czwartek, 29 marca 2012

Idzie rak nieborak...


Nadszedł czas, że Synek mój zaczyna być coraz bardziej kontaktowy w zabawach z mamusią. Już nie tylko się przygląda i śmieje, ale i w rączki klaszcze (tak tak, nauczył się klaskać) i naśladować zaczyna. Teraz to mama ma więcej uciechy...

Od kilku dni króluje u nas raczek:

Idzie rak idzie rak
czasem naprzód czasem wspak.
Idzie rak nieborak
jak uszczypnie, będzie znak! 

i mama paluszkami wędruje po ciałku Syneczka i "szczypie" bądź to w kolanko, bądź w uszko czy paluszek. Mały się chichra na cały głos i powtarza po mamusi "dzie, dzie" (w wolnym tłumaczeniu idzie lub będzie), dotykając się paluszkiem.

Do wczorajszej nocy nawet nie sądziłam, że tak bardzo mu się zabawa spodobała... Obudził się Synek dobrze po pierwszej, podpełzł  do mamusi śpiącej smacznie i zaczął kłuć ją paluszkiem w policzek, krzycząc wręcz przy tym "dzie, dzie"!

 I jak tu nie kochać takiego Raczka?

wtorek, 27 marca 2012

Spacerówka

Zabierałam się do tego posta co najmniej od dwóch miesięcy. Chciałam napisać od razu, że mam nowy wózek, ale pomyślałam sobie, że poczekam, przetestuję.

Kupiłam spacerówkę trójkołową firmy Hauck:


Wózek posiada:
-aluminiowy stelaż
- regulację podnóżka
- hamulec na tylne koła
- koła piankowe
- szeroką budę
- pojemny kosz na zakupy
- pięciostopniowe pasy bezpieczeństwa

Myślałam, że nigdy nie kupię trójkołówki z obawy o jej niestabilność. Często zresztą widziałam jak takie wózki chwieją się na nierównej powierzchni. Ale wózek wózkowi nie równy. Wystarczyło, że stanęłam przy haucku i wiedziałam, że "to jest to".

Spacerówkę zakupiłam pod koniec listopada. Przeszedł więc chrzest bojowy na błocie, śniegu i mrozie. Sprawia się doskonale. Okazało się, że jest bardzo stabilny, nie odskakuje, jest zwrotny, lekki, można go złożyć jednym ruchem, dziecko siedzi stabilnie i bezpiecznie.

Pokochałam ten wózek od pierwszego wejrzenia. W porównaniu z moim poprzednim "wielofunkcyjnym" to jest porsche niemal. W zasadzie nie ma co porównywać. Tamten był darowany, a jak to się zwykło mówić "darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda", więc i ja w zęby patrzeć nie będę.

Koszmarek się już skończył, teraz czekają mnie tylko miłe spacerowe chwile...

niedziela, 25 marca 2012

Lodówkowy Potwór

I się okazało, że na lodówkę też są sposoby!!!
A może by tak zainstalować łańcuch z kłódką?


Skoro już się do niej dostał, to może sam sobie zrobi śniadanie?

czwartek, 22 marca 2012

Nieprzypadkowa MAMA


Wczoraj ok 19.00 położyłam Synka spać. Zasnął od ręki po dniu pełnym wrażeń, jednak przebudził się po prawie trzech godzinach i płakał żałośnie...

...już w drzwiach słyszałam jak pomiędzy szlochaniem wypowiada cichutko ma-ma-ma. Podchodzę do łóżeczka uśmiecham się do niego, a ten spogląda na mnie tymi swoimi zapłakanymi oczętami i mówi MAMA!!! Tak wyraźnie, nieprzypadkowo...

... kładę się z nim na łóżku i usypiam, Synek przytula się, wkłada swoje małe paluszki do mojego nosa i znów mówi MAMA. 

Pierwsze konkretne słowo. Nie jakiś tam zbitek sylab.

MAMA. Takie proste a jednak niewyobrażalne...

poniedziałek, 19 marca 2012

Może przejdziemy na wegetarianizm?


Takie dziwaczne pytanie usłyszałam z ust Mr.Taty na wczorajszym spacerze. Dziwaczne, bo z ust mężczyzny to raczej rzadkość.

- a to dlaczego? - zapytałam
- wegetarianie żyją dłużej. Czytałem też, że większość chorób tzw. cywilizacyjnych bierze się z jedzenia mięsa.
- ale, że co? dałbyś radę tak bez mięsa zupełnie? Nie wciągnąłbyś schaboszczaka od czasu do czasu?
- wciągnąłbym...

Koniec tematu. Na wegetarianizm nie przechodzimy.. Zresztą ileż my tego mięsa jemy? Dwa, góra trzy razy w tygodniu. I to jeszcze maksymalnie zdrowo przyrządzone. Chociaż z większą ochotą zjadam na obiad naleśniki ze szpinakiem niż kurczaka z rożna, nie potrafiłabym z mięsa zrezygnować całkowicie.

Nie zaryzykowałabym też wprowadzania diety wegetariańskiej, kiedy mam małe dziecko w domu. Byłoby to dość ryzykowne posunięcie, bo bałabym się, że nie dostarczam Synkowi tych składników, które tak bardzo teraz potrzebuje (wapń, fosfor...). 

Myślę jednak, że sprawę rozważymy za kilka ładnych lat.

Gdyby ktoś chciał poczytać szerzej o wegetrianiźmie:

niedziela, 18 marca 2012

Plac Zabaw zaliczony


Pogoda  w końcu zaczęła sprzyjać długim spacerom :)))
Postanowiłam to wykorzystać i zabrać Synka na plac zabaw. Cóż to była za radość gdy pierwszy raz posadziłam go w huśtawce!

Myślałam, że dziecko moje oszaleje! Synek ganiał po całym placu nie wiedząc do końca co ma robić, czego dotknąć. No i okazało się, że zadziorny jest i to bardzo! Zaczepiał wszystkie dzieci w zasięgu jego wzroku. 

Na dzień następny wybraliśmy się w trójkę i było dokładnie to samo! Przy czym wczoraj atrakcyjniejsze od ślizgawki okazały się gołębie :)))




środa, 14 marca 2012

Mr.Tata został sam.

Sam na sam z Synkiem naszym. Całe, długie trzy godziny!

Nadszedł czas, kiedy zdecydowałam się zostawić Synka pod opieką tatusia i wybrać się na shopping. Przyznam, że myśl  penetrowaniu sklepowych wieszaków bez wiszącego u nogi dziecięcia od rana wprawiła mnie w doskonały humor. Oczywiście telepanie serducha przed rozstaniem z Synkiem też odczuwałam, wszak nie rozstawaliśmy się dłużej niż na godzinkę, przez ponad dziesięć miesięcy!

Zanim wyszłam poinstruowałam Mr.Tatę co ma robić i to szczegółowo. Gdzie jest kaszka, obiadek, jak przygotować picie, że kubeczek wymyć i wyparzyć, sprawdzać czy kupy nie ma i mnóstwo innych małych bzdur, które ostatnio są dla mnie całym światem. Mr.Tata trochę poirytowany pukał się w czoło.

Na zakupach cudowanie, ale już po godzinie, dzwoniłam i sprawdzałam czy wszystko OK. 

W końcu po trzech godzinach wróciłam stęskniona i przerażona tym co zobaczę. Otwieram drzwi a tam nienaganny porządek uderzył mnie w oczy. I to dosłownie. Podłogi umyte! Wanna wyszorowana. Ba! Nawet okap, który od kilku miesięcy prosił się o dokładne szorowanie, lśnił czystością! Synek trzymając się nogi taty rzucił mi spojrzenie mówiące: zepsułaś nam zabawę! Był czysty, nakarmiony, uśmiechnięty...

Usiadłam z wrażenia, a szczęka mi opadła... Mr.Tata uśmiechnął się tylko i podał mi kawę z cynamonem!!! Jestem w szoku! Czyżby okazał się lepszą gosposią ode mnie? 

Na pewno nosa mi utarł! Nie ma co!

poniedziałek, 12 marca 2012

Profesjonalne zabezpieczenia

Odkąd Synek porusza się po całym mieszkaniu, wciąż odkrywamy rzeczy, które mogą być dla niego potencjalnym zagrożeniem. Jak to jest, że potrafi skupić całą uwagę na przedmiocie, którym akurat bawić się nie powinien?

Pierwsze co robi jak budzi się rano i zaczyna swoją wędrówkę to pokazuje nam, czego nie upilnowaliśmy... a to drzwi z łazienki są niedomknięte co staje się dla Synka pretekstem by trochę w muszli klozetowej pogrzebać. To znowu mąka dnia poprzedniego na niewłaściwą półeczkę odstawiona, zostaje rozsypana po całej kuchni. Bądź w pośpiechu pozostawiona otwarta szafka z butami to raj kulinarny dla mojego malca...

Oczywiście wszystkie szafki zabezpieczyliśmy profesjonalnie zaraz jak Synek chodzić zaczął. Muszę jednak z przykrością stwierdzić, że nie wszystkie zabezpieczenia "dały radę". Tam gdzie producenci zawiedli, podziałaliśmy my-rodzice.

Pierwsze. Zabezpieczyliśmy szafkę RTV rozciętymi reklamówkami wypełnionymi starymi materiałami. Dzięki czemu Dziecię nawet jak z rozpędu przywali to guz będzie niewielki. Niestety  efekt estetyczny zerowy, ale co tam... grunt, że głowa dziecka cała!
Drugie. Wykręciliśmy gałki z szuflad. Doskonale radzimy sobie z otwieraniem ich bez rączki a Mały nie kuma jeszcze jak to zrobić. O dziwo jest mniej zachodu z otwieraniem takiej szuflady teraz niż jak były na niej plastikowe sklepowe ochronki.


Trzecie. Szafki w kuchni zabezpieczyliśmy "na smycz". Zrezygnowaliśmy również z plastikowych ochronek, bo okazały się niepraktyczne w momencie użytkowania kuchni, kiedy kilka razy pod rząd trzeba garnek z szafki wyjąć a dzieć pod nogami się kręci. Smycz z rączki ściąga się szybciej a i Synek ma uciechę, bo drzwiczki trochę rozchylić może i w szafkach pogrzebać też. Czasem jakiś plastikowy kubek wyciągnie bądź miskę a mama ma spokój (oczywiście rzeczy, które może Synek wyciągnąć sama ułożyłam na przodzie).

Oczywiście gniazdka i chemia domowa zabezpieczona tak, że nawet mi się tam ciężko dostać :)))

piątek, 9 marca 2012

Poszliśmy na kompromis!

tzn. ja i mój Syn.

Poczytałam Wasze porady. Podumałam. Spojrzałam Synkowi głęboko w oczy i rzekłam:

- cyca ci nie zabiorę, ale jesteś już dużym chłopcem i musisz mamusi trochę pomóc. Od dzisiaj będziesz spał w swoim łóżeczku.

Patrzył na mnie jakby wszystko rozumiał... ach, on ma takie mądre spojrzenie... Wzięłam się więc do pracy. Przemeblowałam pokój (po raz enty odkąd się Mały urodził). Mr.Tata rozkręcił bok łóżeczka i ustawiliśmy je u wezgłowia naszego łóżka.
 W ten oto sposób jest wilk syta i owca cała.

Oczywiście, że miałam obawy czy nowe ustawienie się sprawdzi, ale kto nie ryzykuje ten nie śpi w nocy. 

Pierwsza noc za nami i przyznam, że było całkiem dobrze. Do północy Synek spał u siebie, niestety później zawędrował w moim kierunku. Ułożył się grzecznie w nogach (a raczej na moich łydkach) i zasnął... Przykryłam go kocykiem i nie ruszałam się przez dwie godziny, ale i tak było nieźle.

Myślę, że to dobry pomysł...a może i Mr.Tata wróci...

środa, 7 marca 2012

Czas na poradę

Doszłam do wniosku, że czas na poważne zmiany w naszej rodzinie. Niestety Synek wciąż śpi ze mną, co gorsza usypia na cycu. Czasem mnie to wykańcza, bo za każdym razem kiedy się przebudza "muszę" mu dać pociumkać... ech. No i ileż to jeszcze Mr.Tata na wygnaniu będzie.

Wczoraj pękłam. Powiedziałam NIE. Zaczęłam przeszukiwać internet w celach edukacyjnych tj.: jak nauczyć dziecko spać samodzielnie. Mr.Tata tak na mnie patrzył spod byka:

- masz takie "narzędzia" a nie potrafisz z nich korzystać...
- takie to znaczy jakie? - się zapytałam
- zapytaj twoje blogowe koleżanki, pewno nie jedna ma ten sam problem. 

Eureka! Proste jak drut. Tak więc proszę moje blogowe koleżanki (i nie tylko) o radę: 

jak oduczyć Synka zasypiania przy cycu, a co za tym idzie... jak nauczyć go spać samodzielnie?

Z góry dziękuję za każdą wypowiedź :)))

poniedziałek, 5 marca 2012

Taaaki głośny!

Nie znam swoich sąsiadów. Przynajmniej nie wszystkich. Ba niektórych nawet nigdy w życiu nie widziałam, choć do mojego obecnego mieszkania wprowadziłam się siedem lat temu!
Wracam właśnie ze spaceru, czekam na windę, gdy podchodzi do mnie pewien młody mężczyzna. Sąsiad. Oczywiście pierwszy raz na oczy widzę. Przygląda się mojemu Synkowi i zagaja rozmowę:

     - O chłopiec. Ile już ma?
     - Tak. W przyszłym tygodniu skończy dziesięć miesięcy. 
     - Mój skończył czternaście...
     - A to pan jest ojcem tego szkraba, którego czasem słyszałam przy otwartych oknach... (podtrzymuję rozmowę, a od jednej z sąsiadek wiem, że w klatce jest tylko dwoje tak małych dzieci)
    - chyba nie. Za to na szóstym piętrze albo jeszcze niżej jest taaaki głośny...
    - ...a to mój! (i wciskam w windzie numerek 5!)

Nie ma to jak wyrobić sobie dobrą opinię wśród sąsiadów. Fakt. W nocy jak budzi się to wrzask. Huknie się w głowę – wrzask. Zabiorę mu rzecz, którą akurat bawić się nie powinien – wrzask. Nie chcę wziąć go na ręce, bo obieram cebulę właśnie – wrzask. Hmmm... może i jest głośny, ale żeby od razu „taaaki głośny”?


Wracając do sprawy sanepidu. Odpowiedź na moje pytanie: why? Brzmi:
„To jest rutynowe postępowanie, w „takich” sprawach. Ankieta służy celom statystycznym”
Mogliby przynajmniej o tym poinformować, a nie od razu wysyłać „pisemka”...

piątek, 2 marca 2012

Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna!

Wczoraj otrzymałam list z Państwowego Powiatowego Inspektoratu Sanitarnego o treści:

Na podstawie art.50K.P.A. wzywa się Panią w sprawie urzędowej do złożenia wyjaśnień-zeznań w P.S.S-E (jak w tytule) po otrzymaniu wezwania. Sprawa dot. zachorowania dziecka. Nie zastosowanie się do wezwania, spowoduje, że strona zostanie ukarana grzywną zgodnie z art.88 K.P.A.

No to zdębiałam. Zbladłam. Serce zaczęło walić jak oszalałe. Jak to Inspektorat Sanitarny? Przecież Synek miał tylko biegunkę. Skąd o tym wiedzą? A jak powiadomią Opiekę Społeczną i odbiorą mi dziecko (jak w the sims;) ). Głupie, najgłupsze myśli, krążyły mi po głowie. 

Zatelefonowałam. Nie było odpowiedniej osoby. Oddzwonią.

No i oddzwoniła miła pielęgniarka:
- ja tylko chciałam zadać kilka pytań o tę biegunkę. Mogę?
- proszę (???)
- jak wyglądała, ile trwała, co jadło dziecko, czy było szczepione na rotawirusy, jakie leczenie zastosowano, czy wyjeżdżaliście Państwo na dłużej? No i na koniec, czy wszystko jest już dobrze?

Wciąż mocno zdumiona odpowiadałam tak szybko jak padały pytania. Pani się pożegnała, a ja nawet nie zdążyłam zapytać po co jej te informacje i czy to jest rutynowe postępowanie Inspektoratu Sanitarnego.

Dziś wciąż jestem w szoku.
Jak mi przejdzie to zadzwonię i zapytam się czy oni tak zawsze?