środa, 29 lutego 2012

Pracownik kontra Pracodawca

Przez ostatnie miesiące ciąży jak i przez cały okres "bycia mamą" wzbierała we mnie agresja do pracy etatowej. Różne przemyślenia przez głowę się przewijały, złości mnie wszystko co związane jest z "byciem pracownikiem". 

Złości mnie system edukacji, który nastawiony jest na produkcję pracownika idealnego. Od samego początku wmawiają ci, że trzeba skończyć dobrą szkołę, studia, i to nie jedne, znać pięć języków obcych, ukończyć ze dwadzieścia kursów, tylko po to, by mieć jakąś posadkę w korporacji. Pracować od świtu do nocy, być dostępnym przez 24h/dobę pod telefonem, wyjeżdżać w delegację gdy akurat masz zaplanowany urlop. Jak masz szczęście to wynagrodzenie nie jest najgorsze, ale szlag mnie trafia, gdy pomyślę ile zarabia "szef", dla którego odwala się najgorszą robotę.

Oczywiście szef to szef. Musi zarabiać więcej. Niestety miałam tyle szczęścia, że trafiałam na "szefów" mniej kompetentnych od siebie. I zastanawiałam się, co oni robią na tych stanowiskach. Teraz już wiem: ci ludzie mieli odwagę graniczącą z tupetem. 

Mieli odwagę powiedzieć osobie bardziej wykształconej, pracowitej i przerażonej tą całą nagonką na pracownika idealnego: jeśli coś ci się nie podoba, to mam sto innych osób na twoje miejsce, albo: będziesz ciężko pracować - awansujesz (oczywiście awansu ani widu ani słychu, bo ostatecznie okazuje się, że znalazła się na to miejsce "osoba z polecenia").

Pracowałam i siedziałam cicho. Nie jeździłam na wakacje, bo akurat w tym czasie odbywało się dwumiesięczne szkolenie, odbierałam telefon podczas romantycznej kolacji z mężem, dałam się zmanipulować przez korporacyjny świat. 

Jestem zła na siebie, że uwierzyłam, że to jedynie słuszna droga i na ludzi wokół siebie, którzy mnie w tym utwierdzali.

Teraz nie jestem już taka głupia, oj nie!

Zasiałam w sobie ziarenko, które zaczyna kiełkować. Jeszcze tylko chwila, parę kroków do przodu i sama będę pracodawcą! 
*obrazek pochodzi z zasobów internetowych

poniedziałek, 27 lutego 2012

Czytać nie będę!

Ogłaszam bunt na pokładzie. Dotąd czytanie bajeczek przebiegało sprawnie i przyjemnie, czasem zdarzały się tylko momenty mniejszego zainteresowania Synka literaturą. Teraz przechodzimy na kolejny etap:

Książki są do targania, ślinienia i rzucania, a już na pewno nie do czytania!

I cóż mogę zrobić w takiej sytuacji. Każde wspólne czytanie kończy się stratami w pozycjach książeczkowych, a przyznam się, że tych mi szkoda trochę. A gdy twardo nie daję Synkowi choćby dotknąć karteczek kładzie się na podłodze i wyje, co udaje mi się ignorować. Tylko, że dalsze czytanie nie ma sensu... I wspomnieć muszę, że niezależnie od pory dnia czy wieczoru wciąż to samo!

Dziś spróbowałam innego sposobu. Zaczęłam czytać czasopismo, a dokładnie Twój Styl. Na początku Syneczek słuchał i patrzył, patrzył i słuchał... dobrych pięć (!) minut. Potem zaczął skubać. Eeee tam oberwane rogi, to nic nie szkodzi... I nagle jak nie wyrwał tej gazety, jak nie zaczął uciekać. Nie goniłam go nawet. Patrzyłam bezsilnie jak moje nie przeczytane jeszcze, ulubione czasopismo zamienia się w stos maluteńkich papierowych skrawków. 

Koniec. Czytać nie będę. 
Przynajmniej przez jakiś czas.

sobota, 25 lutego 2012

Bąbelkowe rozpieszczanie

Tak się przyczepiłam do słowa "bąbelkowy", bo niezmiernie mi się spodobało i chyba już zawsze kojarzyć mi się będzie z Sanoflore.

Jesteśmy już po dwóch tygodniach testowania kosmetyków: Kremu Nawilżającego oraz Bąbelkowego Żelu do Kąpieli. Od razu muszę przyznać, że oba produkty są doskonałe. Chcę przypomnieć, że kosmetyki są całkowicie BIO, nie zawierają parabenu, sztucznych barwników oraz nie są perfumowane


Krem jest po prostu genialny. Delikatny, szybko się wchłania, niby lekko oleisty a wcale nie tłusty. No i ten leciutki zapach porzeczki. Przecież nie perfumowany a pachnie! Pachnie naturą. Zaraz skusiłam się by otworzyć żelazne zapasy przygotowane przez moją babcię, a wśród nich sok z czarnej porzeczki. I przyznam się, że to ten sam klimat.
Ale wracając do kremu... Skóra Synka była po nim delikatna, ładnie nawilżona. Dziecko moje ma naprawdę ładną skórę więc niewiele trzeba by o nią zadbać, dlatego sama się tym kremem wysmarowałam. Pierwsze wrażenie to uczucie relaksu. Super! Krem ma taką konsystencję, że nadaje się do masażu. Przyznam, że raz spróbowałam Synka wymasować, to mi uciekł z gołą pupą, ale gdy dziecko jest bardziej do opanowania to można spróbować :)))



To Bąbelkowe szaleństwo do kąpieli to też bardzo trafiony produkt. Bardzo lubię takie płyny do kąpieli, które dozuje się na dłoń. Produkt wtedy jest bardziej wydajny i mam kontrolę nad tym gdzie trafia. Cieszy mnie również fakt, że można nim myć włosy i nie szczypie w oczy. Słodki, porzeczkowy zapach dodatkowo działa na zmysły. Syneczek wielce polubił ten nowy żel i najchętniej by go zlizywał z moich dłoni (a raczej tatowych, bo to on kąpie). Po kąpieli miałam wrażenie, że nic więcej nie trzeba na skórę nakładać. 

Oba produkty są na piątkę z plusem. Polecam!

Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej na temat produktów Sanoflore zapraszam:

*zamieszczone obrazki pochodzą ze strony www.sanoflore.net

piątek, 24 lutego 2012

Na biegunkę też są sposoby!

A obiecywałam sobie, że o kupie mego Skarba pisać nie będę, ale jak tu nie pisać skoro temat tak "fascynujący".

Po ostatniej przygodzie odkryłam dwie rzeczy: 1) nie każda biegunka u dziecka to powód do paniki, 2)wbrew pozorom naprawdę łatwo można ją powstrzymać.

Po wizycie u pediatry i w szpitalu, jedynym zaleceniem jakie dostałam to dieta. Nie ukrywam, że zdziwiłam się bardzo, bo zielono i wodniście co dwie godziny robiło się w pieluszce Synka i wydawało mi się, że powinnam leki "jakieś" podawać. No cóż zdziwienie to chyba mój stan naturalny.

Dieta i jeszcze raz dieta. Najlepiej:
1. Kleik ryżowy na wodzie bądź rozgotowany na wodzie ryż
2. Ugotowana marchewka i ziemniak
3. Ugotowane jabłko
4. Banan

W praktyce okazało się, ze już po kleiku nastąpiła znaczna poprawa w ilości a po papce marchewkowo-ziemniaczanej w jakości wydalanej kupy. Nie zdążyłam dojść do jabłka, kiedy problem jakby sam się rozwiązał. Proste, zaskakujące i tanie. Oczywiście Syn cyca mamlał non stop i wody łyk też mu podawałam. 

Obie lekarki polecały również Sinlac - zbożowy produkt bezglutenowy firmy Nestle
Nie zdążyłam kupić nawet więc nie wiem jak działa w praktyce.

Na szczęście problem biegunki jest już za nami. Teraz wiem, że jak kiedyś (oby nie) wróci, to trzeba od razu ryżem zaklejać. 

Więcej o kupie pisać nie będę. Amen

wtorek, 21 lutego 2012

Szpital

A to dopiero stresów się najadłam. 
W nocy z soboty na niedzielę Syneczek zaczął gorączkować. Wystraszyłam się bo to przecież pierwszy raz taka sytuacja nas spotkała, a w domu nic przeciwgorączkowego. Ech, ja i moje zorganizowanie... Nad ranem biedaczysko biegunki dostało. Skoro świt obudziłam Mr. Tatę żeby w te pędy do apteki gnał (na szczęście na osiedlu mamy taką całodobową i całotygodniową). Po podaniu Panadolu sytuacja się opanowała, jednak biegunka wciąż się rozkręcałą...

W nocy z niedzieli na poniedziałek było już "na zielono". Zaraz rano zadzwoniłam do pediatry, a Syneczek dzielny jakgdyby nigdy nic bawił się, ganiał i wkurzał na mamę swoją, że wciąż mu te spodnie ściąga. Po gorączce ani śladu. 

Na wizycie pediatra oceniła stan Synka jako dobry, ale zaniepokojona ilością kup, skierowanie do szpitala dała na dodatkowe badania. No to pojechaliśmy. Cóż to był za wieczór! Z jednej strony od razu pożałowałam, że tam trfiliśmy, z drugiej pomyślałam, że przynajmniej Synek dokłądnie przebadany zostanie.

Podbrali mu krew. Wyniki okazały się bardzo dobre. Kazali mi go nakarmić i zamknęli w boksie. Synek po cycusiu kupę znowu walnął, która została dokłądnie obejrzana przez dyżurującą p.doktor. Wszystko trwało ponad trzy godziny! Wypusicili nas do domu po dwudziestej z dietą a bez leków.

Ale w szpitalu stalo się coś ważniejszego niż ogólne wymęczenie i badania. Synuś powiedział mama! Ale nie MAMA tylko ma-ma-ma. Boże! Jak cudownie się poczułam. Oczywiście pierwszy raz usłyszał to Mr.Tata, który trzymał Synka dzielnie na rękach, ja tymczasem chodziłam w kółko zestresowana. Oczywiście nie chcialam mu wierzyć. Na szczęście za chwil kilka Synek zechciał powtórzyć swoje ma-ma-ma. BOSKO!

Po powrocie do domu Synek dostał kleik ryżowy bez mleka, zgodnie z zaleceniem lekarki. I przespał dzielnie całą noc bez kupy. Mr.Tata spał z nami, "jakby co", pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Rano zapytałam się:

- No i jak się spało?
- Jak w bajce... Tima Burtona...

Na szczęście Synek ma się dużo lepiej, co mnie bardzo cieszy, więc wybaczam Mr.Tacie :)))

niedziela, 19 lutego 2012

Bąbelkowe wyniki :)))

Ogłaszam, że wylosowane zostały dwie szczęściary, do których wysłany zostanie Bąbelkowy Żel do Kąpieli Sanoflore.

Oczywiście losował nie kto inny jak mój Synek kochany:




Gratulacje dla :

ambiguity autorki bloga ambiguous


oraz

Karoliny autorki bloga synkowo

Obie Panie proszę o wysłanie na mój e-mail: hpmblog@gmail.com swoich adresów wysyłkowych. Dziękuję :)))

Ps. Wciąż testuję kosmetyki Sanoflore. Pierwsze wrażenia jak najbardziej pozytywne, ale o tym w osobnym poście.

piątek, 17 lutego 2012

Do łazienki chodzę sam!

Tak oto:
Przygotowuję Synka do kąpieli w pokoju, rozbieram do zera i zakładam szlafroczek i puszczam na podłogę, a ten leci jak na złamanie karku, bo wie co za uciecha go czeka. Dzielnie pokonuje zakręty i wpada do otwartej łazienki, gdzie czeka na niego już Mr.Tata. Cóż za radość, kiedy poczuje cieplutką wodę!

***

Bąbelkowe Żele do kąpieli Sanoflore wciąż czekają na swoje właścicielki. Chcesz jeden? Zajrzyj tutaj.

Przy okazji chciałabym polecić kilka linków:



Na tej stronce możecie stworzyć książeczkę dla swojego dziecka, ilustrowaną przez Nathalie Jomard. Fajna sprawa. Spróbujcie koniecznie.
 
oraz
gdzie znajdziesz informacje o pielęgnacji skóry dziecka

środa, 15 lutego 2012

Mamy plan

Plan dnia oczywiście. Choć wiele schematów pojawiało się w naszym rozkładzie zajęć, to żaden nie gościł dłużej niż 2-3 tygodnie. Teraz obserwuję wiele zmian, a największą jest to, że dzień nareszcie stał się bardziej unormowany, przewidywalny, zaplanowany, co zdecydowanie ułatwia nam życie.

Oto on. Ten nasz NOWY PLAN DNIA:

7.00-8.00 - Pobudka. Sporadycznie 6.30.

8.00-9.00 - Cyc. Wspólne turlanie się po łóżku. Cyc. Wylegiwanie się jeszcze mamy w łóżku, gdy Syn zaczyna odkrywać na nowo skarby zabawkowe.

9.00-10.00 - Kawa dla mamy :))) poranna toaleta,  drobne porządki (ścielenie łóżka, mycie naczyń, nastawianie prania itp.). Synek w tym czasie lata po mieszkaniu i sprawdza czy wszystko jest na swoim miejscu, bądź bawi się z Mr.Tatą

10.00-11.00 - Drugie śniadanko czyli kaszka

11.00-12.00 - Drzemka Małego czyli mama może pisać bloga ;)))

12.00-13.00 - Spacer (jeśli warunki nie pozwalają to zabawa w domu)

13.00-14.00 - przygotowanie obiadu z Synkiem pod nogami

14.00-15.00 - karmienie Syna zupką, potem obiad rodziców

15.00-16.00 - Druga Drzemka Synka czyli mama "zajmuje się domem"

16.00-17.30 - Wspólna zabawa z przerwą na deserkowy owoc

17.30-18.00 - Kąpiel mamy 
18.00 - Kolacja Synka czyli znów kaszka (mama kolację jada rzadko)
17.30-18.30 - Zabawa Synka z tatą

18.30-19.00 - Kąpiel i inne rytuały wieczorne, w tym Cyc na dobranoc

19.00 - błogi sen naszego dziecięcia (półgodzinny przeważnie)

19.30 - 22.00 - ponowny błogi sen (mama ma wolne!!!)

22.00 - Cyc

22.00-7.00 - oboje zasypiamy, z tym, że Synek budzi się jeszcze co najmniej cztery razy (choć coraz częściej zdarzają mu się noce, które przesypia z 1-2 pobudkami).

Oczywiście godziny są orientacyjne. Czasami mamy półgodzinne przesunięcia. Plan nie obowiązuje kiedy wyjeżdżamy z domu na dłużej np. w odwiedziny. Jednak staramy się by kąpiele były o stałej porze.

Muszę się przyznać, że rutyna działa odstresowująco (na mnie i Synka też). Kto by pomyślał?

 ***

Przypominam, że mam do rozdania dwa Bąbelkowe Żele do Kąpieli dla Waszych pociech.
Szczegóły tutaj.

poniedziałek, 13 lutego 2012

Osiemdziesiątka... cóż za piękny wiek!

Pod warunkiem, że mając lat osiemdziesiąt cieszymy się dobrym zdrowiem. A takim żelaznym zdrowiem cieszy się moja babcia, która właśnie obchodziła urodziny. Zuch kobieta! Mam nadzieję, że na stare lata będę "trzymała się" tak jak ona. 

Impreza urodzinowa była obchodzona bardzo hucznie, w restauracji. Był strzelający szampan, był DJ, zapodający muzykę z "przytupem", był ogromny tort, trunki wyskokowe oczywiście też, jedzenia tyle, że stoły się uginały, gości prawie czterdziestu, czyli jak na małym weselu... a w tym wszystkim moja babuleńka kochana obtańcowana przez wszystkim mężczyzn z rodziny, dzielnie prowadząca taneczny pociąg po schodach (!), z łezkami wzruszenia przy każdym Sto Lat... bo pewnie dożyje tej setki, tak pięknie się trzyma.

A w tym wszystkim mój mały Synek, przez większość rodziny pierwszy raz widziany. Wyściskany, wynoszony trzymał się niemal tak dzielnie jak babcia.

Trochę obawiałam się tej imprezy, bo to nasze pierwsze wspólne wyjście było. I ludzi tyle i muzyka głośna, ale jak to zwykle bywa "strach ma wielkie oczy".

Synek "porwany" przez mamę moją na dobrą godzinę a nawet dłużej, nawet się za mną nie odwrócił. Dzielnie wędrował z rąk ro rąk, nawet śmiem twierdzić, że takie zainteresowanie w pełni go zadowalało. My z Mr.Tatą wykorzystaliśmy ten relaksujący moment bez dziecięcia na rękach i "poszliśmy w tango". Kiedy ja ostatnio tańczyłam? Nie pamiętam... ale było cudnie.

No i zaskoczyło mnie jak Syneczek do dzieci lgnie. W sumie były tylko dwie trzyletnie dziewczynki, ale ganiał za nimi i piszczał, za włosy targał i gryzące buziaki rozdawał. Mr.Tata skomentował: "jak on się tak będzie zaprzyjaźniał to kolegów mieć nie będzie. Nic tylko mu scyzoryk dać, to skalpy do domu będzie znosił" :))) A ja myślę sobie, że i koleżanek nie... bo Mały odkrył, że są inne zabawki niż samochodziki - LALKI. Namiętnie szarpał im włosy i wykręcał rączki i nie było mocnych by mu taką lalę odebrać... 

I widząc jak dzielnie radzi sobie mój Synek z tłumem, myślę sobie, że albo politykiem albo celebrytą zostanie... Co gorsze? Nie wiem.
 

sobota, 11 lutego 2012

Bąbelkowe szaleństwo i prezenciki dla was :)))

Wczoraj przyszła do mnie paczka z kosmetykami Sanoflore: Naturalnie Otulającym Kremem Nawilżającym BIO oraz Bąbelkowym Żelem do Kąpieli (ładne nazwy co?):

Chętnie zgodziłam się na testowanie tych produktów. Zerknęłam na stronkę internetową i pomyślałam, że warto. Sanoflore bebe bio to produkty hipoalergiczne zawierające ekstrakt z czarnej porzeczki. W dołączonej do paczki ulotce urzekła mnie "Karta zobowiązań Sanoflore". Pozwolę sobie przytoczyć fragmenty:

1. Bezpieczeństwo (bez parabenów, bez OGM, bez PEGC, bez siarczanu, bez sztucznych zapachów, bez barwników, bez olei mineralnych)
2. Tolerancja pod ścisłą kontrolą (minimum 9 miesięcy analiz)
3. Identyfikowalność (od zasadzenia ziarenka, po gotowy produkt w opakowaniu)
4. Tylko to co najważniejsze (minimalistyczne formuły).

Tyle w teorii, a w praktyce zobaczymy :))) Od dzisiaj zacznę testowanie i mam nadzieję, ze Synkowi spodoba się ten tajemniczy "Bąbelkowy żel do kąpieli" bo akurat kąpiele u nas mogłyby trwać w nieskończoność...

Jeśli i Wy, moje drogie czytelniczki macie ochotę na taki żel bąbelkowy dla swojego maluszka, nic prostszego. Wystarczy:

1. w komentarzu pod postem wyrazić chęć posiadania :)
2. obserwować mojego bloga
3. jeśli nie prowadzisz bloga zostaw w komentarzu swój e-mail, w celach kontaktowych :)))

Na zgłoszenia czekam dokładnie tydzień (do soboty 18 lutego). Dwie szczęśliwe osoby ogłoszę w przyszłą niedzielę czyli 19 lutego.

PS. jutro idziemy na mega dużą imprezę - 80-te urodziny mojej babci. W poniedziałek relacja.

czwartek, 9 lutego 2012

Dziewięć miesięcy z przytupem!

Wczoraj Synek mój dziewięć miesięcy skończył. A ja się pytam kiedy to zleciało? I ciężko mi zrozumieć jak względne jest pojęcie czasu. Jeszcze w ciąży będąc te dziewięć miesięcy ciągnęło się w nieskończoność. Mr.Tata śmiał się nawet "Ty chyba nigdy nie urodzisz, zawsze w tej ciąży chodzić będziesz...". I dokładnie tak się czułam.

Teraz nie wiem jak to zleciało, przecież dopiero ze szpitala wróciliśmy, na rękach zawiniątko trzymaliśmy, a jak główkę Syneczek pierwszy raz podniósł to cieszyliśmy się jak szaleni. I patrzę, i uwierzyć nie mogę, że to maleństwo już chodzi, już je prawie samo (PRAWIE), już mówić mu się chce, ale jeszcze nie wychodzi. I na rękach nosić się nie chce, i wszystko sam chce robić, i już taki duży... Jak to w ogóle jest możliwe, że w becie się nie mieści? No jak?

Ale tak naprawdę to strasznie dumna jestem. Synek rozwija się wspaniale. Codziennie obserwuję, jak uczy się czegoś nowego. Jak doskonali swoje dotychczasowe umiejętności. Jak czujnym i mądrym dzieckiem się staje. Ostatnie jego osiągnięcia to już w ogóle piórek mi dostarczają :

- wstaje bez podtrzymywania. Mimo, iż chodzi już bardzo sprawnie, by wstać musiał się mebli podtrzymywać. Teraz wstaje sam i kuca nawet. 
- przez próg przechodzi, Mamy w łazience dość wysoki próg i nogę trzeba dźwignąć. Właśnie się tego nauczył :)))
- tupie nóżkami... (to po mamusi ma)
- rozpoznaje przedmioty np. na słowo lampa patrzy do góry, 
- wykonuje proste polecenia: chodź do mamy, podaj mamie misia (lub inną rzecz, którą aktualnie dzierży w dłoni), nie wolno (zatrzymuje się i patrzy na mnie),
- gryzie, mnie głównie w kolano, łydki, palce... jak chce czegoś czego mu nie pozwalam np napić się kawy
- gaworzy trochę. Po jego rozgadaniu się na bla bla, nastąpił krótki okres milczenia by powrócić z aba aba aba :)))
- pięknie zjada wszystko co mu podam. Mimo trudnych początków teraz jest super dobrze. Nie grymasi. W ogóle nie mam problemów z posiłkami.
- no i cyca ciągnie jak ogłupiały. Na zdrowie!
Wciąż mnie zadziwia to Małe Istnienie. Czy to kiedyś mija? Czy za dziesięć lat też będę klaskać gdy zje sam kromkę chleba i wołać "brawo! brawo!"?

wtorek, 7 lutego 2012

Dzieci niekochane umierają...

...przeczytałam właśnie kilka artykułów dotyczących eksperymentu Fryderyka II na dzieciach. Oddzielił on grupę dzieci od swoich biologicznych matek i zastąpił je mamkami, które oprócz opieki pielęgnacyjnej, nie wykazywały żadnych odruchów społecznych wobec tych dzieci (nie mówiły do nich, nie wchodziły w relacje). Co się okazało? 

Większość tych dzieci nie dożyła swoich drugich urodzin!!!

Szok!

Chcecie poczytać więcej? Zapraszam:
Magia przytulania
Trzecie dno

niedziela, 5 lutego 2012

Gdzie jest świnia?

Miała mama razu pewnego świnię piankową co to odstresować potrafi. Taką oto:
Świnia ta stała się również doskonałym obiektem tortur Synka maminego. Idealna do gryzienia (co widać), rzucania, topienia, do buzi rodzicom wkładania, pod krzesłem i łóżeczkiem szukania... Niestety razu pewnego świnia zniknęła. I nikt nie wiedział gdzie. Tylko mama tęskniąc nieco za tą małą pierdołą pytała wszystkich domowników "Gdzie jest świnia?"

Tego ranka mama niczego się nie spodziewając otworzyła lodówkę, przez szklane półki dojrzała ten róż jakże gustowny, ale do głowy jej wtedy nie przyszło, że... to świnia tam leży. Zerknęła by upewnić się jeszcze. Tak oto ona. Jest. Znalazła się. Tylko co ona w tej lodówce robiła?

Czyżby niedospana mama włożyła ją do środka zamiast jogurtu?
Czy może zmęczony tata sprzątał zabawki gdzie popadnie?
A może Synek otwarł sobie lodówkę, pogrzebał w niej i na dowód "byłem" fanta zostawił?

Zaraz, zaraz... Synek? Ten mały Syneczek jeden lodówkę otworzył? Niemożliwe. Prędzej umysł maminy niedoskonały uwierzy, że świnia sama sie do lodówki teleportowała... ale trzeba sprawdzić. Postawiła więc matka Synka swego przy drzwiach tego sprzętu domowego i czeka. A Synek nic. Patrzy na mamę jak na... szkoda gadać. Potem walić łapką zaczyna. A mama myśli, że to może ze świnią działa i wręcza mu tę "magiczną pałeczkę". No to się Synek ucieszył jak tę różową kulkę zobaczył. Chwycił i uciekł (dosłownie).

Pięć minut później odgryzł świni ogon, a ta natychmiast w koszu wylądowała.

I tak nikt już się nigdy nie dowie, kto świnię do lodówki wsadził?






piątek, 3 lutego 2012

Mlekoholik

Odkryłam, że mam w domu dziecię od mleka mego uzależnione.Nie ma mocnych. Jęczy, szarpie, a gdy jestem zbyt oporna na jego "prośby" gryzie! Mam wrażenie, że jest w stanie zrobić wszystko by osiągnąć cel.

Pocieszam się tylko w duchu, że do takiego stanu Synka kochanego doprowadzają zęby!  Po kilku dniach ciągłego stękania, wchodzenia na kolana by trochę za bluzkę poszarpać oraz spania z cycem w buzi, znalazłam przyczynę. Właśnie wyrżnęła się druga dolna dwójka. Tak więc całkowita ilość zębów wynosi osiem (!).

I już wiem dlaczego mleczne zęby to mleczne zęby! Bo jakże inaczej je nazwać jak co rusz są mlekiem zalewane. Ledwo wyjdą toną. Nawet jak nie wyjdą jeszcze to na mleko są skazane.

Poległam z innymi wynalazkami: gryzakami, maściami i innymi "paściami". U nas tylko mleczko daje radę.

Ale zastanawiam się czy Synka na odwyk nie skazać czy jego nałóg w normie się mieści...

środa, 1 lutego 2012

Zdrowa dieta... tym razem rodziców

Zawsze byłam zwolenniczką zdrowego jedzenia. Przynajmniej kiedyś wydawało mi się, że jem zdrowo, że zdrowo żyję, jestem aktywna fizycznie, i w ogóle, że wszystko jest OK. I nie przeszkadzało mi, że "od czasu do czasu" wyskoczę na kebaba, kupię paczkę czipsów, napiję się wina więcej niż jeden kieliszek... Przecież nie można być takim restrykcyjnym...

A jednak można! Oczywiście w ciąży szczególnie dbałam o swoje zdrowie i dietę. Był to czas odrzucenia wszystkiego co szkodliwe bądź bezwartościowe. W etap karmienia piersią przeszłam gładko. Nie bałam się jeść ekstra lekko, zdrowo, "bez polepszaczy", bez niezdrowych tłuszczów i kalorii. I co najważniejsze bardzo mi zaczęły smakować np. niedosolone ziemniaki czy brokuł. Ba! Mr.Tata nie narzekał również a nawet sugerował by tak było już zawsze.

No i będzie. Przemyślałam  sobie kwestię żywienia i dopiero teraz zauważyłam jak wiele błędów popełniałam. Wymówki  nie były wymówkami a standardem. "Od czasu do czasu" było normą. A tak dobrze o sobie myślałam! Że taka rozsądna, że dbam o siebie, że jestem "fit". 

Muszę przyznać, że od półtora roku co najmniej trzymam naprawdę zdrową dietę. Teraz zrobiłam jeszcze jeden krok: wyeliminowałam z jadłospisu kilka rzeczy, które jeszcze gdzieś tam mi wchodziły w nawyk. Mieszanki przyprawowe typu "do kurczaka" zamieniłam np. na suszone zioła. Wywaliłam przyprawę typu "vegeta" i "magi". Gotowy sos do spaghetti zamieniłam na pomidory. Więcej grzechów nie pamiętam. 
Oczywiście gotuję dużo warzyw, kasz, chudego mięska. Solę minimalnie. Zwracam uwagę na naturalność tego co jemy. Oczywiście nie zaglądam wciąż do certyfikatów eko-hodowli i eko-upraw, ale staram się kupować u "sprawdzonych źródeł".

I kusi mnie jeszcze, żeby chemię w kosmetyczce zastąpić naturą. Już sobie wyobrażam jak cudownie i apetycznie wyglądałabym wysmarowana miodem :)))