niedziela, 22 grudnia 2013

Być gotowym na wszystko.

W ciągu ostatniego tygodnia miałam wyjątkowo wiele sposobności, by spotkać się ze znajomymi i ich pociechami. I pewnie bym o tym nawet nie wspomniała, gdyby nie rzuciło mi się w oczy, że oni jednym zgodnym chórem mówią "nie byliśmy gotowi / nie jesteśmy gotowi (na dziecko, na kolejne dziecko)".

I mówią to z żalem, z wewnętrznym oskarżeniem, że sobie nie radzą.

Mają rację. Nigdy nie jest się wystarczająco przygotowanym, na tą przygodę zwaną RODZICIELSTWEM. Można się wyedukować i zaopatrzyć we wszystkie ułatwiające codzienność gadżety, ale prawda jest taka, że każdy kolejny dzień jest w mniejszym lub większym stopniu nieprzewidywalny.

Bo na to nie da się przygotować w żaden sposób. Nie da się niczego zaplanować, bo każdy plan weryfikuje się z dnia na dzień.

Rodzicielstwo daje niezwykłe pokłady siły i emocji, o których istnieniu niewielu by siebie podejrzewało. Od euforii, po rozpacz i bezradność. Daje też motywację by starać się o każdy kolejny dzień, o każdy następny krok. Pozwala zrozumieć czym jest odpowiedzialność, za siebie i drugiego człowieka, tego małego, bezbronnego jeszcze. Uczy systematyczności i opanowania, jak nic z czym miało się do czynienia do tej pory.

A najważniejsze uczy miłości. Tej bezwarunkowej i bezgranicznej. Cierpliwej. Wymagającej.

I muszę przyznać, że nie byłam gotowa na dziecko, choć tak bardzo chciałam wierzyć, że jestem. Byłam gotowa na coś ważniejszego. Na podjęcie decyzji. Niezależnie jaki obraz rodzicielstwa miałam w głowie i jak bardzo rozminął się on z rzeczywistością, a z drugiej strony jak wiele radości wniósł w moje życie, podjęłam decyzję. Podejmuję ją każdego dnia. Konsekwentnie. Podążam za swoim wyborem i stawiam mu czoło. Czerpię z niego ile się da. Uczę się ile mogę, i po prostu staram się. Staram się być dobrą i rozsądną matką.

Nie istnieje takie pojęcie jak "właściwy moment na dziecko".

Przychodzi tylko moment, w którym trzeba być gotowym na podjęcie decyzji, trzymać się jej i nigdy w nią nie wątpić.
Być gotowym na wszystko.

                                                                        *źródło Internet

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Świeci się!

Jeszcze tylko tydzień do świąt... najwyższy czas łapać klimat!

U nas się już świeci, a u Was?




A skoro słodkości w tym przedświątecznym czasie nigdy dość to SUGAR! by wszystko dobrze się spinało i kleiło ;)


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Anioł ze mnie ;)

Tak. Myślę, że musiałam być wyjątkowo grzeczna w tym roku... a przynajmniej "wyjątkowa", ponieważ poczciwy Mikołaj postanowił zasypać mnie prezentami. I skoro zapomniałam co to znaczy dostać prezent 6 grudnia... teraz ciężko się zastanawiam, o co chodzi?

A tak poważnie, to już dawno początek grudnia nie dostarczył mi tyle radości:

DAWANIE
.
Przede wszystkim radość z dawania. Prezentów. Uśmiechów. Miłych słów... Nic nie sprawia mi większej satysfakcji, niż radość wypisana na twarzy i to taka, której nie sposób ukryć, spontaniczna i szczera. I rozkoszuję się tą prawdą powtarzaną mi od dziecka, choć w dzisiejszych czasach mocno wyświechtaną, że najpiękniej jest dawać, nie brać! Sezon na DAWANIE rozpoczęłam już 1 grudnia... a skończę...  hmm... Skończę w ogóle?

WROCŁAW
I znów trafił mi się wyjazd szkoleniowy, w dodatku w tak idealnym mikołajkowym terminie. I myślę, że czasem niewiele trzeba, wystarczy chwila ucieczki. Tak. Nie ma przecież w tym nic złego, że opuszcza się rodzinne gniazdko tylko na chwilę, by móc trochę polatać. Rozłożyć skrzydła i pobyć sam na sam ze swoimi myślami... choć przez jedną noc. I nową wiedzę zdobyć. I przejść się po pięknym rynku wieczorową porą, i odnaleźć magię świąt na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Odkryć inny rodzaj piękna... to sentymentalne... pochodzące z migających światełek, świątecznych przebojów, zapachu choinki i prażonych migdałów... a może to grzaniec tak mi w głowie myśli ubarwił?




KINDLE
To już zupełnie namacalnie. Moje potrzeby i pragnienia zmaterializowały się w postaci tego cudnego czytnika. Zapałałam do niego miłością wielką i rozstawać się z nim nie zamierzam. I kończyć szybko ten post muszę, bo Gibson na mnie czeka. Kolejny rozdział się otwiera ;)



CHODAKOWSKA
Zmień swoje życie... krzyczy do mnie z okładki książki. No zmieniam, zmieniam... odpowiadam jej w myślach. A co mnie najbardziej w tej pozycji urzekło to przepisy. Proste, zdrowe i sycące. Takie jak lubię.



Tak. Mikołaj wie, co dla mnie jest najlepsze i jak mnie uszczęśliwić ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

sezon świąteczny czas zacząć...

Jak co roku, pierwszego grudnia zainaugurowałam sezon świąteczny. Jak?

Przebojem nie do zdarcia: Santa Claus is Coming to Town. 


Tak jak co roku, codziennie w godzinach porannych, utwór ten zostanie odsłuchany przez wszystkich domowników. To takie moje uszczęśliwianie na siłę, bo mam wrażenie, ze jedynie Mały podziela mój entuzjazm, drąc się na całe gardło "lalalalala", bo Mr.Tata szantażuje odcięciem mnie od porannej kawy...

A że mnie samą Santa wprawia w doskonały nastrój, więc postanowiłam nie zwlekać z obdarowaniem Synka mego prezentem mikołajkowym. Niech cieszy się tym grudniem, póki jest dzieckiem. Nie bardzo jeszcze kojarzy "o co chodzi" i podejrzliwie na mnie patrzy... ale widok jego szeroko otwartych oczu ze zdumienia i zachwytu, wart jest złamania każdej tradycji...





Prawdziwy Święty Mikołaj i tak zawita do nas o stałej porze, więc i prezentów jeszcze cała masa będzie. Dawkowanie przyjemności wcale nie jest złym pomysłem.

I powiem Wam, że święta najlepiej "smakują", gdy się jest dzieckiem właśnie. Wtedy wszystko jest magiczne. Plastikowe ozdoby nie są kiczowate, a piękne po prostu. Świąteczne przeboje urocze i wzruszające, a nie trywialne jak nam-dorosłym się wydaje... Każda chwila zbliżająca do Wigilii, każdy nowy element dekoracyjny... z punktem kulminacyjnym w postaci choinki, każda chwila spędzona na kolanach podczas próby doszorowania podłogi z wtartej w nią plasteliny... wszystko to niesie ze sobą niepokój i oczekiwanie, na coś co ma nadejść. Na uroczystą kolację w gronie bliskich i kochających osób. Z perspektywy dziecka oczywiście.

A w oczach rodzica jak to wygląda naprawdę? Ile w nas jest prawdziwego starania, o tę świąteczną atmosferę? Czy te święta nie zostały przypadkiem zdeklasowane do rangi "Ważniejszej Imprezy Rodzinnej"? A co z samym zasiadaniem do stołu? W pośpiechu. W ogólnym tylko przygotowaniu. Z głową pełną uciekających myśli. Z życzeniami wypowiedzianymi z pamięci, bez głębszego zastanowienia "Wszystkiego Najlepszego". I już. I tyle.

Im więcej świąt i kolacji świątecznych za mną, tym z większym dystansem do tego podchodzę. A nie chcę tak. Chcę by to był i dla mnie, i dla osób, które kocham czas wyjątkowy, spokojny, pełen czułości i ciepła... takie oczywiste, a takie trudne...

Niech więc przynajmniej ten Santa Claus rozbrzmiewa o poranku... a Mały niech mu wtóruje swoim "lalalala"... i tak jeszcze tylko przez 24 dni ;)