wtorek, 29 października 2013

...sweet dreams...

Nastała rzecz niebywała. Nieprawdopodobna wręcz. Mały sam zasypia w swoim łóżeczku! Bez...

misia,
trzech piłek,
dwudziestu samochodzików,
pięciu książeczek,
telefonu komórkowego,
laptopa,
wokalu osobistego jednego, bądź drugiego rodzica,
chórku czasem.

Godzina 19.30 gasimy światła w całym mieszkaniu. Mówimy dobranoc. Mały biegnie do łóżeczka, układa się do mnie tyłem, czasem tylko rękę wyciągnie, by sprawdzić czy jestem.

5 minut później śpi.

Śpi.

Jakie to proste.

Ale fakt pierwszy: od miesiąca nie zaliczyliśmy żadnej dziennej drzemki. Fakt drugi: jak tylko mogę staram się organizować mu aktywne zajęcia (tak. skakanie po łóżku, gdy mama pracuje, to jest aktywne zajęcie). Fakt trzeci: mój mały chłopiec dorasta.


I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu zamieniałam się w zombie... gdy Mały budził się co parę chwil... Wszystko się zmienia. I nie wiem tylko czy cieszyć się, czy lękać, że to dzieje się w takim tempie... Ale najważniejsze: i ja, i Synek mamy spokojny sen. Gdy się jest wypoczętym i zrelaksowanym, łatwiej stawić czoła wszystkiemu, co nas tak zaskakuje ;)





środa, 23 października 2013

Poweselnie...

Dzieje się u mnie tak dużo, że nawet nie mam czasu przysiąść i na bieżąco zamieszczać postów. Mam nadzieję, że już wkrótce wszystko się ustabilizuje, a ja jak dawniej z kubkiem kawy zatopię się w blogowym świecie.

Ale muszę podzielić się z Wami ostatnim weekendem, bo był... co najmniej super. Byliśmy na weselu mojej kuzynki. Sami. Mały został z dziadkami, i co prawda z tego tytułu musieliśmy urwać się trochę wcześniej, ale co wytańczyliśmy, co wypiliśmy, co zjedliśmy... i co ubawiliśmy się to nasze!

Wesele było piękne... Pani Młoda wyglądała tak zachwycająco, że Mr.Tata w kościele mnie szturchał "popatrz jaka kiecka"... Z zachwytem oczywiście. I wzruszenie go ogarniało momentami... aż szepnął nawet... "i pomyśl, że już niedługo (!!!) nasz Mały będzie na ich miejscu" na co ja już nie takim szeptem "po moim trupie"...Tak mi się wyrwało... ;)

I po raz kolejny okazało się, ze świat jest mały. Tyciusieńki... bo na weselu spotkałam się z inna blogerką... Patty z Macierzyństwo jak czeski film. No, w takiej konfiguracji nie spodziewałam się spotkać żadnej z blogowych znajomych... a "wódki" się napić to już wcale. Dziewczyna jest do rany przyłóż, a jej synek... kawaler jakich mało. I sam mnie do tańca prosił.. no może nie prosił... wziął za rękę i odciągnął od partnera. Taki asertywny dwulatek




A oto my:

Patty, Gabi i ja...



I trochę prywaty teraz:
tak, tak... Pani Młoda trzyma w rękach mohito... ;) I powiem Wam, ze dobry barman na weselu to fajna sprawa.
Pawle (Szacowny Małżonek) i żeby Ci nie było żal, że fota bez Ciebie, to sporą partię wrzucę jak tylko dostaniecie od fotografa... :)
A na koniec taka dygresja Mr.Taty... "to może by się tak rozwieść i jeszcze raz ożenić, by móc to przeżyć raz jeszcze?"

Hmmm... ;)




czwartek, 17 października 2013

Jesień w lesie

Choć jesień rozpoczęła się paskudnie, przynosząc ze sobą i chłód, i deszcz, a nawet wietrzne porywy, to teraz na osłodę słońcem nas rozpieszcza.

Temperatury są znośne, a liście na drzewach złocą się i czerwienią, więc w domu siedzieć trochę żal. A że las mamy pod nosem niemal, to grzechem byłoby nie wykorzystać okazji... by się naładować, zrelaksować, wyszaleć nawet!








Oby tak pięknie było jak najdłużej...

wtorek, 15 października 2013

Podejmowenie decyzji

Ile to razy już stałam przed sklepową półką i zastanawiałam się czy mam ochotę na czekoladkę, czy słone paluszki?

Ile razy mierzyłam ciuchy w przymierzalni, nie mogąc się zdecydować czy ta czerwona sukienka, na pewno jest tym czego potrzebuję?

Albo inaczej... zrobić coś czasem jest trudno. Zadzwonić. Wysłać maila. Wyjść gdzieś. Pojechać... Podjąć decyzję.
Bo zawsze jest jakieś "bo"! A co gorsza! Jest "bo coś tam" a jak już pojawia się "bo coś tam i coś tam" to już wiadomo, że nie ma tematu.

Więc to "bo" to straszna sprawa jest. Pojawia się, w głowie jako odciągacz od rzeczy ważnych. Od sedna tematu. Tak zwany Pretekst. I ciężko jest powiedzieć po prostu "Jestem na TAK! Biorę!", bo to "bo" straszy!
bo to nie jest dobry pomysł
bo jeśli nie ta okazja, to będzie inna
bo to strata czasu (i pieniędzy)
bo co ludzie powiedzą
bo mi się nie chce
bo...

Ale czasem na drodze "bo" staje 2,5-latek.

I robi totalną rozpierduchę z "bo". Dla niego to straszydło nie istnieje.

Nie ubierze spodni, które mama mu naszykowała. I tyle. Chce inne. Te, na których już kolana pozdzierane od  czołgania się pod zjeżdżalnią. Ale skoro w takich warunkach dały radę, to dadzą w każdych, i tylko je zakładać trzeba! A mama może, tym swoim "bo" straszyć. Decyzja zapadła. Mały wie czego chce.

YouTube? Zapomnij matko, że puścisz dziecku "cokolwiek". On chce jedną konkretną bajkę zobaczyć, a że komunikację wciąż mamy ograniczoną, to matka zgaduje, o co chodzi! A dziecko kręci głową "nie, nie, nie". Ta jedna ma być i koniec! Która? No która?

Śniadanie. Chlebek. Masełko. Twarożek.... ostentacyjnie zostają odsunięte. Mały biegnie do lodówki. Wyciąga kawałek kiełbasy i krzyczy "To mama.To!". I nie przekonasz małego człowieka za nic!

I trochę mnie to cieszy i śmieszy... ale widzę, że jak nie ma "bo" to wszystko jest prostsze.

Dlaczegóż też nie miałabym się od dziecka uczyć? To "bo" i mnie samą przeraża! Myślę, że operowanie w kategoriach "biorę/nie biorę" może "make life easier"


Więc w zasadzie... "jestem na TAK. Biorę"... a "bo" mówię a kysz!

środa, 9 października 2013

no i gdzie to "wyjście z mroku"?

Upłynęły właśnie 3 miesiące odkąd moje mieszkanie zostało odcięte od świata i światła za pomocą folii i rusztowań. O ile jeszcze tak całkiem niedawno, mimo wszystko budziło nas cudowne słoneczko, a i cały dzień na spacerze potrafiliśmy spędzić, to i ciemność w domu potrafiłam zaakceptować.

Ale i ja mam swoje granice... które właśnie zostały przekroczone. Blok zrobiony do połowy, i ani żywej duszy w pobliżu. A jesień przyszła szybko i to w swojej deszczowej szacie...

I niech to... a tu motywować się trzeba do działania, wyzwania podejmować... i jeszcze choroba do tego mi się jakaś przypałętała... Więc siedzę teraz pod kołderką, piję gorące mleczko z czosnkiem, i słucham...



Tyle mi zostało, co od czasu do czasu jakąś marudę w sobie włączyć...
Ale wybaczcie... tak się złożyło, że słońce to moja ulubiona gwiazda...

niedziela, 6 października 2013

O tym jak mama się urwała i przeszkoliła...

Tegoroczna jesień jest dla mnie wyjątkowa. Czuć w niej powiew zmian... ruch energii... nowe perspektywy. Słowem, dzieje się. Na razie drobnymi kroczkami, wdrażam się w te zmiany i mam nadzieję, że zaowocują.

Co ja gadam! Jestem pewna, że zaowocują. Wszak programowałam je od baaaardzo długiego czasu. Tak długiego, że można go nazwać zamierzchłymi czasami.

I zanim, ten cały ruch powstał... wpadł mi "w ręce" pewien komiks....

...i saw my life
branching out before
me like the green
fig tree in the story...

Całość przeczytajcie sobie TUTAJ bo warto!!!

I właśnie w momencie, w którym postanowiłam "rwać te figi", pojawiło się na mojej drodze o wiele więcej możliwości.

Jedną z nich była możliwość szkolenia się we Wrocławiu pod okiem specjalistów. I nie miałam żadnych wątpliwości by skorzystać... szczególnie, że i temat leżał mi na sercu.

Social media...

Bo czyż nie jest oczywistym fakt, że to właśnie social media determinują nasze być czy nie być? W życiu? W pracy? w blogosferze?

poznałam nowe techniki komunikacji... wiem jak przeprowadzić kampanię... wiem jak zadbać o PR... teraz tylko muszę z tego korzystać...

Temat jest szeroki, jednak został przedstawiony w sposób niebanalny, wręcz wciągający... Bo wykład jak wykład, ale zajęcia w grupach, przedstawiły temat w sposób jasny i praktyczny! Nie wspominając już o tym, że pozwoliły na bliższe poznanie uczestników, dzięki czemu już po paru godzinach czuliśmy się wszyscy jak dobrzy znajomi.

Ale to szkolenie miało dla mnie też inne ważne znaczenie... przeżyłam najważniejszą noc w moim życiu... noc bez Synka... jakże niewyobrażalną... a jednak możliwą...

I skrzydła mi urosły... bo motywacja ogromna... i cele nowe, w głowie się zrodziły... Mam ochotę wszystkie zrealizować...

A nowo poznane osoby... i te dobrze już mi znane... wszyscy stworzyli niepowtarzalną atmosferę...

I to nocne wyjście na miasto... niemal jak za studenckich czasów... ech jak niewiele
potrzeba by szeroko się uśmiechnąć....

A Wrocław jest taki piękny... i za dnia gdy błądzisz po mieście... i nocą gdy wszystkie drogi prowadzą w jedno miejsce...

a oto moje skojarzenie z Wrocławiem... bo pierwsze co zobaczyłam z daleka... I tak się zastanawiam... Tyle cudnych miejsc, a na pierwszym planie... coś takiego... Ciekawa jestem co Freud na to? ;)



   
*zdjęcie pochodzi z zasobów Internetowych

piątek, 4 października 2013

Na dobry początek weekendu... WYNIKI KONKURSU!

Chyba zacznę doceniać weekendy. Jeszcze niedawno było mi wszystko jedno czy wtorek, czy środa, czy niedziela... ale teraz już nie jest.

Dziś mam ochotę krzyczeć: WEEKEND!

I z racji tego optymistycznego dla mnie zdarzenia, właśnie dziś ogłaszam wynik konkursu
"Maluj, twórz, odkrywaj" organizowanym razem z Rybenia.



Aby już nie trzymać Was w niepewności ogłaszam, że zwyciężczynią... jest...

Ja chętnie powiesiłabym sobie na ścianie "Miękkie zegary" Salwadora Dalego lub trochę mniej znane dzieło "Ostatnia wieczerza" Vladimira Kush. Dlaczego? Pierwszy przypomina mi o tym, żeby cenić czas i wycisnąć z życia ile tylko się da. A drugi jest taki przekorny... kojarzy mi się z "Alicją w Krainie Czarów" - na chwilę obecną mam pocztówkę z tym malunkiem i uwielbiam się w nią wgapiać - ot po prostu :)


Mam nadzieję, ze Ewelina dziś będzie krzyczała ze mną "Jupi! Weekend" ;)
 
Ps. Proszę o podesłanie na hpmblog@gmail.com danych do wysyłki i wieku dziecka... w celu dobrania odpowiednich farb :)))

Gratuluję!

wtorek, 1 października 2013

Dentysta... kolejna dawka

Należę do tych osób, które nie pałają nienawiścią do Dentysty. Lekarz jak każdy inny, a że problemów z zębami nie mam, więc i bardzo złych skojarzeń też nie.

I teraz staram się na Dentystę łaskawym okiem spoglądać, gdy wiem, że z Małym nie jedną przeprawę będę mieć.

Ze złamanym zębem już drugie podejście robiliśmy... I nic. No nie daje sobie w buzię zaglądać i tyle. A na "ogłupiacze" jest niestety za mały. Musimy poczekać... Na szczęście ząb jest wciąż żywy, miazga nie naruszona.

Choć i Dentystka mocno mnie nastraszyła... że ząbek może czernieć, może napuchnąć... w każdej chwili... a wtedy trzeba go będzie leczyć "siłą", tzn. siłą trzymać dziecko... chyba, że pediatra wyda zgodę na podanie "środków" takiemu maluchowi.... choć ewidentnie dało się wyczuć, jak chce nam powiedzieć "trzymajcie kciuki, oby nic się z zębem nie działo, póki Wam dziecko nie podrośnie".

No to trzymamy...
I oby...