piątek, 31 sierpnia 2012

Koniec wakacji...

Już od najmłodszych lat koniec wakacji oznaczał dla mnie koniec lata. Nawet gdy jeszcze wrzesień rozpieszczał nas wysokimi temperaturami, to dla mnie i tak była jesień.

Mam taki rytuał na pożegnanie lata. Porządki w szafie! Ostatni weekend wakacji to dla mnie zmiana garderoby. Letnie rzeczy zaczynam pakować do pudeł, lub układać z tyłu, a odświeżam jesienne. Oczywiście, wszystko mierzę, paraduję przed lustrem. Co się nie nadaje już do noszenia odkładam. Czasem coś przerobię i robię listę, czego brakuje.

W tym roku i Małego nie minęła ta przyjemność. Przygotowujemy się do jesieni, więc i garderobę czas zmienić. I tak przybyły mu:

1. Trzy ciepłe swetry

2. Extra bluza (piszę extra, bo Mały wygląda w niej "jak z żurnala")

3. Dwie ciepłe kurtki, w tym tylko jedna przeciwdeszczowa.

4. Dwie ciepłe czapy z "uszkami" i daszkiem

5. Kalosze

 Wszystko już przygotowane do założenia, choć jeszcze delektujemy się słońcem i ciepłem :)))


środa, 29 sierpnia 2012

Coraz dalej od mamy

Mój Mały Synek staje się coraz bardziej samodzielny. Kiedy on tak podrósł? Kiedy?
Jeszcze niedawno spał wtulony w maminą pierś a teraz?

Teraz to... No właśnie...

Kilka miesięcy temu otwarłam łóżeczko Małego i przystawiłam je do naszego łóżka (pisałam o tym w jednym z postów). Pomysł sprawdził się bardzo. Ja nie zastanawiałam się co wieczór czy lepiej by Synek spał sam czy ze mną. Sam dokonywał wyboru. Usypiałam go w łóżeczku po czym przez wiele, wiele nocy wędrował w objęcia mamy. Aż do teraz.

Teraz wszystko się zmieniło. Mój Malec dorasta. Usypiam go w jego łóżeczku, po czym on śpi całą noc w swoim łóżeczku... nawet jak się budzi i płacze, wystarczy bym była na wyciągnięcie ręki. Klepie mnie po głowie i odwraca się dupką.

Czasem przychodzi do mnie... a raczej na duuuuże łóżko, gdzie mości sobie posłanie "w nogach", bo tam ma najwięcej miejsca. Nie przy mamusi, ale gdzieś na drugim końcu. Jak porządnie zaśnie, to przekładam poduszkę, by mieć go na oku. A raczej być bliżej... bo to się kiedyś skończy...

Teraz tylko czekać, kiedy Mały będzie miał swoje biurko, swoje "duże łóżko", swój pokój z drzwiami zamykanymi i tabliczką wywieszoną "Rodzicom Wstęp Wzbroniony"...


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

try walking in my shoes

Kiedy dziecko uważa, że jest tak samo duże jak rodzic?

?

Wtedy kiedy próbuje chodzić w jego butach.

Mój Malec codziennie, nieprzerwanie ćwiczy chodzenie w butach Mr.Taty.


(całe szczęście, że do moich się nie przymierza ;) ).

niedziela, 26 sierpnia 2012

Na Zdrowie: Z Jogą mi do twarzy

Joga to tak obszerny temat, że będę wprowadzać Was w niego stopniowo.

Już zakładając tego bloga nosiłam się z zamiarem podejmowania na nim tematyki zdrowia i aktywności fizycznej, a zwłaszcza jogi. I tak mój trzeci post dotyczył Jogi Twarzy. Niewiele z Was mnie wtedy czytało, więc dla przypomnienia zamieszczam linka, by teraz wszystko było w jednym miejscu:


Ale od początku. Z jogą zetknęłam się w wieku 15 lat (czyli 17 lat temu). Jeszcze nie było na nią takiego szału, a ja wiedziałam, że to jest to. W naszym MDKu była to nowość, a zajęcia traktowane były jako fanaberia. Ja się zapisałam i zakochałam... Niestety z powodu małego zainteresowania zajęcia zniknęły. Zakupiłam więc książkę by nie tracić kontaktu z ukochaną dyscypliną. I tak przez trzy lata radziłam sobie sama, aż do czasów studenckich.Wtedy Joga zaczynała być modna. Mogłam wybierać w ofertach, a na legitymację studencką miałam takie zniżki, ze aż żal było nie skorzystać. Po studiach znowu przerwa w zajęciach. Posiłkowałam się książkami, DVD i filmikami na YouTube. Trzy, a może cztery lata temu w profesjonalnym fitness clubie pierwszy raz się rozczarowałam. Zajęcia w dużej grupie na małej sali nie miały nic wspólnego z jogą jaką ja znałam. Trenerka chyba niezbyt poważnie podchodziła do zajęć. Wypisałam się. Joga w takim miejscu jest dla snobów, którzy zapisują się, bo tak jest modnie i drogo. Na szczęście w wielu miastach działają profesjonalne szkoły, które uczą jogi od podstaw, wprowadzają w metodologię, pomagają zrozumieć filozofię. I o dziwo są o niebo tańsze niż karnet do fitness.

W Katowicach polecam Akademię Jogi. Profesjonalne zajęcia i warsztaty, a karnet "tylko" 110zł (wstęp nieograniczony). Na razie nie mam możliwości by w zajęciach uczestniczyć, ale może już za rok wracam tam!

Na razie ćwiczę w domu. Sama. Po tylu latach treningu czuję się dobrze ze sobą na macie, w najdziwniejszych asanach. Trochę brak mi takiej elastyczności jak przed ciążą, ale z treningu na trening jest lepiej. Dążę do harmonii.





Co to jest joga?

Na usta samo ciśnie się "taka gimnastyka, która pozwala złagodzić różne dolegliwości i wycisza umysł". Otóż joga to jeden z sześciu ortodoksyjnych indyjskich systemów filozofii!!! Zajmuje się związkami między ciałem a umysłem.

Uznaje prawo karmy (karmana) i koła wcieleń (reinkarnacja, sansara) z których wyzwolenia dokonuje się przez odpowiedni trening ciała, przestrzeganie zasad etycznych, skupienie, medytację i ascezę. (Wikipedia).

Naprawdę do rzadkości należy uprawianie jogi w jej klasycznej postaci w naszym zachodnim świecie.  Ta joga, która jest nam znana, to tylko odmiana: HathaJoga (hatha znaczy siła). Nacisk kładziony jest w mniejszym stopniu na metafizykę, a skupia się na treningu fizycznym. Opiera się na pozycjach ciała, zwanych asanami oraz na kontroli oddechu (pranajama), a także na sześciu procesach oczyszczających.

Co daje praktykowanie HathaJogi?

- pomaga w leczeniu niektórych dolegliwości, takich jak: bóle pleców czy stawów

- wspomaga gospodarkę hormonalną organizmu, co ułatwia np. przejście przez okres przekwitania

- łagodzi skutki depresji

- pomaga przy odchudzaniu (wpływa na procesy metaboliczne)

- wzmacnia siłę mięśni i stawów

- wzmacnia system nerwowy

- wpływa korzystnie na pracę serca (głównie dzięki ćwiczeniom oddechowym)



Ciało i umysł to jedno! By móc kontrolować umysł, należy nauczyć się kontrolować ciało. 



To tylko wstęp. Artykułów na temat jogi będzie o wiele więcej (joga w ciąży, joga hormonalna, joga na bóle kręgosłupa itd.), więc jeśli jesteście ciekawe to zapraszam do mojego cyklu :)))


*zdjęcia pochodzą z zasobów internetowych.

piątek, 24 sierpnia 2012

Jak dobrze mieć sąsiada...

a raczej sąsiadkę...

Nie znam wszystkich sąsiadów w bloku, a ci których znam, to naprawdę mili ludzie. Za wyjątkiem sąsiadki z dołu...

Oj nie lubimy się chyba. Tzn. ja do niej nic nie mam, ale ona najwyraźniej zadowolona nie jest, że nad nią mieszkamy. 

Jak się przeprowadziliśmy to bardzo skarżyła się na muzykę wg niej zbyt głośno puszczaną. Mr.Tata ile może na słuchawkach pracuje i tworzy, ale czasem odsłuchać musi. Wcale nie głośno. Normalnie. I to w środku dnia, a nie wieczorem, czy w środku nocy. Jej to przeszkadza.

Gdy na wiosnę balkon sprzątaliśmy, to kawałek betonu się odłamał i spad w dół. Nie nasza wina, a stanu ogólnego bloku, ale ona awanturę urządziła, że ledwo balkon posprzątała, a my jej brudzimy. Mr.Tata przeprosił i powiedział, że samo spadło. A ona, że na pewno specjalnie ten gruz zrzuciliśmy, i że niepoważnymi studentami jesteśmy. Co mi nawet schlebiło bo my już po trzydziestce...

Jakiś czas temu podjechaliśmy pod blok zaparkować auto. Z Małym byliśmy, a cały bagażnik zawalony zakupami. Ucieszyliśmy się, że miejsce jest, ale obok sąsiadka auto czyściła. Gdy nas zobaczyła, miejsce wiadrem zagrodziła i udawała, że nas nie widzi. Mr.Tata chciał w to wiadro wjechać, ale na szczęście  dwa miejsca dalej samochód wyjeżdżał. Gdy ją mijaliśmy coś burknęłam o życzliwości, a ona udała, że nie słyszy.

Będąc wczoraj na placu zabaw, znajdującym się prawie pod naszymi balkonami obserwowałam, jak sąsiadka odkurzaczem piłeczki wyciąga zza blach. Nasze piłeczki. Nawet nie wiem kiedy Mały je wyrzucił. "Będzie awantura" pomyślałam sobie. Dziś rano znalazłam piłki w reklamówce powieszone na naszej klamce. Nawet nie miała odwagi, albo ochoty by wręczyć nam je osobiście... 

A to nie koniec przecież. Mały rośnie i łobuzuje jak to dziecko. Ciekawa jestem, kiedy zacznie się na to skarżyć...

sąsiadka...


środa, 22 sierpnia 2012

Era Nocnika

I nadszedł ten dzień, który myślałam, że nie nadejdzie nigdy... Mój Syn siedzi na nocniku!

Wprawdzie nocnik mamy już od dawna, ale dopiero teraz jest odpowiedni czas na to by zacząć go używać do właściwych celów. Jest lato więc Mały może hasać na golasa do woli, co znacznie sprawę ułatwia. A co najważniejsze rozumie do czego ten mebelek służy. Nie zawsze trafi, nie zawsze zdąży, ale nocnik nie jest już wrogiem nr jeden w naszym domu.

Codziennie, gdy po południu przychodzimy z placu zabaw, Synek zostaje opłukany z piachu i puszczony na golasa. Nocnik stawiam na środku pokoju i mówię:

- Kochanie Ty wiesz, gdzie siku masz zrobić?
Mały podchodzi do nocnika i siada. 

I tak kilka razy przypominam, by się utrwaliło. 

I Mały co chwilę siada i wstaje. Bo jeszcze nie wie kiedy sikać będzie. 

A czasem jak nie zdąży i na panele się zleje, to nocnik podstawia i rączką próbuje te siuśki do środka włożyć. Bo przecież siku musi być w nocniku.

Wczoraj w trakcie sikania zorientował się, że nocnika nie ma i w te pędy leci, by go choć na chwilę, na stojąco go przystawić...

Nowa zabawa w sikanie jest u nas na TOPie, a raczej Topku ;)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wisła na bis :)

I znowu zawitaliśmy w Wiśle :) Niedzielny poranek przywitał nas taką duchotą, że oboje z mężem w oczach mieliśmy pytanie "I co robimy". Zażartowałam:

- chyba czas na Wisłę

a on na to:

- to się pakuj. Jedziemy. Co będziemy się smażyć na blokowisku.

I pojechaliśmy. Jak zwykle pakowanie zajęło nam 10min. I w drogę.

Cudnie było. Nie wiem dlaczego, ale lubię wracać do Wisły. Niby nic takiego, ale tam odpoczywam i ładuję się pozytywną energią. Dobrze, ze to tylko godzinka drogi.

To był dzień Syna i Taty. Głownie to oni rządzili. Mogli w końcu spokojnie mecz rozegrać, bez obaw, że komuś innemu zabawę popsują (jak to zwykle bywa na placu zabaw):


Synek w trakcie zaliczył pierwszy raz poparzenie pokrzywą. Bąble miał od kostki po samo udo i nawet się nie zająknął. Dwa razy podrapał i to wszystko. Zuch chłopak :)


Gdy się zmęczył, posadziliśmy go w wózku i sami rozegraliśmy mecz... siatkówki tym razem. Mały za każdym odbiciem zanosił się śmiechem. Co powodowało salwy śmiechu i u nas. No i mama pokrzywy zaliczyła. Koniec meczu.

Wróciliśmy zmęczeni ale szczęśliwy. Synek wyspał się w samochodzie i w domu usnąć nie chciał... ale warto było. Może jeszcze pojedziemy. Jak wrzesień będzie ładny, to chętnie się wybiorę :)

A dziś smażymy się na placu zabaw... Mały zaliczył limo pod okiem, zdarte kolano i łokieć...


niedziela, 19 sierpnia 2012

Na Zdrowie: lekka dieta, lekkie spaghetti

Nie lubię ciężkiej kuchni. Potrawy ociekające tłuszczem to zupełnie nie moja bajka. A za to uwielbiam gotować i uwielbiam jeść.

Celebruję każdy posiłek. Nie ważnie czy jest to śniadanie, obiad czy kolacja... Ważne, by było zdrowo, lekko, smacznie i kolorowo. Latem szczególnie, gdy dostępne są wielorakie świeże warzywa. Lubię mieć poczucie, że dostarczam mojemu organizmowi to co wartościowe i niezbędne. 

"Jesteś tym co jesz". Lubię siebie i uważam, że zasługuję na to, co najlepsze. Dlatego nie karmię ciała, czym popadnie. Starannie wybieram składniki mojej diety. Wierzę, ze to mi się zwróci dobrym stanem mojego zdrowia. 

Odchorowuję większość posiłków poza domem (nie, nie w knajpach, w których nie jadam wcale, lecz w "gościach"), gdzie królują "tradycyjne" potrawy, przyrządzane w "tradycyjnym" oleju, z dodatkiem "tradycyjnych" przypraw i sosów INSTAT. Mam zgagę, uczucie ciężkości, i ogromne pragnienie. Po takich daniach chce mi się strasznie pić!

Nie myślcie, ze nie gotuję tradycyjnych dań. A jakże, lecz modyfikuję je do własnych nawyków żywieniowych.

Dziś podam Wam mój przepis na spaghetti. Dodam, że nie jadam makaronów z mięsem. To już za duża dawka WSZYSTKIEGO.

Spaghetti Pomidorowe wg HPM
(porcja dla 2-3 osób)

Składniki:
2 łyżki stołowe oliwy z oliwek
1 duża cebula
4-5 ząbków czosnku
mały słoiczek oliwek zielonych
1 puszka pomidorów lub 4 duże pomidory
1 szklanka wody
3 łyżki przecieru pomidorowego
oregano, bazylia, sól, pieprz, imbir... wedle uznania

Na patelni rozgrzać oliwę i wrzucić posiekaną drobno cebulę. Gdy zacznie mięknąć dorzucić posiekany czosnek i oliwki. Po kilku minutach dołączyć pomidory, a gdy zmiękną dolać szklankę wody i poczekać aż się zagotuje. Po zagotowaniu dodać ok. 3 łyżki przecieru. Gotować na wolnym ogniu, aż sos zacznie gęstnieć. Doprawić do smaku wedle uznania.

Makaron ugotować al dente w lekko osolonej wodzie. 

Ja często mieszam smaki i oprócz tradycyjnych ziół (oregano, bazylia) lubię wrzucić imbir mielony, paprykę słodką i kardamon.

 

Jest naprawdę smaczne, zdrowe i lekkie. 

Czy wiecie, że:

Pomidory zawierają najwięcej karotenu, witaminy: C, K, E, B1, B2, B3, B6, kwas foliowy i biotynę. Ze składników mineralnych, pomidory najbogatsze są w potas, sód, fosfor, magnez, wapń, żelazo, miedź, cynk, mangan. Ale przede wszystkim pomidory są niezwykle bogate w likopen.

Pomidor po przerobieniu zyskuje na wartości odżywczej. Im dłużej gotowany, tym więcej zawiera likopenu - silnego przeciwutleniacza, działającego przeciwnowotworowo i chroniącego m.in. przed zawałem serca, wylewem czy cukrzycą.

Czy wiesz, że:

Gdy zmienisz radykalnie swój sposób odżywiania, sam zaczniesz się zmieniać. Całkowita przemiana trwa ok 7 lat. Nie warto więc z tym zwlekać  :)))


 


piątek, 17 sierpnia 2012

Babcia kontra "toksyczna matka"

U babci można więcej... babcia przymyka oko i pozwala szaleć. 
Babcia daje na obiad racuchy z cukrem pudrem, a mamie mówi, że szpinak był. 
Babcia nie karze kłaść się spać po dobranocce, tylko do późnej nocy bajki opowiada.
Babcia pozwala ze wszystkich mebli w pokoju zrobić bastion.
Babcia pozwala bawić się w piwnicy i nie straszne jej są mocno zabrudzone ubrania.
Babcia wychodzi z pokoju, gdy wnuczka w histerię wpada, bo do domu iść nie chce, i mówi do matki "nie może przecież kochać mnie bardziej niż ciebie".
Babcia jest najukochańszą osobą na świecie.
Moja babcia...

A jaką babcię ma mój Synek?

Wczoraj odwiedziliśmy rodziców. Było miło, do czasu kiedy na stół nie wniosła łakoci. Grzecznie jej powiedziałam, że Mały słodyczy nie jada. A ona? Na siłę próbowała mu wcisnąć delicję do ręki. Musiałam wyjść z dzieckiem z pokoju, by się uspokoiła. Ona. Nie dziecko, które zainteresowania ciasteczkiem nie wykazywało...

I okazało się, że toksyczną matką jestem bo:

nie pozwoliłam, by Synek był bity, popychany i gryziony przez 3,5 letnią kuzynkę, bo przecież "dzieci tak się bawią".

założyłam mu bluzę, gdy wyszedł na balkon, bo wiało tak, że doniczki przewracało.

nie pozwoliłam bawić się szklanymi świecznikami, a babcia i tak dała mu do ręki, co skończyło się roztrzaskaniem ich w drobny mak.

kazałam sprzątnąć przybornik krawiecki z nożyczkami i igłami. "Po co? Niech sobie pogrzebie". Sama musiałam go sprzątnąć.
 
Ale jestem toksyczna... moje dziecko musi być bardzo nieszczęśliwe.

a na koniec usłyszałam: "będziesz okropną teściową, bo tak na niego chuchasz i dmuchasz".

Ja nie wiem... czy każdej babci rozum odbiera, gdy wnuczka swojego widzi? U babci można więcej, ale minimum zdrowego rozsądku wykazać trzeba. 

Mr.Tata jest wściekły. Wczoraj chciał zerwać z nimi kontakty. Dziś już złagodniał, choć zapowiedział, że Synka od kuzynki separować będzie.

I ma rację. Dziewczynka jest nieznośna i agresywna... niestety. Podejrzewam, że ma ADHD, a mój Malec sam obronić się nie potrafi jeszcze. 

Babcia... ech




środa, 15 sierpnia 2012

Całuśny chłopak

Mój Syn przechodzi ostatnio etap buziakowania. Całusy rozdaje na prawo i lewo. W dzień i w nocy. Duże obśliniane, jak i małe cmoknięcia...

Wieczorem chyba ze sto razy przed zaśnięciem: buzi mamie, buzi tacie, buzi mamie, buzi tacie... aż oczka zaczynają się same kleić.

I babci, i dziadkowi, i cioci... buzi dać trzeba i to nie raz!

I na placu zabaw próbuje dzieci całować...

I do psa kiedyś zmierzał z całusem na ustach...

Po kim on to ma? No po kim?

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

W czasie deszczu dzieci się nudzą...

...a mój Synek w szczególności.

Przez ostatnie kilka dni pogoda w kratę. Nie przeraża nas ani obniżona temperatura, ani zachmurzone niebo, ani kałuża na kałuży na placu zabaw. Wciągamy kalosze i bawimy się na całego. Ale deszcz? Nie... to nie dla nas. Byliśmy zmuszeni posiedzieć trochę w domu.

Co tu robić? Co tu robić z dzieckiem, którego celem życiowym jest bieganie, skakanie, wspinanie się, rzucanie patykami, przekopywanie piasku, przerzucanie dzikich jabłek do kałuży znajdującej się za płotem...

Próbowałam zająć go aktywnie: kopaliśmy piłkę, turlaliśmy ją po całym mieszkaniu, bawiliśmy się w "mama goni"... i wiele innych zabaw ruchowych starałam się wymyślać. Po dwóch godzinach zrobiło się nudno, niestety, a do wieczora jeszcze szmat czasu.

Klocki be.
Książeczki be.
Autka be.
Rysowanie na chwilę zajęło mojego Malca, ale tylko dlatego, że przymknęłam oko, gdy wyjechał ołówkiem na panele i tam tworzył osobliwe arcydzieło.

A przed nami sezon deszczowy... 
Macie jakieś pomysły czym zająć ruchliwego szkraba?

Smutno mi się robi, gdy widzę jak przykleja nos do szyby i jęczy z nudy...


niedziela, 12 sierpnia 2012

Na Zdrowie: by mocno się spocić!

Dzisiejszy wpis miał być o kuchni Pięciu Przemian. Miał być... Niestety ta zasada żywieniowa wciąż jest w fazie "eksperymentalnej" w moim życiu. Po trzech tygodniach stosowania na twarzy pojawiły się krosty, a Mr.Tata skarży się na bóle brzucha. Według Anny Ciesielskiej to normalny objaw. Ciało pozbywa się toksyn, oczyszcza się, przestawia na nowe wartości odżywcze. A stan mojej skóry świadczy o tym, że miałam mocno zaśluzowany organizm i teraz to wszystko wychodzi.

Mogę się z tym zgodzić i przeczekać, mimo, iż Mr.Tata zaczyna bojkotować dietę: "przecież i tak odżywiamy się zdrowo".

Moja intuicja mówi mi jednak, że Pięć Przemian będzie mi służyło. Co dalej będzie, będę Was informować.

W zamian za to opowiem jak mocno się spocić czyli trening dobry dla ciała.

Zanim pojawił się Synek na świecie byłam stałą bywalczynią fitness clubu. Naprzemiennie siłownia i joga. W weekendy biegałam. I to właśnie w bieganiu czułam swoją siłę. Lubiłam tę zadyszkę, pulsowanie mięśni, drżenie serca. Ze słuchawkami na uszach robiłam kolejne kilometry, nieważne czy w terenie  czy na bieżni.

Teraz i czasu brak i pieniędzy szkoda, a tej adrenaliny strasznie brakuje. 

Całe szczęście, że posiadam niezłą kolekcję płyt z fitnessem. Sięgam po nie regularnie i z premedytacją, Jednak brakowało mi takiego kopa, który pozwoli mi się spocić.

Aż w końcu trafiłam na płytę Ewy Chodakowskiej:


i powiem Wam. To jest to! Program daje nieźle popalić. Przyznam się, że pierwszy raz nie przeszłam całych 40min, a jestem dość wytrzymała. Po dwóch tygodniach widziałam efekty. Ciało się napięło, mięśnie ślicznie zarysowały, energii mam o wiele więcej i endorfin  więcej...

I pocę się! Ćwicząc w domu pocę się jak ścierka! To jest to!

Ewa Chodakowska o swojej metodzie mówi:

Krótki czas trwania treningu i jego wysoka intensywność oraz zmienne tempo sprawiają, że w naszym mózgu wytwarzane są ENDORFINY

Program odstresowuje, normuje fazy dobowe snu, stabilizuje ciśnienie tętnicze krwi, obniża poziom cholesterolu, poprawia wydolność płuc oraz przemianę materii, co skutkuje szybszym usuwaniem toksyn z organizmu i lepszym wchłanianiem substancji odżywczych.

ŻELAZNĄ ZASADA  JEST CIĄGŁE NAPINANIE MIĘŚNI BRZUCHA! MIĘŚNIE BRZUCHA SĄ CENTRUM NASZEGO CIAŁA. SPINAMY JE Z WYDECHEM BEZ WZGLĘDU NA PRZYJĘTA POZYCJĘ.


Wypróbowałam na sobie i jedyne co, to mogę potwierdzić, że są efekty. Tak jak Ewa obiecuje, widać jak zmienia się ciało. To działa! To lubię!

Żałuję tylko, że nie kupiłam pierwszej jej płyty...

piątek, 10 sierpnia 2012

By wyrósł mały sportowiec...

Bardzo często spotykam się z opiniami, a raczej marzeniami rodziców, by ich pociecha zainteresowała się sportem. Marzenie to ni jak ma się do rzeczywistości, bo już od najmłodszych lat dzieci uczy się konsumpcyjnego stylu życia, a nie miłości do sportu.

Przykład? Proszę bardzo:
Będąc z Synem na placu zabaw, obserwujemy chłopca w wieku ok 5 lat, który jeździ w kółko na małym motorze na akumulator (taka modna zabawka ostatnio). Gdy się zatrzymał Mały od razu podbiegł, by dotknąć to cudo hałasujące, pooglądać... Mówię do  właściciela:
- ale masz fajny motor?
- eeee nuda...
- ?
- chciałem żeby tata kupił mi rower, a on mi kupił motorek...

Dzieci jeżdżą na motorkach, zamiast na rowerach. Gapią się w TV zamiast kopać piłkę. Zajadają się chrupkami zamiast przegryźć jabłko. Dlaczego? Bo życie dorosłych jest "Zamiast". Często używa się plastrów na problem a nie szuka przyczyny.

Na westchnienia matek... "chciałabym by mój dzieciak tak kopał piłkę jak pani syn". Odpowiadam "to niech pani z nim tę piłkę kopie..."

By dziecko chętnie uprawiało sporty, niestety trzeba mu dać przykład. Kopać z nim piłkę w parku, wybrać się na wycieczkę rowerową bądź basen. Również dla własnego zdrowia warto spędzać jak najwięcej czasu na świeżym powietrzu. Wtedy na pewno nie trzeba będzie dziecka namawiać do ruchu. Będzie ono traktowało sport jako coś zupełnie oczywistego.

Jeśli dziecko ma predyspozycje i chęci w konkretnej dyscyplinie, to trzeba go w niej wspierać. Najgorzej jest gdy dziecko realizuje marzenia rodziców. Wtedy efekt może być wręcz odwrotny. Dziecko samo wybierze to co lubi najbardziej gdy rodzić pokaże mu wiele alternatyw. 

Jednak wszystko z umiarem. Dodatkowe zajęcia to wspaniała możliwość rozwoju dla dziecka. Nadmiar niestety szkodzi. Dziecko tak samo jak nowych wyzwań potrzebuje odpoczynku i zabawy.

Kibicuj swojemu dziecku. Nie ma bowiem nic wspanialszego dla młodego sportowca, niż wsparcie rodziców. Pochwały i radość nawet z drobnych sukcesów, wpływają stymulująco na rozwój i zachęcają do dalszych działań.

Dlaczego ważne jest by dziecko uczestniczyło w zajęciach sportowych?

Według badań „Postawy Polaków wobec sportu” przeprowadzonych przez TNS PENTOR dla Procter&Gamble regularny ruch:

- koryguje wady postawy
- zwiększa odporność organizmu
- zwiększa odporność na stres
- zwiększa poziom koncentracji
- kształtuje takie cechy jak: systematyczność, wytrwałość w dążeniu do celu, samodyscyplina, praca w zespole, rozwiązanie konfliktów. 

By zachęcić dziecko do aktywności fizycznej można zaproponować mu ruch w formie zabawy czy konkursu (np.VIZIRIADA). Współdziałanie w grupie, szczególnie jeśli można wygrać cenne nagrody i trofea, jest dla dziecka niezwykle silną motywacją. 



***

Marka VIZIR zaskoczyła mnie super niespodzianką. Przyszła do mnie paczka zawierająca: proszek i płyn do prania, płyny do płukania, torbę sportową i koszulkę sportową dla dziecka








środa, 8 sierpnia 2012

Wielkie zmiany na 15 miesięcy

Właśnie dziś mój Synek kończy 15 miesięcy i muszę przyznać, że ostatni miesiąc zdecydowanie różnił się od pozostałych. Bardzo wyraźnie wkroczyliśmy w nowy etap. Mój Mały Bobas zmienił się w Dziecko.

Zmienił się plan dnia:

4.30-5.00 - pobudka (od razu robię mleczko, po którym dosypia jeszcze godzinkę, bądź nie - reguły brak)
6.00 - jestem już na nogach i parzę zieloną herbatę, a mój Syn próbuje dobudzić Mr.Tatę
7.00 - śniadanie. Przeważnie kaszka
8.00-11.00 - plac zabaw 
11.00-12.30 - drzemka Małego (tak, tak... oto nowość: przestawił się na jedną drzemkę!). Ja w tym czasie próbuję uporać się z obiadem
13.00 - obiad
14.00-17.00 - plac zabaw (na podwieczorek owoce, które pałaszujemy oboje podczas wspólnej zabawy)
17.00-18.00 - czas na brojenie w domu
18.00 - kolacja (zupka, bądź kasza, bądź kanapki - choć chlebka ostatnio nie chce)
18.30 - kąpiel
19.00 - leżymy wszyscy w łóżku i bawimy się, pomału przygotowując dziecię do snu
19.30 - usypianie. I tu druga nowość: do usypiania służą książeczki!!! Oglądamy je tak długo, aż Synek znuży się i zaśnie.
20.00 - 4.30 - sen, tylko czasami przerywany krótkimi przebudzeniami. Zdarza się mu przespać całą noc. Oby zdarzało się częściej :)))

Po za tym Mały:

- pokazuje rączką jaki jest duży
- pokazuje poprawnie wszystkie części twarzy
- bawi się na placu zabaw z innymi dziećmi (np. kopiąc piłkę)
- wciąż ćwiczy aparat mowy: pojawiły się nowe dźwięko-słowa:

E DZIU (nie mam pojęcia co to),
LALA (ta z teletubisiów, konkretna),
BABA (nie babcia, a baba z piasku),
PA (nie papa, ale kupa. Jak go przebieram to mówię ku-pa, a on PA. Czasem jak zrobi kupę, biegnie po matę do przewijania i krzyczy PA!)

- dwa razy trafił siuśkami do nocnika, przy czym raz wylał te siuśki na siebie
- potrafi wspiąć się na drabinę
- potrafi wdrapać się na zjeżdżalnie po śliskiej stronie
- wie jak używać pchaczo-jeździka
- ogląda teletubisie. Potrafi skoncentrować się na bajce ok 10min.
- buduje wieżę z klocków, kubków, kamieni...
- zakłada na siebie poprawnie, choć nieudolnie poszczególne części garderoby, swojej i naszej ;)
- idąc się kąpać potrafi wskazać następujące po sobie czynności. Pokazuje na światło, które trzeba zapalić, potem na drzwi, po wejściu na kran. Wie, który płyn do kąpieli jest jego.
- daje buzi ciągle :)))
- zjada wszystko jak leci bez grymaszenia. Raz nawet połknął kulkę z mojego pudru brązującego...
- uwielbia banany
- wyszły mu dwa górne i jeden dolny trzonowiec, kolejny w natarciu. Kłów brak jak na razie
- DA! to wciąż jego ulubione słowo!

Jest najdoskonalszym dzieckiem na świecie! Nie wymyśliłabym go sobie lepiej! Nawet jak płacze, robi to perfekcyjnie :)))

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Zoo

Miałam cudowny weekend! Ciepły, rodzinny, relaksacyjny...
Mr.Tata przy porannej kawie ok godz 7.00 rano zapytał:
- a może przejedziemy się do Zoo?
- może? na pewno!

Odpaliliśmy komputer, sprawdziliśmy od której otwarte. Spakowaliśmy Małego... i już o 9.00 byliśmy na miejscu. Sprzyjało nam wszystko: pogoda, brak ludzi o tej porze, pozytywne nastawienie.

Synek był w siódmym niebie. Nie wiedział co się dzieje. Latał od zagrody do zagrody, od klatki do klatki i pytał:
-a ta?
- to jest małpka
- a ta?
- to jest lama
- a ta?
- to jest paw

A ta. A ta. A ta...

Wymiękł przy klatce z hieną:

- ooo.. ał, ał...
- nie, to nie jest piesek, to hiena...
- ooo

i spojrzał jej głęboko w oczy. I tak stali i patrzyli na siebie... a mnie strach obleciał. "Rybki jakoś tak bardzo cię nie fascynowały", myślałam sobie...

Potem lajcik... cudne zwierzaki (wybrałam przykłady)...



 I nawet w Zoo reklama być musi:


A na koniec Park Dinozaurów:


I obiecaliśmy sobie z Mr.Tatą, że co roku będziemy odwiedzać Zoo. Bo atrakcji w nim więcej niż w wesołym miasteczku, a i Synek będzie coraz bardziej świata ciekawy, i inaczej będzie reagował na te zwierzaki.

Nie ukrywam, że nie zobaczyliśmy wszystkiego. Mały usnął zaraz jak słonia zobaczył :)

Za rok nadrobimy.


niedziela, 5 sierpnia 2012

Pięć Żywiołów

Już kilka lat temu zetknęłam się z filozofią Pięciu Przemian. Z wielką pasją pochłaniałam książki Anny Ciesielskiej "Filozofia życia", "Filozofia zdrowia" oraz "Filozofia smaku". Dały mi one duże natchnienie do zmiany sposobu żywienia, podejścia do życia... niestety korporacyjna rzeczywistość skutecznie zniszczyła we mnie tego bakcyla. Brakowało czasu, chęci, wszystkiego...

Teraz ponownie złapałam natchnienie. W końcu mam i czas, i motywację. 

Już parokrotnie na łamach tego bloga pisałam, że zdrowe odżywianie jest dla mnie bardzo ważne. Staram się żyć w zgodzie ze sobą, własnymi potrzebami, własnym ciałem. Wybieram dla siebie to co najlepsze. Dla siebie i rodziny. Pracując nad wysoką jakością życia, wciąż się kształcę i doskonalę. Poszerzam wiedzę i dążę do tego by moje życie było optymalne.

Zdrowe odżywianie,

dobra kondycja fizyczna,

spokój wewnętrzny, 

odpowiednia motywacja, 

harmonia... 

to tylko niektóre hasła, które przyświecają mi na co dzień.

Dziś wprowadzę Was do tematu Pięciu Przemian.

Filozofia Pięciu Przemian (Żywiołów) wywodzi się ze starożytnych Chin. Wszystkie zjawiska zachodzące we Wszechświecie (do którego należy również człowiek) przypisuje pięciu żywiołom: Drzewo, Ogień, Ziemia, Metal, Woda. Zjawiska te, jak występowanie pór roku, następują po sobie cyklicznie i przenikają się wzajemnie. To właśnie ruch i przepływ energii stoją u podstaw tej filozofii.

Gotowanie wg Pięciu Przemian polega właśnie na tworzeniu posiłków zgodnie z przepływem energii, co w konsekwencji  prowadzi do dodawania poszczególnych komponentów w odpowiedniej kolejności, uwzględniając ich smaki i właściwości termiczne.

*zdjęcie pochodzi z zasobów internetowych. Nie znam źródła.


Trudne, ale do opanowania. 

Co daje gotowanie wg Pięciu Przemian?

* przede wszystkim dania są o WIELE smaczniejsze. Używa się wielu składników (w tym ziół i przypraw), z których każdy jest przypisany innej grupie
* potrawy dużo szybciej się trawią i nie zalegają w żołądku godzinami. Czuję się po nich syta a nie ociężała
* gotuje się zdrowo. Nie ma mowy o gotowcach. Wszystko należy przygotować od podstaw, zgodnie z zasadami.
* wszystkie narządy są dobrze odżywione. Organizm przyswaja wszystkie składniki.

Ważna jest też zasada by nie ochładzać organizmu (wiem, że przy 30stopniach ciężko się nie ochładzać). W naszej strefie klimatycznej wskazane są dania gotowane, rozgrzewające (o szczegółach już niebawem)

A jak wygląda teoria w praktyce?

O tym będę Was informowała na bieżąco. Właśnie ruszam z nowym (na razie jedynym cyklem) na moim blogu pod roboczym tytułem "Na zdrowie".

Posty będą ukazywały się regularnie w sobotę/niedzielę , a znajdziecie w nich: 

zgłębienie filozofii PP, 
smaczne i zdrowe przepisy (sprawdzone i wykorzystywane przeze mnie!),
artykuły dot. zdrowego stylu życia, 
JOGI!, 
ćwiczeń fizycznych oraz kondycji, 

...i wszystkiego co się z tym wiąże.

Będzie pozytywnie i motywacyjnie. Zachęcam do odwiedzin.

Macie jakieś pytania? Chcecie przeczytać na konkretny temat? Piszcie. Zobaczę co da się zrobić :)))






hpmblog@gmail.com

piątek, 3 sierpnia 2012

Wideo sponsorowane: Domestos dla UNICEF


UNICEF to największa organizacja na świecie, która działa na rzecz dzieci. Każde dziecko na świecie ma prawo do przeżycia, ochrony i rozwoju. Misją UNICEFu jest  wspieranie realizacji podstawowych potrzeb, oraz tworzenie warunków do pełnego rozwoju osobowości wszystkich dzieci. Podejmuje współpracę z partnerami, którzy pomagają i wspierają dzieci, zwłaszcza te poszkodowane najbardziej (ofiary katastrof, nędzy, przemocy...)

Jednym z parterów UNICEFu jest Domestos, który działa na rzecz poprawy warunków sanitarnych na obszarach, w których jest to największym problemem:

Na świecie żyje jeszcze około 2,5 miliarda ludzi bez dostępu do odpowiednich urządzeń sanitarnych – to dwie piąte, czyli (37%) mieszkańców globu. Dostęp do takich urządzeń został uznany przez ONZ za jedno z podstawowych praw człowieka. Bez niego ludzie są narażeni na choroby spowodowane złymi warunkami sanitarnymi, takie jak biegunka, która każdego roku kosztuje życie ponad miliona dzieci w wieku do 5 lat.

Zachęcam do obejrzenia filmu Domestos dla UNICEF:



I Ty możesz pomóc. Wystarczy m.in.:

Osobiście popieram każdą akcję UNICEFu,  i łzy mi wyciska, gdy widzę w jakiej nędzy i zagrożeniu żyją dzieci na świecie. Teraz gdy jestem matką to serce mi pęka... Sama przyłączam się do akcji i pierwsza oznakowana butelka Domestosu zagościła u mnie w domu. Niewielki koszt, a grosz do grosza... i można przyczynić się do czegoś naprawdę ważnego.

Zachęcam :)))

* Artykuł sponsorowany przez Domestos

środa, 1 sierpnia 2012

Miłe osoby na placu zabaw?

A jednak to możliwe.

Wielokrotnie wracałam z placu zabaw zdegustowana postawą rodziców, dziadków, opiekunów. Pisałam też nie raz o tym, co zaobserwowałam. Tym razem będzie pozytywnie.

Poznałam dwie przemiłe osoby. Uśmiechnięte, życzliwe, z cudownym podejściem do dzieci własnych i cudzych.

Pierwsza to mama w moim wieku, wychowująca 19-sto miesięcznego syna. Poznałyśmy się, gdy mój Malec podbiegł do jej dziecka i ściągnął mu maleńkie okulary. Potem widywałyśmy się sporadycznie, aż przyszedł czas, że na placu zabaw mijałyśmy się codziennie. Od słowa do słowa, wspólnej zabawy z naszymi dziećmi, spacerów wieczornych z wózkami, odkryłyśmy, że dużo nas łączy. Te same podejście do wychowania, gotowania, urządzania wnętrz... tematów nie brakuje.

Nasze dzieci też do siebie zapałały dużą sympatią. Ganiają się nawzajem, bawią w piaskownicy, wymieniają zabawkami, butami, jedzeniem, wózkami... łapią gołębie i walczą o huśtawkę... aż miło popatrzeć.

Ona zawsze promienna, nigdy nie narzeka, choć problemów z dzieckiem ma całe mnóstwo... alergik, źle przybierający na wadze, ze słabym wzrokiem, słabym napięciem mięśniowym. Cały czas w stresie i na wizytach lekarskich. 

Raz po takiej wizycie podbiegła do mnie  i woła:

- 74!
- co 74? - pytam zdumiona
- mój Syn ma już 74cm
- ?
- Oj dla mnie każdy centymetr i każdy kilogram to tak ogromna radość...

Spotkania z nią są stymulujące :)

Druga to... Pani Jagoda, na placu zabaw nazywana "ciocią". Poznałyśmy się podczas ostrej reakcji na zachowanie jednej z babć. Kobieta niezwykle merytorycznie przygotowana na tego typu sytuacje. Aż wyrwało mi się:

- Muszę Pani powiedzieć, że nie znam żadnej babci z takim podejściem do dzieci...
- ale ja nie jestem babcią. Jestem Nianią - i zaczyna się śmiać i ja również.

Jak ona traktuje swoją podopieczną... Jak do niej mówi, bawi się z nią... Nie wiem ile rodzice jej płacą, ale pewnie tania nie jest, skoro prosto z Warszawy przyjechała by zajmować się tą dziewczynką. Sama bez wahania zostawiłabym z nią mojego Synka.

I tak w trójkę (no szóstkę), spotykamy się codziennie o stałych godzinach, dwa razy dziennie by bawić się z naszymi pociechami  i celebrować ten wspaniały czas...

Nie spodziewałam się, ze na placu zabaw mogą zaiskrzyć tak cudowne znajomości :)))


***

Dostałam informację, że na przełomie października i listopada, w Centrum Olimpijskim w Warszawie odbędzie się gala finałowa VIZIRIADY, na którą dostałam zaproszenie. Czyż to nie cudowna informacja?