego to zwykły hałas jest. Zrobiłam eksperyment z muzyką klasyczną. Na nią nie reaguje wcale... jakby była zupełnie naturalnym tłem do jego zabaw.

Synek ma też ogromną potrzebę silnych doznań. Dlatego lubi się kręcić, skakać ze stołu, szybko biegać, robić przewroty itp. Rzadko płacze gdy się uderzy. Niczego się nie boi (a przynajmniej niczego z czym się do tej pory spotkał). Uwielbia być w ruchu.

Logopedę zastanowił również fakt, że Mały nie nawiązywał z nią kontaktu wzrokowego. Być może przez ilość nowych rzeczy/zabawek... ale.


Oczywiście zaleciła dodatkowe konsultacje. Z psychologiem mam już wizytę umówioną, teraz został tylko neurolog. Wpisała nas na kolejne 3 wizyty do siebie...

A co podejrzewa? Dysfunkcję Integracji Sensorycznej...

Z dysfunkcją mamy do czynienia, gdy u dziecka:
- istnieje nadwrażliwość na bodźce (słuch, wzrok, dotyk, ruch)
- jest mała wrażliwość na stymulację sensoryczną
- zbyt wysoki lub niski poziom aktywności ruchowej
- problemy z koncentracją
- problemy z koordynacją
- impulsywność
- opóźnienie rozwoju mowy
- niskie poczucie własnej wartości

O dysfunkcji mówimy, gdy wystąpi co najmniej kilka objawów.
Więcej można przeczytać TU.


Jeśli jej podejrzenia się potwierdzą, to czeka nas terapia. Teraz jedynie poleciła, by jak najwięcej uwrażliwiać Małego na dotyk. Masować w kąpieli np. różnymi gąbkami, szczoteczką dla niemowląt, masować mu dłonie i stopy. Bawić się w zabawy dotykowe typu "idzie rak nieborak" czy "sroczka kaszkę ważyła" (tak. Synek szczerze tego nie znosi). Odrysowywać rączki i stópki. Bawić się plasteliną, ciastoliną itp.

Zachęcać Małego do przytulania... misia... Hmm... dla mnie nie jest akurat dziwne, że synek nie ma swojej przytulanki, ani ulubionej zabawki. Dla logopedy odwrotnie.

Jeszcze nie wiem co o tym myśleć. Poczekam na kolejne opinie specjalistów. Czy to jest zaburzenie czy zwyczajne zachowanie trzylatka, to się okaże. Na pewno dodatkowe masaże i zabawy mu nie zaszkodzą.

A Mr.Tata stuka się w czoło i mówi, że Kobieta bajki opowiada.....


niedziela, 16 lutego 2014

Eskalopki czyli Pascal na bis.

Książka Pascal kontra Okrasa jest bardziej zaskakująca niż mi się wydawało. Dziś miał być Okrasa. Ale cóż... otwieram książkę, szukam przepisu, gotuję... i dopiero szukając linka do niego zorientowałam się, że to znów Pascal. Tak. Przepisy w książce nie są podzielone na strony... tzn. z jednej strony jeden, z drugiej drugi. Są wymieszane!.

Nic to zresztą nie szkodzi, bo przepis znów mnie urzekł, a na Okrasę też przyjdzie pora.

Eskalopki w cieście ze śliwkami





Przepis znajdziecie TU


Nie wyszły tak kształtne jak Pascala, ale to dlatego, że w ciasto wpakowałam kotleta giganta i bardzo się napracowałam by się zmieścił. Warto było.

Po raz kolejny urzekła mnie prostota tego smaku. Połączenie znane od lat: miód, musztarda, schab, boczek i śliwki. Wszystko zapakowane w ciasto francuskie. Danie proste i smaczne. W zasadzie nie wymaga towarzystwa niczego innego na talerzu, choć odrobina sałaty przełamuje smak (i kolor).

Z całą pewnością, eskalopki będę przyrządzać wg tego przepisu znacznie częściej.

Smacznego!

sobota, 15 lutego 2014

NAMASTE beautiful yogis czyli joga dla początkujących.

Odkąd zaczęłam mówić głośno o jodze, pisać o niej, a raczej wspominać na blogu, dostaję zapytania o to jak zacząć?

Wiele z Was chciałoby rozpocząć praktykę jogi, ale nie wie jak się do tego zabrać. Wciąż pokutuje przekonanie, że można sobie krzywdę zrobić, wyginając ciało w asanach. I to prawda jest. Krzywdę można zrobić sobie podczas jakichkolwiek ćwiczeń, gdy robi się to w sposób nieprawidłowy. Nie można robić nic, na co ciało nie jest gotowe.

Tak naprawdę rozpoczęcie praktykowania jogi jest banalnie proste. Oczywiście zawsze polecam przynajmniej kilka zajęć zaliczyć pod okiem instruktora, tylko nie w fitness clubie. W takich miejscach zajęcia nie bardzo mają coś wspólnego z jogą. Warto poszukać sobie kameralnych zajęć prowadzonych przez joginów. Wiedza, pasja i uwaga - to jest to co zyskacie na początku.

Możecie zakupić książkę. Na rynku jest wiele interesujących pozycji (o których będzie osobny post), ale z doświadczenia wiem, że książki się czyta i odkłada na półkę, bo ciężko z nimi ćwiczyć po prostu. Zatrzymywanie się i przewracanie stron, może odebrać motywację. Choć warto czasem zerknąć w słowo pisane, by zdobyć wiedzę, jakiej nie wyniesiecie z samych ćwiczeń, bo joga to nie tylko aktywność fizyczna. To sposób życia.

Odsyłam Was więc do mojego ulubionego źródła: YouTube!

To skarbnica wszelkiej wiedzy. Słowem kluczowym na dziś jest joga dla początkujących (yoga for beginners). Jeśli dopiero zaczynacie, to raczej nie rzucajcie się na jakikolwiek filmik instruktażowy, bo joga wymaga pracy od podstaw. Trzeba ciało przygotować do ćwiczeń, krok po kroku. Zacząć od postawy, utrzymywania prostych pozycji i rozciągania.

Znajdźcie sobie instruktora / instruktorkę, z którą będzie Wam się dobrze ćwiczyć. Ciepły, spokojny głos, zrozumiałe instrukcje, dostosowane do Was tempo to też klucz do Waszego sukcesu.

Ja ćwiczę z Ali. Polecam jej lekcje dla początkujących joginów, choć przyznam, że jest bardzo wymagająca.




Można też ćwiczyć z Tarą. Zajrzyjcie do niej koniecznie, jest bardzo dokładna, można naprawdę wiele się nauczyć. Ma krótkie filmiki, co może być zaletą na samym początku. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i ćwiczyć się chce dłużej i dłużej...



Polecam też jogę z Basią Lipską. Jest naprawdę inspirująca. No i dowiecie się co to jest Ashtanga Yoga.



Jak wykonać prawidłowo każdą asanę najlepiej pokazuje Wiktor Morgulec, więc jak macie jakiekolwiek wątpliwości czy Robicie To Dobrze, to sprawdźcie Jak On To Robi ;)

Przeszukajcie YouTube, znajdźcie instruktora, który Wam odpowiada i do dzieła. Życzę powodzenia i wytrwałości :)

Ps. W nawiązaniu do wczorajszego "święta". W przyszłym roku u mnie będzie wyglądało tak:
*źródło Pinterest

(to nie Obietnica... to Propozycja)







czwartek, 13 lutego 2014

hpmblog on Instagram

I stało się. W końcu zmierzyłam się z decyzją, by znaleźć się na Instagramie.

Jak dotąd niewiele o nim wiem.
Wciąż ogarniam, a raczej jeszcze nie ogarniam.
Jedno jest pewne - Insta wciąga ;)




Zapraszam Was, więc w moje kolejne miejsce w sieci ;)

                                               hpmblog on Instagram

http://instagram.com/hpmblog#






wtorek, 11 lutego 2014

Kamyk w kieszeni, czyli szczęście pod kontrolą

Nie znam osoby, która nie wierzy w moce nadprzyrodzone. Co więcej, każda z tych osób wyparłaby się tego słowami - "co za bzdura" - i zapewne byłoby to najłagodniejsze stwierdzenie.

Jednak moce te są obecne w naszym życiu na każdym kroku. Wychodzą z szafy, siedzą z nami przy stole, wychodzą na spacer, do pracy, na ważne spotkanie. Odganiają lęki. Czarami jesteśmy karmieni od dziecka,  chociaż myślenie magiczne u dzieci jest procesem naturalnym i pozwala, oswoić się im ze światem, którego uczą się rozumieć. Któż z nas nie miał wymyślonego przyjaciela? Zasypiał tylko z ukochanym misiem? Trzymał w kieszeni znaleziony kamyk, bo był "szczęśliwy"? Miał cudowną moc odganiania wszystkich smutków, złych duchów, niespodziewanych zdarzeń. Z taką tarczą łatwiej sprostać wymaganiom, wykonać trudne zadania. Dla dzieci to naturalne.


*źródło Internet

I tak naprawdę naturalnym dla człowieka stanem jest wiara w moce. W ten sposób leczymy lęk. Ludzie pierwotni, starożytne cywilizacje, kultury prymitywne... Tworzyli swoje bóstwa, by wytłumaczyć sobie to czego nie rozumieli. A religia? Czyż nie oddajemy w "inne ręce" naszych grzechów i lęków, wierząc że jesteśmy przez to chronieni? Nic złego nie może nas spotkać bo jesteśmy "pod parasolem".

Wiara.
Wiara w moce.

Przypisywanie zwykłym, czasem bzdurnym przedmiotom cech magicznych, to też dość powszechny sposób na odganianie lęku, czy też przyciąganie szczęścia.

Bibelot, z którym się nie rozstajemy, a dzięki któremu jesteśmy silniejsi, bardziej odważni...
Rytuały. Wykonywanie czynności w odpowiedniej kolejności... bo w ten sposób wprowadzamy ład i harmonię. Spokój. Ale przecież gdy zrobimy coś zupełnie odwrotnie świat się nie zawali. Ustalony porządek nie ulegnie nagłej destrukcji.
A te wszystkie zabobony, którymi jesteśmy karmieni od pokoleń. Czarny kot, kominiarz, drabina, podkowa, czterolistna koniczyna, niekładzenie butów na stół, ze strachu przed sprzeczką. Bzdury czy magia?

Wierzymy, że nasze określone zachowanie pociągnie konkretne konsekwencje. Nie witamy się więc przez próg, by wciąż pozostać w zgodnych stosunkach. Ale tak racjonalnie... jeśli podamy sobie rękę stojąc w drzwiach to naprawdę się pokłócimy? No nie przecież. Ale gdy się pokłócimy to od razu zinterpretujemy: "ano tak. Witaliśmy się przez próg. W zgodzie żyć nie będziemy".

Wierzymy w jakieś magiczne moce, które nas otaczają. Przedmioty, które mają nadprzyrodzone zdolności. Wszystko wokół ma magiczne, czy symboliczne znaczenie. A większość z nas zapiera się, że jest realistą. W bzdury nie wierzy. I mówi to ściskając w kieszeni kamyk... który towarzyszy mu od dzieciństwa.

I ja mam taki swój "kamyk", i jeśli go zapomnę, czy zgubię to świat się nie zawali, może nawet długo nie zauważę straty... ale jakoś z nim czuję się pewniejsza. Przerzucam lęki na coś zupełnie abstrakcyjnego... ale przynajmniej nie mam ich w głowie ;)

niedziela, 9 lutego 2014

W kuchni z Pascalem

Dostałam w prezencie świątecznym książkę kucharską Pascal kontra Okrasa. Od teściowej dostałam... i chyba sama nie zdawała sobie sprawy jak wielką radość tym mi sprawiła. W kuchni czuję się dobrze. Przechodziłam różne etapy w poszukiwaniu odpowiednich dla siebie smaków, ale jedno jest niezmienne. Lubię kuchnię smaczną i zdrową, zbilansowaną kalorycznie, z dominacją "zielonych" czyli warzyw.

I tak się właśnie złożyło, że do nowego nabytku podeszłam z dużym entuzjazmem. Testuję przepis za przepisem, i co jeden to lepszy. Nawet całkiem spontanicznie powstała nowa tradycja... soboty z Pascalem/Okrasą. Zamierzam przerobić całą książkę, więc możecie śledzić jak mi idzie.

Wczoraj skusiłam się na Wieprzowe szaszłyki z surówką indyjską.



Przepis jest dostępny TU, więc nie będę kopiować.

Jest prosty, smaczny i w stylu jaki uwielbiam. Sałatka + dodatek z mięsa. W sam raz na rodzinny obiad, więc jeśli nie macie pomysłu na niedzielny posiłek to polecam.

Moja uwaga: Przepisy Pascala i Okrasy skalkulowane są na 4 dorosłe osoby. Hmm... 4 dorosłe i głodne osoby. Nauczyłam się już, że ilość składników muszę podzielić na dwa, a i tak jest aż nadto jeśli chodzi o naszą trójkę.



sobota, 8 lutego 2014

Alfabet

Postęp rozwoju mowy u Małego jest ewidentny. Codziennie pojawia się przynajmniej jedno nowe słowo i wiele prób naśladowania kolejnych. Potrafi w prostym zdaniu opowiedzieć niemal o wszystkim, a najważniejsze, że już dokładnie potrafi opisać czego chce. Jeśli ma problem ze słowem, to używa wyrazów dźwiękonaśladowczych. Nie czeka już aż sama zgadnę, o co mu chodzi. Stara się mówić i to mnie uskrzydla.

W drugiej połowie lutego mamy umówioną wizytę u logopedy. Jestem ciekawa co ona na to.

Wraz z zainteresowaniem Synka wysławianiem się, pojawiła się miłość do literek. Zna już niemal połowę. Chętnie powtarza za mną cały alfabet. Wie, że litery tworzą słowa. Na klawiaturze komputera potrafi wystukać np. Peppa, czy Lolek i wie, że wyskoczy mu bajka. Oczywiście nauczył się tego na pamięć.

Zabawa literkami to u nas prawdziwy szał, dlatego kolorowy drewniany alfabet był strzałem w dziesiątkę. I myślę, że przydałby się kolejny, albo dwa, a nawet trzy, by móc swobodnie układać słowa.




A z ciekawostek. Mały bardzo szybko i dobrze łapie język angielski. Są słowa, które istnieją dla niego tylko w tym języku np. nie mówi jabłko, ani nawet nie próbuje wymówić, bo jabłko to epyl (apple) przecież. Podobnie jest z kolorami. Wymienia podstawowe, ale tylko po angielsku: jeloo (yellow), griń (green), bluu (blue), eed (red), ping (pink), blak (black)...

A dla mnie nie ważne w jakim języku, ale niech mówi. Po angielsku też się dogada ;)

Drewniany alfabet można kupić np TU

czwartek, 30 stycznia 2014

Nie zapominaj, że masz wpływ na swoje życie



Żyjesz. Jesteś szczęśliwa. Jesteś zdrowa, a przynajmniej tak myślisz, w to wierzysz. Nic co złe Ciebie nie dotyczy… Pokutuje w Tobie myślenie magiczne… jeśli o czymś nie mówisz, to nie istnieje.

Więc nie myślisz o tym, nie mówisz… w konsekwencji nie działasz i zapominasz…
A gdy znajoma Ci mówi:
- wybieram się do ginekologa…
Niemal z automatu pytasz:
- jesteś w ciąży czy idziesz po tabletki?
Gdy w odpowiedzi słyszysz:
- idę się przebadać. Zrobić cytologię
Zamierasz. Przypominasz sobie…

Co zrobisz teraz? Sama pójdziesz się przebadać? A może po prostu o tym zapomnisz?

Luki w pamięci mogą mieć poważne konsekwencje, niestety. Równie groźny jest wstyd i skrępowanie. I odkładasz w nieskończoność termin wizyty w gabinecie ginekologicznym. Póki nic Ci nie dolega, to nie ma takiej potrzeby, prawda?

Choroba nie boli. Nie zawsze.

Boli śmierć…

Nie masz wpływu na to czy zachorujesz, ale masz wpływ na to czy będziesz żyć. Ty jedna masz wpływ na swoje życie… i nigdy o tym nie zapominaj!

Ja nie zapominam… lubię mieć swoje życie pod kontrolą.
Lubię mieć pewność, że niczego nie zaniedbuję.
Lubię wiedzieć, że jestem zdrowa.



….Jestem Niezapominajką….



Ogólnopolska Kampania Społeczna „Piękna bo Zdrowa”  
„NIE ZAPOMINAJ  o badaniach ginekologicznych. NIEZAPOMINAJKI żyją dłużej.”

Zostań NIEZAPOMINAJKĄ!
Blogerki dla Ogólnopolskiej Organizacji Kwiat Kobiecości:


www.kwiatkobiecosci.pl


Chcesz się przyłączyć?

kup bransoletkę: www.kwiatkobiecosci.pl 



dołącz do społeczności niezapominajek na facebooku: https://www.facebook.com/kwiatkobiecosci
lub przekaż 1% podatku na rzecz działań profilaktyki raka szyjki macicy i innych chorób ginekologicznych realizowanych przez Ogólnopolską Organizację Kwiat Kobiecości:  KRS 0000315362