wtorek, 30 lipca 2013

Obraz Kobiety

Mierzyłam się z tym tematem już wystarczająco długi czas, by teraz o tym wspomnieć. Wakacje u babci oprócz totalnego chilloutu, sprowokowały w mojej głowie szereg myśli na temat wychowania... wychowania dziewczynki na kobietę.

Prawda jest taka, że mam prawdziwy problem z kobietami. W zasadzie to mało jest takich, które lubię. Mało jest kobiet "z jajem", które wiedzą czego chcą, co nie znaczy, że nie ma ich wcale. Źle się czuję w towarzystwie miłych, grzecznych, zachowawczych panienek, które kiwają głowami, ładnie się uśmiechają i "krzyczą" dużo, dla pozoru... często o nic. Ech... nie lubię kobiet, bo marudzą, bo uzależniają swój byt od mężczyzny, bo idą na łatwiznę i sięgają tylko po oczywiste cele. "Wspinać" się nie lubią, wysilać raczej też nie, godzić z losem też nie bardzo, ale zrobić coś z tym, to już wcale.

Dlaczego?
Bo tak zostały wychowane!

Dziś na placu zabaw widziałam śliczną siedmio, może ośmiolatkę. Siedziała na ławce swobodnie i żuła gumę. Podbiegła do niej zirytowana mama:
- jak będziesz siadać tak rozkracznie to nie znajdziesz przyzwoitego męża!

Jak słyszę takie teksty, to robię się agresywna. Przysięgam. I nie chodzi o to, że słowa zostały skierowane do dziewczynki jeszcze... ale  o wychowanie w przeświadczeniu, że mąż jest Celem Życiowym. Znalezienie Przyzwoitego Męża to jedyne, o czym dziewczyna powinna myśleć. Każde zachowanie powinno być ku temu kierowane.

Wiem o tym dość sporo, bo sama wychowana byłam w takim klimacie.
Klimacie kobiety słabej, bezbronnej, roztkliwiającej się nad sobą, układającej życie dla pozorów... i przyszłego męża. No i dla klasyki... "co ludzie powiedzą!"

Na szczęście odkąd pamiętam, coś mi tutaj mocno nie grało. Nie wierzyłam w poprawność tych stwierdzeń. Ale przyznaję, wiele wysiłku kosztowało mnie, by powiedzieć NIE.
Nie zaręczę się po maturze.
Nie wyjdę za bogatego gogusia.
Nie będę księgową "bo to dobry zawód".
Nie, nie będę pozwalała by ktoś decydował za mnie.
Nie będę słuchała się nikogo, prócz siebie.
Nie będę na utrzymaniu męża (no dobra... teraz to jest stan tymczasowy i zmierza ku końcowi)
Nie dam sobie wmówić, że jestem słaba i bezbronna.
Nie będę grzeczną dziewczynką.

Rozumiem strach kobiety... ale czy to nie jest czasem prosta droga do kompleksów i samounicestwienia?
Akuratność, wstyd, pokora... może to sposób na proste życie, ale chyba nie na szczęśliwe.

A więc Drogie Panie "nie siadajcie tak rozkracznie, bo nie znajdziecie przyzwoitego męża..."

(czyż ci nieprzyzwoici nie bywają ciekawsi?)

Free Your Mind!!!


poniedziałek, 29 lipca 2013

miał być post

Za gorąco!
Zdecydowanie za gorąco.
Mimo, iż myśleć się nie da, a klawiatura lepi się od lodów jedzonych w łóżku, zabrałam się za pisanie. I...

Padł. Internet znikł.
Za gorąco...
Gdy wrócił nic już nie było... I wiecie?
Jest za gorąco bym zaczynała od nowa...

Więc w skrócie:
Mały dzielnie ćwiczy ze słomką, choć lepiej mu wychodzi wciąganie niż dmuchanie.
Zabawa z wyciąganiem języka może trwać w nieskończoność :)
Są już efekty! Synek przemawia do mnie językiem, którego nie rozumiem. A może to wina temperatury?

Dzięki za to rusztowanie za oknem! Oddzieliło moje mieszkanie od tych tropików! Osłoniło moje okna...
Mimo, iż Panowie zaczęli pracę punkt 6.30, już o 12.00 rozległy się zawołania kierownika: "Schodzić z rusztowania! Schodzić z rusztowania..." na pytanie jednego z robotników: "Dlaczego?" Kierownik odkrzyknął: "Temperatury zagrażają życiu! Schodzić!"

To był dla mnie znak, by nie wychodzić dziś wcale...

Uff! Jak gorąco!

piątek, 26 lipca 2013

By się rozgadać

Rozwój mowy to sprawa indywidualna. Wiecie same, że różnie z tym bywa. Nie potrafię jednak siedzieć z założonymi rękami i czekać... może się rozgada do trzech lat... może do czterech.

Pierwszą wizytę u logopedy mieliśmy w poniedziałek. Wczoraj byliśmy na drugiej.
Tym razem było zupełnie inaczej. Mały od razu zaczął współpracę. Każda forma zabawy mu odpowiadała. Co więcej, nie chciał w ogóle pożegnać się z "Miłą Panią". Po 1.5h zostaliśmy poproszeni o zakończenie, bo już inne dziecko niecierpliwie czekało na swoją kolej. No, Mały nie był zadowolony...

Dostaliśmy już konkretne zdania do pracy nad uelastycznieniem aparatu mowy i rozgadaniem się Synka:

1. Ćwiczenie języka (mielenie językiem)
Należy posmarować dolną wargę i górną miodem (lub innym smakołykiem) i zachęcić dziecko do wysunięcia języka. Im dalej tym lepiej.
Ewentualnie można przed lustrem "stroić miny" pokazując język w jak najbardziej zmyślnych pozycjach.

2. Dmuchanie przez słomkę
Należy zakupić słomki w różnym rozmiarze i zachęcić dziecko do dmuchania. Najlepiej w wodę (np. podczas kąpieli)

3. Wyraźnie mówienie i dźwiękonaśladownictwo.
Mój Synek w ogóle nie zwraca uwagi na usta. Dlatego zaleceniem logopedy jest, by rzecz o której mowa przystawić jak najbliżej ust np. jeśli pytam czy chce pić, to dźwigam kubek do góry, tak by Mały uniósł wzrok i spojrzał na moje usta. Ważne jest, by jak najwięcej spoglądał na mówiącego, dlatego rola przedmiotu skupiającego wzrok jest bardzo ważna.

Na razie tyle. Przez kolejne 3 tygodnie trenujemy w domu, a potem kolejne spotkanie.
Nie ma paniki. Jeszcze mamy czas, więc rozgadujemy się małymi kroczkami :)

A na rozpoczęcie tego gorącego weekendu, polecam coś, w czym się zakochałam bez pamięci:

SAIL!!!


czwartek, 25 lipca 2013

Nie ma jak u babci...

Wakacje u babci spędzałam zawsze. A przynajmniej do momentu, w którym stwierdziłam, iż z tego wyrosłam. Teraz z ogromną radością muszę przyznać, że z takich wakacji nie wyrasta się nigdy. Dobrze, bo pretekst by wyjechać się pojawił, ale przyznać się muszę, że nie potrzebowałam go. Jednak serce czasem tęskni do dzieciństwa i chyba jestem już na tyle tego świadoma i przyznać się nie wstydzę.

Przygodę rozpoczęliśmy we wtorek o 5 rano. Szybkie pakowanie... mleczko, kawa, kawa, mleczko i w trasę. Daleko nie mamy w zasadzie... ale podróż to podróż. Wakacje to wakacje.


Mały przespał całą podróż. Na miejscu byliśmy już przed 7.00. Babcia ucieszona, chyba całą noc nie zmrużyła oka. Czekała ze śniadaniem, kawą, ciastem. Tuż po śniadaniu zwiedzaliśmy okolicę. Zaglądałam w stare kąty. W porze obiadowej zeszły się sąsiadki. Te u których przez płot skakałam, na drzewa wchodziłam... Przywitały mnie czule, Małemu zabawki przyniosły. Już zapomniałam, że w tak małej społeczności wszyscy są rodziną.

Synek miał okazję poznać rodzinę, z którą prawie nie utrzymujemy kontaktów. Mój kuzyn szczególnie przypadł mu do gustu. Zgadnijcie dlaczego?


Ogródek! To prawie Rajski Ogród. Na blokowisku nie uraczysz...


...nie wspominając już o ogrodzie warzywnym... Takich cudów to się na pewno nie spodziewał. Tu wszystko było zaskakujące i... smaczne!!!

Synek przeżył niemały szok, gdy dotarło do niego, ze "jedzenie" rośnie na krzakach i drzewach, i w ziemi nawet. Niepojęte dla niego było, by tak po prostu podejść do krzaka i zjeść jagodę.


 A zaczynać dzień od zrywania malin, gdy trawa jeszcze od rosy mokra... to dopiero pełnia szczęścia!


Jeśli obiad, to tylko na świeżym powietrzu! I kto by myślał o umyciu rąk?


 Bieganie po łące to codzienność. Że Mały miał wiele frajdy to zrozumiałe, ale ja sama czułam się jak w innym świecie. Odwykłam... kiedyś nawet byłam znudzona tymi widokami. Teraz zastanawiam się, jak mogą się znudzić?

 No ale i plac zabaw się znalazł.

Jest coś, co mnie rozwaliło w tej naszej sentymentalnej podróży:
Bezkresność.
Spokój.
Drogi bez samochodów.
Spacer bez "żywej duszy"
Dialog dziecka ze świerszczami, muchami, motylami...
Szczęście.
Miłość na wyciągnięcie ręki...




poniedziałek, 22 lipca 2013

Taaaka przerwa i logopeda

Dokładnie tydzień mnie nie było. Pojechałam z Małym do babci... i nie myślcie, że nie miałam komputera ze sobą. Miałam! Miałam nawet dostęp do Internetu! I chęci miałam, by pisać regularnie i na blogi zaglądać. Ale... nie chciało mi się niemiłosiernie. Wybaczcie. Poczułam spokój jakiego dawno nie zaznałam. Byłam wśród bliskich mi osób, które otoczyły mnie opieką, serdecznością, miłością...

Jak tylko ogarnę zdjęcia, będzie specjalny wpis o moich wakacjach. Może jutro, może pod koniec tygodnia. Teraz próbuję się zorganizować. Pranie, sprzątanie, nadrabianie zaległości domowych... Mr.Tata radził sobie znakomicie jako wdowiec słomiany, ale na moje pytanie
- Dałeś radę z praniem?
Odpowiedział:
- Pewnie, że dałem radę. Jak mi się skarpetki skończyły, kupiłem nowe...

Załamałam ręce.

Dziś też byliśmy na tak bardzo wyczekiwanej przeze mnie wizycie u logopedy. Obawiałam się, nasłuchałam opinii, że dziecko niepotrzebnie na stresy narażam. Wolę jednak reagować, upewniać się, kiedy mam wątpliwości.

Oczywiście, żadnych stresów nie było, a Pani logopeda okazała się być również psychologiem dziecięcym. Wspaniale mi się z nią rozmawiało. Od razu złapałyśmy kontakt. A co najważniejsze mój Synek też ten kontakt złapał. Niemalże bez żadnych oporów dał się wciągnąć w proponowane przez nią zabawy i gierki.
Momentami sama byłam zaskoczona jak wiele wie moje dziecko, jak radzi sobie z zadaniami, które w mojej opinii są dość skomplikowane.

A co nam logopeda powiedziała? Same miłe rzeczy. Mogłabym słuchać i słuchać, jaki Mały jest bystry i silny i spostrzegawczy i odważny... Serce rosło. No i mam w domu klasyczny przykład "braku  mowy wynikający z braku takiej potrzeby" czyli zawsze jest kompocik. Znam Synka doskonale i od razu niemal reaguję na jego potrzeby. Jeśli nie... on sam sobie radzi.

Już w czwartek czeka mnie kolejne spotkanie, na którym Logopeda jeszcze poobserwuje Synka i zaproponuje najlepszą metodę stymulacji mowy. Mogła to zrobić dzisiaj, ale po 40 minutach Mały pożegnał się, założył czapkę, otworzył drzwi i wyszedł na korytarz...

Szok!


niedziela, 14 lipca 2013

Wyniki zabawy i zabawa w ciucibabkę :)

Trochę mi zeszło z ogłoszeniem wyników zabawy Fun4Fan.


Dziękuję za cierpliwość, ale czasem rzeczy te najbardziej planowe... w planach się ślimaczą i przeszkody napotykają.
Dziękuję za wszystkie zgłoszenia, i te w komentarzach i na G+ i FB, i te mailowe.

Nie będę już przeciągać. Nagrodę ufundowaną przeze mnie:


Otrzymuje:



Serdecznie gratuluję. Poszedł mail z prośbą o dane do wysyłki.
W głowie mam już kolejny pomysł, więc bądźcie czujne!

***

A dzisiejszy dzień stał pod znakiem zabawy w chowanego, ba ciuciubabki też, przy czym ciuciubabką byłam ja sama... Okazało się, że w domu jedna walizka tylko została. Hmmm.. walizka to za dużo powiedziane. Walizeczka! Bagaż podręczny! A ja pakować się zaczęłam. Wyciągnęłam rzeczy, które zabrać planuję i nie bardzo jestem w stanie je zmieścić .. "naocznie". Nawet nie próbowałam wkładać. Mr.Tata zmuszony został do odzyskania z rąk członków rodziny kolejnych naszych waliz. Wszak kobieta na prawie tydzień wyjeżdża i spakować się musi! (i dziecko też! no!)


piątek, 12 lipca 2013

Sąsiadka też człowiek.

W zeszłym roku dokładnie, wspominałam Wam (TU i TU), że nie zawsze dobrze żyje mi się z sąsiadami, a zwłaszcza z sąsiadką.

Muszę się dziś przyznać, że nasze stosunki się ociepliły, bo oto spotykamy się w każdy piątek na placu zabaw. Sąsiadka zajmuje się synem swojej siostrzenicy...

Oj nie było łatwo dzielić się zabawkami w piaskownicy. Oj nie!
Zwykłe "Dzień Dobry" grzęzło w gardle.

Ale jak to w życiu bywa... "dzieci nas zbliżyły". Nasi chłopcy od razu zapałali do siebie sympatią. I nie było zmiłuj.
Kiedy razem ganiali... my dwie w równym tempie za nimi.
Kiedy się wspinali... my ramię w ramię.
Kiedy kręcili się na karuzeli... my na przeciwko siebie, pilnowałyśmy by trzymali się barierek.

I tak od słowa do słowa, nawet nie wiem jak to się stało dokładnie, zaczęłyśmy normalnie rozmawiać. Tak po prostu, o dzieciach, zakupach, praniu. Dziś o ocieplaniu bloku, chyba z godzinę.

I choć różnica wieku między nami spora... okazało się, że obie mamy wspólną pasję... pisanie. Ja robię to hobbystycznie, ona pisze zawodowo! Jeszcze nie zgłębiłam tematu. Nie wiem co pisze. Książki? Artykuły? Bloga? Ale na pewno na życie zarabia "piórem". To powiedziała wyraźnie, ale nie miałam odwagi dopytywać... jeszcze.

Teraz mnie intryguje. Nie mogę doczekać się kolejnego spotkania. A może to ktoś znany jest?

środa, 10 lipca 2013

Nowa perspektywa... czyli uciekam "gdzie pieprz rośnie"

Ach żyło mi się w moim małym gniazdku "sielsko i anielsko". Teraz doceniam jakie miałam spokojne, cudowne życie... kiedy to rano odsłaniałam żaluzję, spoglądałam prosto w niebo (no dobra... czasem sąsiadowi na balkon, ale tak już jest na blokowisku).

Aż tu dnia pewnego... pod oknem stanęła mi konstrukcja:
 

Dnia drugiego, miałam już towarzystwo:


Jednak trzeciego dnia straciłam kontakt ze światem:




Cóż... skończyła się sielanka... ocieplają mi blok!
Czas  się wyprowadzić...

Babcia moja przygarnie mnie na "parę dni". Jakże się cieszę! Może to jedyna okazja, aby Mały zasmakował w wakacjach na wsi... dom, ogród, warzywniak, sad...

Pertraktacje z Mr.Tatą trwały trochę czasu... jednak już w przyszłym tygodniu pakuję walizki.

JUPI! (tzn. oj jak mi przykro, że opuszczam te moje cztery kąty ;) ).


niedziela, 7 lipca 2013

Wypuścili panią?

Nieśpieszna sobota... Mr.Tata w domu. Uniósł się honorem i zabrał za sprzątanie domostwa z Synkiem u boku. Bo jak to? Ja daję radę, a on nie da?

Wyszłam... na targ po świeże warzywa, do piekarni po jeszcze ciepły chleb, do marketu "po resztę". Nie śpieszno mi było. Zakupy "w biegu" opanowałam do perfekcji. Ale jak nie muszę, to po co na wdechu wszystko robić?

W markecie spotykam sąsiada. Miły starszy pan. Grzecznie mówię "Dzień Dobry" i uśmiecham się szczerze. Sąsiad nie reaguje. Dziwnie mi się przygląda. Ale co mi tam. Włóczę się spokojnie między regałami. Nagle ktoś klepie mnie w ramię. Odwracam się... sąsiad:

- bo wie pani, kompletnie się pani nie spodziewałem, dlatego nie poznałem. Przepraszam. Tzn. nie spodziewałem się spotkać pani bez dziecka.Tak sama teraz jest pani kompletnie nie do poznania. Ale to znaczy, że wypuścili panią? tak samą?

Hmmm... i jak tu się nie uśmiechnąć :)


czwartek, 4 lipca 2013

Wakacje w Polsce? czyli gdzie?

I stało się!
Myślałam, że to nie nastąpi nigdy!

Mr.Tata będzie miał wolne. Tak po prostu. Dwa tygodnie bez pracy... nawet bez myśli o pracy (teoretycznie).
Dwa tygodnie w sierpniu!

Oczywiście chcemy wykorzystać ten czas na wspólne wakacje... a przynajmniej połowę czasu. Za granicę nie wybieramy się w tym roku, głownie z przyczyn organizacyjnych, ale... w Polsce przecież też jest pięknie.




No i któryś dzień z rzędu "sprzeczamy się" i trasy wyznaczamy. Mr.Tata jest fanem Mazur i polskiego morza, które zjeździł wzdłuż i wszerz.

Ja natomiast chętnie zostanę na południu. Beskidy. Tatry. Bieszczady. Jura Krakowsko-Częstochowska. To są moje klimaty...

Klops jakich mało. Czasu niewiele. Trzeba szybko się decydować i rezerwacji dokonywać.
Może pomożecie?

Chętnie poznam Wasze ulubione zakątki w Polsce. Takie godne polecenia. Do zakochania niemal.

Kryteria:
1. Miejscowość turystyczna raczej nieduża. Nie chcemy zbyt wielkiego gwaru miejskiego
2. Pensjonat/Hotel/Kwatera dostosowana do pobytu rodzinnego, z dwuletnim dzieckiem. Najlepiej z placem zabaw.
3. Przystępne ceny (ale to oczywiste przecież)
4. Pobliskie atrakcje turystyczne, aby nie siedzieć przez tydzień w jednym miejscu.

Jakieś pomysły?
Piszcie. Każdy rozważę :)))


* zdjęcia pochodzą z Internetu

wtorek, 2 lipca 2013

Co trzeba zrobić by do Stanów wyjechać?

Dawno temu pisałam Wam, o tym jak bardzo chcę znaleźć się w Nowy Jorku...  choć na parę chwil. Turystycznie...

Ale wiadomo, nie jest to sprawa prosta. Nie dla mnie. Na drogę do NYC zwalają się minimum 3 problemy.
1. Wiza
2. Pieniądze
3. Strach przed lataniem.

I można by było w tym momencie porzucić marzenia. Odpuścić. Stuknąć się w czoło "co ty niemądra kobieto sobie myślisz? że do Stanów polecisz? Zejdź lepiej na ziemię..."

Mogłabym... ale tego tematu nie oddam tak łatwo. Jeszcze przede mną wiele, wiele lat (mam nadzieję) by powalczyć. A ja jestem naprawdę bojowo do życia nastawiona... ostatnio :)

I właśnie w takim "bojowym" momencie Mr.Tata wkłada mi do rąk naszywkę:


- prosto z Nowego Jorku - mówi - znajomi przywieźli specjalnie dla ciebie... Byś kiedyś miała okazję odwieźć ją z powrotem...

Czasem taki gest potrafi mnie rozwalić... kompletnie!

A naszywkę oprawiłam w ramkę i codziennie rano wizualizuję swoją podróż do NYC...