poniedziałek, 30 stycznia 2012

Poziom trzeci

Nadszedł ten czas gdy materac łóżeczka dziecięcego wylądować musiał na najniższym poziomie. Odwlekałam ten moment, ale ileż można? Nie mogłam już patrzeć jak rączki Synka zwisają swobodnie przez barierkę, a jego główka wędruje w ślad za nimi. Za każdym razem zastanawiałam się kiedy odkryje, że nóżką odepchnąć się można i wylądować po drugiej stronie.

W ciągu dnia wkładałam go do łóżeczka, gdy musiałam zrobić coś pilnie i nie mógł mi się plątać pod nogami i za każdym razem nasłuchiwałam, czy wypadł czy jeszcze nie. Z drżącym sercem oczywiście. Na szczęście Dziecię moje jest już bezpieczne.

Oczywiście Synek tej zmiany nie zaakceptował. Teraz podnosi alarm za każdym razem, gdy znajdzie się za barierkami. Ja się mu wcale nie dziwie, bo sama czułabym się jak w klatce. Nieważne. Najważniejsze natomiast, że Synek jest bezpieczny, kiedy nie może być przy mnie. Trochę popłacze sobie, ale przynajmniej mi nie wypadnie.

Tylko zastanawiam się jak tu Kochane Maleństwo do snu układać, wszak drobna kobietka ze mnie i przechylając się przez ramę łóżeczka mam wrażenie, że wpadnę do środka, zwłaszcza z "obciążeniem" na rekach. 

hmmm.... wpadnę, nie wpadnę?

piątek, 27 stycznia 2012

Ulubione miejsce w domu

Każdy ma swój ulubiony kąt, ulubione miejsce przy stole, część kanapy, stronę w łóżku... Mój Synek również odkrył swoje! Oto ono:


Pozostawię bez komentarza ;)))

środa, 25 stycznia 2012

Ale jazda czyli dziecko w podróży!

Dla każdego rodzica podróż z dzieckiem (zwłaszcza ta pierwsza) bywa stresująca. No chyba, że ma się dziecko, które zaraz po uruchomieniu samochodu zasypia...

Stres towarzyszy rodzicom już od pierwszych dni życia pociechy, bo przecież takie maleńkie, a ze szpitala do domu trafić trzeba, później lekarz, nie rzadko objazd po rodzinie. Co zrobić żeby się nie stresować? Przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo malucha.

Dziecko w foteliku wozić trzeba, to każdy rodzic wie. Ale fotelik fotelikowi nie równy. Jeżeli chcemy naprawdę zadbać o bezpieczeństwo swojego dziecka wybieramy egzemplarz nowy, z atestem koniecznie, wykonany z solidnych materiałów i pasujący do naszego samochodu. Niestety nie każdy rodzic zdaje sobie sprawę, że fotelik po prostu może nie pasować. Tak dzieje się zwłaszcza w przypadku samochodów starszego typu, które produkowane były jeszcze przed obowiązkiem „fotelikowym”. W nowych samochodach rzadko się tak dzieje, ale sprawdzić trzeba. Uważałabym też przy zakupie fotelików używanych, bo nikt nam nie da gwarancji, że nie brał on udziału w zdarzeniu drogowym i nie jest uszkodzony. Bezpieczeństwo dziecka przede wszystkim!

Jeśli wybraliśmy fotelik idealny, trzeba w nim dziecię bezpiecznie ulokować, czyli przypiąć pasami tak, by nie były zbyt luźnie, ale też nie wżynały się w ciało dziecka. Oczywiście w samochodzie fotelik powinien być dobrze i stabilnie przypięty zgodnie z instrukcją!

Teraz gdy dziecko jest już zabezpieczone możemy rozpocząć naszą podróż. Jeśli dziecko nam przyśnie to możemy nazywać siebie szczęściarzami, jeśli nie to zaczyna się jazda. Mały człowiek po kilku chwilach podróży zapewne nudzić się zacznie. Trzeba więc jeszcze przed wyjazdem przewidzieć ten fakt i zabezpieczyć się na szereg różnych sposobów inaczej nasz rozkoszny bobas zafunduje nam istny horror.

Co zrobić z dzieckiem w samochodzie? Jak się bawić?
Przede wszystkim śpiewać! Jeszcze nie spotkałam takiego dziecka, które śpiewać by nie lubiło, a przynajmniej słuchać głosu maminego bądź tatowego (tylko jak tatę do śpiewania rodzinnego namówić?). Jeśli podróż jest długa i nużąca to śpiewanie wyjść bokiem może. Dlatego w planie awaryjnym zabawki koniecznie powinny się znaleźć. Najlepiej jedna ulubiona a druga nowa, której dziecko nie zna jeszcze. Wtedy mamy kilka chwil oddechu dopóki dziecko zabawki nie rozpracuje. No i smoczek musi być, nawet jeśli malec smoczka nie lubi to jego posiadanie odstresowująco na rodziców wpływa („Jak będzie płakał to damy mu smoczek”).

Jeśli dziecię starsze jest to możemy zainwestować w nowe technologie. Przenośny odtwarzacz DVD na przykład. Wtedy puszczamy bajkę i problem z głowy. Przynajmniej teoretycznie. A jeśli dziecko bardziej absorbujące to pobawmy się w zgadywanki, wyliczanki, i inne -anki jakie tylko przyjdą nam do głowy.

W przypadku większej ilości dzieci niestety sprawa się komplikuje. Wtedy najlepiej sprawdzają się duże samochody rodzinne (im bardziej pojemne tym lepiej). Do takiego auta pakujemy wszystko co się da: zabawki, kolorowanki, wyklejanki, CD z ulubionymi piosenkami, bańki mydlane, kota, psa i babcię najlepiej, co by drugi opiekun zajął się pociechami, gdy nam już puszczą nerwy.

A wy jak zabawiacie swoje dziecko w podróży?

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Mamy hiciora!

Oj długo szukałam zabawki idealnej dla Synka. Choć nie ma ich zbyt dużo, to do tej pory żadna nie wywoływała w nim oczekiwanej przeze mnie spontanicznej radości. Bardziej zainteresowany był "zwiedzaniem świata" i totalną demolką mieszkaniowego porządku. Odkąd rozpoczął swoje marsze mogłam zapomnieć o czasie wolnym. Pożegnałam książki czekające na przeczytanie, buszowanie po sklepach internetowych i wiele innych przyjemnych dla mnie rzeczy. Jego drzemki wykorzystywałam na "prace domowe".

Aż zdarzył się cud! Dostał od swojej cioci zabawkę idealną (jak na razie) "kubek w kubek":



Teraz to my możemy bawić się w nieskończoność. Syneczek naprawdę pokochał kolorowe kubeczki i potrafi spędzić przy nich naprawdę sporo czasu. Tak naprawdę to dopiero ja przerywam zabawę. Układam mu wieżę, którą niestrudzenie burzy, wkładam kubeczki jeden w drugi, które z zapałem wyciąga, w końcu rozsypuję je na podłodze, a Synek je goni.

Odpoczywam. Nawet układając w nieskonczoność wieżę, mogę skupić myśli na czymś innym niż mój Malec. Nie muszę być tak bardzo uważna, bo on siedzi przy mnie zainteresowany nie mną dla odmiany.

sobota, 21 stycznia 2012

Kolęda

No i wpuściliśmy księdza w tym roku na kolędę. Nie zawsze nam się to zdarzało, ale chciałam się przekonać jak to będzie z Synkiem. Cały dzień się szykowaliśmy (sprzątanie, prasowanie obrusu itp.) i Mały przeczuwał chyba, że coś się święci, bo nie odstępował nas na krok lub szwendał się przy drzwiach wejściowych. 
Czekaliśmy, czekaliśmy... a księdza ani widu, ani słychu... zrobiła się już 18.30 kiedy usłyszeliśmy dzwonki na klatce, a że blok wysoki, a my w samym środku, zaczęłam wątpić czy zdążymy przed kąpielą (o czym nie omieszkałam później księdza poinformować). Na szczęście przyszedł o 19.00 więc szybko, jak na tyle mieszkań. Pewnie nie każdy wpuszczał...

I przyznam się, że to była najdziwniejsza kolęda jaką przeżyłam. Nic a nic się rozmowa nie kleiła. Ksiądz długo w kartotekę swoją zaglądał i w końcu zapytał "I co tam dobrego?". Myślałam, że parsknę... No to my zgodnie, że dziecko, że w ogóle zwariowany i szczęśliwy rok... A on patrzył jak na kosmitów. "A czynni zawodowo jesteście?". "Tak". Koniec kolędy. Trwała zaledwie trzy minuty...

A Syneczek ani jęknął. Nic a nic się nie bał, ani ministrantów dzwoniących i mutującymi głosami śpiewających, ani księdza co go wodą święconą skropił. Tylko patrzył... Potem padł ze zmęczenia (przygotowaniami a nie samą kolędą). No i spał jak nigdy od 19.30-23.00 bez przerwy, potem do 03.00 i już do rana.

Moja rada na problemy dziecka ze snem: koniecznie skropić wodą święconą ;)

czwartek, 19 stycznia 2012

"Szczęśliwa" siódemka

A raczej dwójka. Przysporzyła nam w ostatnich dniach wiele problemów, nerwów, płaczu i totalnego chaosu. Mojemu Synkowi wyrżnęła się właśnie dolna dwójka, czyli siódmy ząbek w buźce jego. Chyba, żaden wcześniejszy ząbek nie był okupiony takim bólem...

Cieszę się, że już jest i możemy odetchnąć. A Syneczek chyba nie lubi tych swoich ząbków nowych, bo zachowuje się momentami jakby chciał je wszystkie powybijać. I uznał, że lepiej było mu gdy był taki maluteńki. Bojkotuje każdy stały pokarm, do cyca się przystawiając wciąż.

A matce żal jest dziecięcia i na każde jego zawołanie cyca swego wyciąga. I tak sobie myślę, cóż z niego wyrośnie jak tak wszystkie zachcianki będę spełniać. Ale jak tu dziecku odmówić, gdy wiem, że boli? No jak?

poniedziałek, 16 stycznia 2012

bla-bla-bla

Każda mama czeka na pierwsze słowo swojego dziecka z wielkim utęsknieniem zapewne. Ja też! Z uwagi, że Synek skończył dopiero ósmy miesiąc uznałam, że mamy jeszcze sporo czasu, więc nie wysłuchiwałam zbytnio co on tam pod nosem mamrocze. Oczywiście wielokrotnie wyobrażałam sobie ten moment... jak to Syneczek mruczy, potem układa sylaby ma-ma-ma-ma aż wreszcie dochodzi do wniosku, że samo ma-ma wystarczy...

No może byłoby zbyt idealnie, by powiedział od razu ma-ma, no ale da-da, ba-ba, ga-ga, gu-gu... cokolwiek takiego teoretycznie byłoby możliwe, ale nie w przypadku mojego dziecka chyba.

Syneczek postanowił zaskoczyć wszystkich i pierwszymi sylabami jakie te małe usteczka zdołały ułożyć są: bla-bla-bla. Nie żadne ba-ba, bu-bu, tylko wyraźne bla-bla. Oczywiście wprawił mnie w tym w solidne osłupienie. I zapytałam Mr.Taty:

- Skąd mu się to wzięło?
- eee... pewnie ma jakieś geny po żabie...
- ???

Etap gaworzenia uznaję oficjalnie za otwarty!

***

Jeszcze tylko 4 dni. Z góry dziękuję za wszystkie SMSy
 


Wyślij SMS o treści
A00569
Na numer 7122

piątek, 13 stycznia 2012

Cudności Nowości

Miło jest obserwować jak dziecię dorasta. Jak staje się małym, rozumnym dzieckiem. Codziennie zaskakuje mnie coś nowego w osiągnięciach Synka i zdumiona jestem ileż on chłonie z naszych zachowań. Dziś rano na przykład, zabrał mi telefon komórkowy i zamiast tradycyjnie włożyć go sobie do buzi, przyłożył sobie do ucha, śmiejąc się przy tym i czekając na moją reakcję. Miły poranek!

Wczoraj z kolei nauczyłam się, żeby broń Boże nie zostawiać kartonu z pieluchami na podłodze. Zawsze tak robiłam, bo Synek lubił sobie go przesuwać po całym pokoju. Ta zabawa mogła trwać w nieskończoność. Wczoraj jednak Spryciarz podsunął sobie karton pod fotel i wspiął się na niego! Oczywiście obserwowałam całą sytuację i czekałam czy da radę, czy nie. Dał. Karton został momentalnie schowany. 

Jakiś czas temu Syneczek doszedł do wniosku, że skoro on lubi wszystko do buzi wkładać to my też i teraz co tylko wyląduje w jego buźce musi i w naszej. Z zapałem częstuje nas klockami, ledwo co zdjętymi skarpetkami, wyślimtaną krową, książeczką i wszystkim tym czym sam lubi się częstować. Teraz i przy jedzeniu mamy nową zabawę: ja ci jedzonko do buzi włożę a potem ty mi. I tym sposobem posiłki zabawą się stają.

Ale nic nie przebije tupotu jego stópek. Mały doskonale radzi już sobie z przemieszczaniem na dwóch nogach. Nieustająco biega tam i z powrotem odkrywając dotąd nie znane mu kąty. Uwielbiam ten odgłos jego stópek na naszych panelach...

Ps. Wczoraj byliśmy na kolejnej wizycie u Pediatry. Wzrost 77cm, waga 11,3 kg.Pediatra zadowolona, z niedowierzaniem przyglądała się jego umiejętnościom. Miło mi było słuchać tyle komplementów na temat dziecka mojego :)))




***


Zapraszam do głosowania i z góry dziękuję za wszystkie SMSy
 


Wyślij SMS o treści
A00569
Na numer 7122


czwartek, 12 stycznia 2012

Blog Roku 2011- głosowanie rozpoczęte

 
Tych, którym podoba się mój blog zapraszam do głosowania
 


Wyślij SMS o treści
A00569
Na numer 7122 
 
Koszt SMS to tylko 1,23 zł  przeznaczone na cele charytatywne

środa, 11 stycznia 2012

Urlop ojcowski

Mr.Tata rozpoczął właśnie swój urlop ojcowski. Bardzo się z tego cieszę. Od samego początku nosił się z tym zamiarem, jednak zdecydował się poczekać trochę, bo od tego roku urlop jest dwutygodniowy.

Postanowił zainaugurować jego początek nocą spędzoną z Synkiem. Ucieszyłam się ogromnie gdy oświadczył, że to on będzie nad Małym czuwał. Już tak dawno nie spędzałam nocy sama, że zapomniałam jak to jest... 

O godz. 23.00 ostatni raz Synka nakarmiłam, zabrałam ze sobą telefon i poinformowałam męża, że ma dzwonić jakbym była potrzebna (żeby nie musiał biegać z dzieckiem na ręku po całym mieszkaniu w środku nocy). Oczywiście miałam na myśli następne karmienie. Ucałowałam moich chłopaków w czółko i szczęśliwa ewakuowałam się do łóżka. Nie zdążyłam dojść na miejsce, gdy telefon mój zabuczał. Szybko - pomyślałam z uśmiechem i zawróciłam...

- Zwymiotował!
- Jak to zwymiotował? - zaniepokojona podeszłam do Synka, a tam mała plamka po ulanym mleczku. Dziecię zdezorientowane zmianami, usiadło w trybie natychmiastowym, gdy Mr.Tata położył się obok niego i wypłynęło troszkę mleczka, którego połknąć nie zdążył.

O mały włos nie parsknęłam śmiechem. Jeszcze raz ich ucałowałam i poszłam sobie. Zasnęłam jak kamień. Jednak mimo tego falstartu Mr.Tata w nocnej opiece poradził sobie znakomicie i na karmienie wstawałam dopiero nad ranem. Szczęśliwa wstawałam.

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Osiem miesięcy z gratisem ;)

Synek mój kochany wczoraj skończył osiem miesięcy i z tej okazji postanowił mieć dla mamy swojej niespodziankę. I to jaką!

Po prawie pięciu miesiącach ciągłego wstawania w nocy,  wczoraj było inaczej. Skarb mój przespał ponad pięć godzin jednym ciągiem i to w godzinach między 23.00 a 05.00 rano. Cóż to było za zdziwienie moje i radość ogromna, gdy wybudzona płaczem Małego, cyca gotowa użyć, zobaczyłam, że świtać zaczyna...

Nie wiem jeszcze czy to był jednorazowy gratis urodzinowy dla mamy, czy coś zaczyna się zmieniać...

***

Chciałabym was poinformować, moje drogie czytelniczki (i może czytelnicy?), że blog mój bierze udział w konkursie Blog Roku 2011. Już za kilka dni rozpocznie się głosowanie, o którym szczegółowo napiszę jeszcze. Miło mi będzie, jeśli oddacie na ten blog głos swój jakże cenny :)))

sobota, 7 stycznia 2012

Król bez tronu

Jak Synek się urodził postanowiłam, że edukację "nocnikową" zacznę jak tylko będzie chodził. Nie sądziłam wtedy, że nastąpi to tak szybko. Mały Król dość sprawnie porusza się już na swoich dziecięcych nóżkach, co cieszy mamine oko niezmiernie. Jak postanowiłam, tak zrobiłam... 

Zakupiłam w Ikei nocnik (jestem zwolenniczką teorii, że im mniej bajerów tym lepiej):



Wieczorem, tuż przed kąpielą postanowiłam zapoznać dziecię z nowym przyjacielem. Posadziłam jego szacowną gołą pupę na troniku niewielkim, opowiadając przy tym, jaki to cudowny i czarodziejski mebelek jest. Synek niestety mojego entuzjazmu nie podzielił. Zaraz jak poczuł zimny plastik w te pędy uciekł z krzykiem i piskiem, świecąc przy tym swoimi pośladkami. Co się uśmiałam to moje!

Chwilę potrwało nim powrócił, by bliżej przyjrzeć się nowemu przedmiotowi. Wgryzł w niego zęby swe, kilkakrotnie nim rzucił demonstracyjnie, by nikt nie miał wątpliwości jaki jest stosunek jego do tronu swego!

I w ten oto sposób Król bez Tronu pozostał...

środa, 4 stycznia 2012

bobo-fitness?

Jeszcze na długo przed porodem przygotowywałam się do szybkiego powrotu do dawnej formy fizycznej. Zawsze byłam aktywna, wysportowana, szczupła i ciężko mi było wyobrazić sobie siebie w innym wydaniu. Wiadomo, że ciąża zmienia wiele w ciele kobiety, ale ładna sylwetka nie jest niemożliwa. 

Pierwsze co zrobiłam, to zaopatrzyłam się w płytę "Pilates po porodzie"

oczywiście pełna nadziei i wyobrażeń o tym, że z dziecięciem ćwiczyć będę. Niestety w moim wypadku okazało się to niewykonalne. Kiedy Synek był na tyle stabilny, że mogłam z nim podjąć ćwiczenia okazało się, że jest za ciężki...  a ćwiczenia bez niego były dla mnie zbyt proste, więc płytka okazała się mi zbędna.

Na szczęście do formy wróciłam już po czterech tygodniach, ale aktywność fizyczna jest mi potrzebna jak powietrze. Po wielu próbach dopasowania zajęć i ćwiczeń do mojego rytmu dnia z Maluchem o mały włos się nie poddałam. Ciężko mi było odpalać płytki bo co rusz musiałam wciskać pauzę. Joga też okazała się lekarstwem tylko na wyjątkowe okazje, tzn takie, kiedy Mr.Tata wyręczał mnie przy Synku. Wtedy mogłam się wyciszyć. Niestety ostatnio nie zdarzyło mi się... Pozostało jedno: stworzyć swój własny plan treningowy. 


Opracowałam nawet trzy i to takie, które mogę wykonać przy dziecku poruszającym się po pokoju. Na początku Synek patrzył na mnie jak na kosmitę, bał się nawet takiej matki skaczącej, kopiącej, boksującej... i w ogóle wykonującej jakieś dziwne układy i pozy. Dopiero gdy machając hantlami zaczęłam śpiewać piosenki, recytować wierszyki, czy chociażby głośno odliczać zaakceptował "nową formę zabawy" z mamą. Tak tak - zabawy. Synek uwiesza się moich nóg, gdy nimi macham... wspina się po mnie gdy robię brzuszki... łapie za ręce... ciągnie za matę... i wykonuje szereg niespodziewanych ruchów, przyprawiających mnie o zawał serca.

Ja się nie poddaję i ćwiczę mimo wszystko, bo lubię wyzwania ;)

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Kto by tam w kalendarz zaglądał!

Wczoraj przywitaliśmy Nowy Rok. Niestety Sylwestra spędziliśmy oddzielnie, ale obiecaliśmy sobie, że to nadrobimy. Oszukaliśmy kalendarz. Była kolacja, świece, przekąski, szampan otwarty o północy... romantycznie, cudownie, wzruszająco...









Naszą rodzinną tradycją otworzyliśmy "listy marzeń i planów na 2011", które cały rok wisiały za zegarem. Zrobiliśmy bilans co się sprawdziło, a co nie. Oczywiście na pierwszym miejscu było "by Synek urodził się cały i zdrowy". Przygotowaliśmy oczywiście nowe listy...

Tylko Synek jakby przeczuwał, że mama chce kilka romantycznych chwil spędzić z tatą i jak na złość nie chciał się uspać zazdrośnik jeden! Tak, tak...on jeden oszukać się nie daje. Taki mały a zna się na kalendarzu!