niedziela, 22 grudnia 2013

Być gotowym na wszystko.

W ciągu ostatniego tygodnia miałam wyjątkowo wiele sposobności, by spotkać się ze znajomymi i ich pociechami. I pewnie bym o tym nawet nie wspomniała, gdyby nie rzuciło mi się w oczy, że oni jednym zgodnym chórem mówią "nie byliśmy gotowi / nie jesteśmy gotowi (na dziecko, na kolejne dziecko)".

I mówią to z żalem, z wewnętrznym oskarżeniem, że sobie nie radzą.

Mają rację. Nigdy nie jest się wystarczająco przygotowanym, na tą przygodę zwaną RODZICIELSTWEM. Można się wyedukować i zaopatrzyć we wszystkie ułatwiające codzienność gadżety, ale prawda jest taka, że każdy kolejny dzień jest w mniejszym lub większym stopniu nieprzewidywalny.

Bo na to nie da się przygotować w żaden sposób. Nie da się niczego zaplanować, bo każdy plan weryfikuje się z dnia na dzień.

Rodzicielstwo daje niezwykłe pokłady siły i emocji, o których istnieniu niewielu by siebie podejrzewało. Od euforii, po rozpacz i bezradność. Daje też motywację by starać się o każdy kolejny dzień, o każdy następny krok. Pozwala zrozumieć czym jest odpowiedzialność, za siebie i drugiego człowieka, tego małego, bezbronnego jeszcze. Uczy systematyczności i opanowania, jak nic z czym miało się do czynienia do tej pory.

A najważniejsze uczy miłości. Tej bezwarunkowej i bezgranicznej. Cierpliwej. Wymagającej.

I muszę przyznać, że nie byłam gotowa na dziecko, choć tak bardzo chciałam wierzyć, że jestem. Byłam gotowa na coś ważniejszego. Na podjęcie decyzji. Niezależnie jaki obraz rodzicielstwa miałam w głowie i jak bardzo rozminął się on z rzeczywistością, a z drugiej strony jak wiele radości wniósł w moje życie, podjęłam decyzję. Podejmuję ją każdego dnia. Konsekwentnie. Podążam za swoim wyborem i stawiam mu czoło. Czerpię z niego ile się da. Uczę się ile mogę, i po prostu staram się. Staram się być dobrą i rozsądną matką.

Nie istnieje takie pojęcie jak "właściwy moment na dziecko".

Przychodzi tylko moment, w którym trzeba być gotowym na podjęcie decyzji, trzymać się jej i nigdy w nią nie wątpić.
Być gotowym na wszystko.

                                                                        *źródło Internet

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Świeci się!

Jeszcze tylko tydzień do świąt... najwyższy czas łapać klimat!

U nas się już świeci, a u Was?




A skoro słodkości w tym przedświątecznym czasie nigdy dość to SUGAR! by wszystko dobrze się spinało i kleiło ;)


poniedziałek, 9 grudnia 2013

Anioł ze mnie ;)

Tak. Myślę, że musiałam być wyjątkowo grzeczna w tym roku... a przynajmniej "wyjątkowa", ponieważ poczciwy Mikołaj postanowił zasypać mnie prezentami. I skoro zapomniałam co to znaczy dostać prezent 6 grudnia... teraz ciężko się zastanawiam, o co chodzi?

A tak poważnie, to już dawno początek grudnia nie dostarczył mi tyle radości:

DAWANIE
.
Przede wszystkim radość z dawania. Prezentów. Uśmiechów. Miłych słów... Nic nie sprawia mi większej satysfakcji, niż radość wypisana na twarzy i to taka, której nie sposób ukryć, spontaniczna i szczera. I rozkoszuję się tą prawdą powtarzaną mi od dziecka, choć w dzisiejszych czasach mocno wyświechtaną, że najpiękniej jest dawać, nie brać! Sezon na DAWANIE rozpoczęłam już 1 grudnia... a skończę...  hmm... Skończę w ogóle?

WROCŁAW
I znów trafił mi się wyjazd szkoleniowy, w dodatku w tak idealnym mikołajkowym terminie. I myślę, że czasem niewiele trzeba, wystarczy chwila ucieczki. Tak. Nie ma przecież w tym nic złego, że opuszcza się rodzinne gniazdko tylko na chwilę, by móc trochę polatać. Rozłożyć skrzydła i pobyć sam na sam ze swoimi myślami... choć przez jedną noc. I nową wiedzę zdobyć. I przejść się po pięknym rynku wieczorową porą, i odnaleźć magię świąt na Jarmarku Bożonarodzeniowym. Odkryć inny rodzaj piękna... to sentymentalne... pochodzące z migających światełek, świątecznych przebojów, zapachu choinki i prażonych migdałów... a może to grzaniec tak mi w głowie myśli ubarwił?




KINDLE
To już zupełnie namacalnie. Moje potrzeby i pragnienia zmaterializowały się w postaci tego cudnego czytnika. Zapałałam do niego miłością wielką i rozstawać się z nim nie zamierzam. I kończyć szybko ten post muszę, bo Gibson na mnie czeka. Kolejny rozdział się otwiera ;)



CHODAKOWSKA
Zmień swoje życie... krzyczy do mnie z okładki książki. No zmieniam, zmieniam... odpowiadam jej w myślach. A co mnie najbardziej w tej pozycji urzekło to przepisy. Proste, zdrowe i sycące. Takie jak lubię.



Tak. Mikołaj wie, co dla mnie jest najlepsze i jak mnie uszczęśliwić ;)

niedziela, 1 grudnia 2013

sezon świąteczny czas zacząć...

Jak co roku, pierwszego grudnia zainaugurowałam sezon świąteczny. Jak?

Przebojem nie do zdarcia: Santa Claus is Coming to Town. 


Tak jak co roku, codziennie w godzinach porannych, utwór ten zostanie odsłuchany przez wszystkich domowników. To takie moje uszczęśliwianie na siłę, bo mam wrażenie, ze jedynie Mały podziela mój entuzjazm, drąc się na całe gardło "lalalalala", bo Mr.Tata szantażuje odcięciem mnie od porannej kawy...

A że mnie samą Santa wprawia w doskonały nastrój, więc postanowiłam nie zwlekać z obdarowaniem Synka mego prezentem mikołajkowym. Niech cieszy się tym grudniem, póki jest dzieckiem. Nie bardzo jeszcze kojarzy "o co chodzi" i podejrzliwie na mnie patrzy... ale widok jego szeroko otwartych oczu ze zdumienia i zachwytu, wart jest złamania każdej tradycji...





Prawdziwy Święty Mikołaj i tak zawita do nas o stałej porze, więc i prezentów jeszcze cała masa będzie. Dawkowanie przyjemności wcale nie jest złym pomysłem.

I powiem Wam, że święta najlepiej "smakują", gdy się jest dzieckiem właśnie. Wtedy wszystko jest magiczne. Plastikowe ozdoby nie są kiczowate, a piękne po prostu. Świąteczne przeboje urocze i wzruszające, a nie trywialne jak nam-dorosłym się wydaje... Każda chwila zbliżająca do Wigilii, każdy nowy element dekoracyjny... z punktem kulminacyjnym w postaci choinki, każda chwila spędzona na kolanach podczas próby doszorowania podłogi z wtartej w nią plasteliny... wszystko to niesie ze sobą niepokój i oczekiwanie, na coś co ma nadejść. Na uroczystą kolację w gronie bliskich i kochających osób. Z perspektywy dziecka oczywiście.

A w oczach rodzica jak to wygląda naprawdę? Ile w nas jest prawdziwego starania, o tę świąteczną atmosferę? Czy te święta nie zostały przypadkiem zdeklasowane do rangi "Ważniejszej Imprezy Rodzinnej"? A co z samym zasiadaniem do stołu? W pośpiechu. W ogólnym tylko przygotowaniu. Z głową pełną uciekających myśli. Z życzeniami wypowiedzianymi z pamięci, bez głębszego zastanowienia "Wszystkiego Najlepszego". I już. I tyle.

Im więcej świąt i kolacji świątecznych za mną, tym z większym dystansem do tego podchodzę. A nie chcę tak. Chcę by to był i dla mnie, i dla osób, które kocham czas wyjątkowy, spokojny, pełen czułości i ciepła... takie oczywiste, a takie trudne...

Niech więc przynajmniej ten Santa Claus rozbrzmiewa o poranku... a Mały niech mu wtóruje swoim "lalalala"... i tak jeszcze tylko przez 24 dni ;)

wtorek, 26 listopada 2013

Po co mi ten blog?

Mam wolny wieczór. Na słuchawkach ulubiona nuta. Odpalam kompa i przeskakuję z bloga na blog. I śmieję się, kręcę nosem, kiwam głową przyznając rację. I złapałam się na tym, że czytam to wszystko jak NIE-BLOGERKA. Jakbym nie miała nic wspólnego z blogosferą.

Odnalazłam radość czytania!

Gdy zaczynałam, zrobiłam to z nudów i nerwów, tuż przed rozwiązaniem. Wtedy zmuszona do leżenia w łóżku, zachłysnęłam się tym blogowym światem. Ja też chcę - pomyślałam. A jak ja chcę to mam. Bo jak postanowię to robię.

* źródło Internet

Blog Happy Power Mama powstał w dwie godziny... Tzn. od pomysłu do pierwszego wpisu....

Z każdym kolejnym postem, tylko się utwierdzałam w tym cudownym pomyśle. Traktowałam blog jako dookreślenie tego czego nie oddaje fotografia. Chciałam schować w nim emocje...

Potem te emocje wychodziły, udzielały się na blogach, forach, w grupach... głównie te pozytywne. ALE. Tak właśnie... Internet to nie Raj na Ziemi. Aniołów w nim nie szukajcie. To Ziemia, pełna Ludzi... życzliwych, uśmiechniętych, motywujących, ALE też smutnych, złośliwych, głupich, zazdrosnych...

Blogowanie nie jest dla mięczaków. Trzeba być systematycznym, zdyscyplinowanym, odpornym, kreatywnym, jeśli zależy nam na stałym gronie czytelników. Jeśli nie, to nic nie musimy.

Żyłam tym blogiem. Żyłam innymi blogami. Tak. Sporo bardzo cennych dla mnie znajomości wykluło się z tego pisania. Jestem wdzięczna za wszystkie. Jednak teraz, gdy głowę mam pełną spraw zawodowo-osobistych, to całe moje blogowanie zeszło na dalszy plan...

Na początku nad tym ubolewałam, potem machnęłam ręką, a teraz cholernie się z tego cieszę! Zrozumiałam, że nic nie muszę. Wszystko co robię, dzieje się dlatego, że tego chcę. Teraz musi się tylko podziać tak, jak tego chcę.

Odzyskałam radość pisania!

Dlatego blog Happy Power Mama zmieni się już wkrótce ;)

I uważam, że zmiany są dobre, bo najgorzej jest stanąć w miejscu. Bo stanie w miejscu tak naprawdę wciąga jak ruchome piaski... Zapadasz się i nawet tego nie zauważasz, do chwili, gdy łapczywie zaczynasz łapać oddech.

Ja już złapałem ten oddech... rozchodzi się po całym moim ciele. Aż chce się wstawać z uśmiechem na ustach. Chce się pisać z zapałem. Chce się odpalać komputer z ciekawością. Chce się żyć w sposób bezkompromisowy.

Ten oddech nazywa się DYSTANS!






piątek, 22 listopada 2013

Tylko 4 minuty... then go to hell ;)

Lubię wyzwania, ale lubię też nie marnować czasu i mądrze nim zarządzać... A najbardziej na świecie lubię odkrywać.

I dokonałam odkrycia niesamowitego! I zapałałam szczerą miłością! Ba! Przyznam się, że nawet jestem trochę uzależniona!

Trwa 4 minuty! Daje rezultaty jak intensywne 4 godziny! Co to?

Tabata!

Trening interwałowy, trwający zaledwie 4 minuty w systemie: 20 sekund ćwiczeń i 10 sekund odpoczynku.

Jest tylko jedna zasada: gdy ćwiczymy dajemy z siebie wszystko, maksymalną ilość powtórzeń w maksymalnym tempie i nie wydłużamy przerw.

Co ćwiczymy? Kardio. Wybieramy takie ćwiczenia, które najbardziej lubimy np.: skoki na skakance, jazda na rowerku treningowym, bieżnię, a nawet zwykłe podskoki.  ;)

Trening jest poparty badaniami naukowymi, więc to nie wymysł marketingowy czy nowa moda. Brzmi prosto... ale tak naprawdę, to trening- bandyta. W bandyckim tempie wyciąga z ciebie wszystko, co możliwe. Te 4 minuty, pracuje przez kolejnych 48h, spalając tkankę tłuszczową, ale ty po treningu masz ochotę położyć się i "umrzeć"...

ale tylko na początku... bo potem wchodzi w krew.

Chcecie wiedzieć więcej? Zajrzyjcie TU i TU

I zobaczcie jak to naprawdę wygląda:




I pamiętajcie o dobrym timerze, bo bez niego to się nie uda!
Ja załadowałam aplikację na telefon HardFox Tabata, która wygląda tak:




                                                                           
                                                                                 (zdjęcia pochodzą z zasobów internetowych)


ale aplikacji i timerów naprawdę sporo jest w sieci.. wystarczy poszukać i wybrać dla siebie idealną opcję.

I już koniec wymówek. Krócej i bardziej efektywnie się nie da!






sobota, 16 listopada 2013

Prawo do złości

Jeszcze całkiem niedawno, bardzo żywo reagowałam na wszelakie formy ingerencji w moje "metody wychowawcze". Potrafiłam godzinami argumentować swoje racje, choć często okazywało się, że moje prośby, groźby i życzenia echem odbijały się od ścian. Teraz przechodzę fazę ignorancji wszystkich "dobrych rad" i robię swoje. Ale czasem, no po prostu.. ręce opadają.

Podczas ostatniego spaceru, gdy już mieliśmy z Małym wracać do domu, ten zupełnie niespodziewanie wpadł w złość. W pewnym momencie zaczął krzyczeć i płakać, w końcu położył się na mokrym i zimnym chodniku i zaczął tupać nogami zanosząc się od płaczu. Podnieść się nie dał i nie reagował na mnie zupełnie. Przykucnęłam więc przy nim, i czekałam aż się uspokoi. Wtedy zagadał do mnie starszy pan:

- Powinna pani temu łobuzowi dać porządnego klapsa, a nie znosić takie fochy!

I nic tak nie wytrąca mnie z równowagi, jak tego typu komentarze. Całkiem niegrzecznie odpowiedziałam, że to nie jego sprawa. Pan oddalił się szybko, mrucząc coś pod nosem o "współczesnych matkach, które wszelkie rozumy pozjadały i wychowują dzieci na bandytów".

I stercząc tak, przy wrzeszczącym maluchu, poczułam bezsilność, bo:

czy była to dla mnie komfortowa sytuacja? NIE!
czy potrafiłam szybko znaleźć z niej wyjście? no NIE!
czy sama wpadłam w irytację? TAK! W pewnym momencie miałam ochotę położyć się obok i też zacząć krzyczeć!

Ale tego nie zrobiłam bo, gdy jedna osoba wylewa swoje złości, druga musi zachować spokój... dla prawidłowego balansu. Żadną sztuką jest wzajemne nakręcanie negatywnych emocji, przecież one i tak prędzej czy później muszą ustąpić. Po prostu byłam na wyciągnięcie ręki, a gdy jego złość traciła na sile, zaproponowałam spacer do domu na ciepłe kakao. Mały złapał mnie za rękę i poszedł jak gdyby nigdy nic...

I tak sobie myślę, że złość dziecka, jest sytuacją bardzo niekomfortową dla dorosłego, bo w zasadzie nie wiadomo jak się zachować. Ale czy tylko z tego powodu, że czujemy się bezsilni, możemy odbierać dziecku prawo do złości? Przecież wszyscy mamy w sobie i pozytywne, i negatywne emocje, i do tego na różne sposoby z nimi sobie radzimy. Różnie je uzewnętrzniamy.

Co było przyczyną, nie wiem. Dlaczego Mały tak zareagował? Bo uczy się radzić z własnymi emocjami, i tak naprawdę dopiero je poznaje. I nie ma w tym przecież nic złego.

Bo w złości naprawdę nie ma nic złego... jest stanem naszego umysłu. Tu i teraz... i chyba lepiej, że czasem wychodzi, wtedy można oczyścić swój układ nerwowy. Oczywiście wolałabym, by sytuacja nigdy się już nie powtórzyła, ale nikt nie da mi na to gwarancji. I pewnie za każdym razem, będę się zastanawiać, co ja mam wtedy zrobić?

Na pewno zachować spokój!

(i pozwolić się pozłościć czasem... )

a dla wszystkich "wujków Dobra Rada" dedykacja muzyczna:



czwartek, 7 listopada 2013

Kobieta? Pracująca?

Są dla mnie sprawy i pojęcia oczywiste. Tak oczywiste, że nie często się nad nimi zastanawiam. Na pewno do nich należy: Praca, Samorealizacja, Kariera. 

Wrzucona w wir pracy, po prostu dawałam mu się porwać. Potrafiłam serce sobie wypruć dla sprawy. Przyszedł jednak i taki moment, że zmądrzałam. A raczej dojrzałam do rozdzielenia pracy od życia. Nauczyłam się "po prostu pracować", i "po prostu żyć", ale zawsze w rękach mi się paliło, umysł szukał nowych wrażeń i wyzwań.

Taki program mam wrzucony: Tytan Pracy, Mistrz Organizacji.

Odkąd Mały jest na świecie, bardziej doceniłam "po prostu życie", bo nagle okazało się, że jest coś ważniejszego, niż cokolwiek. Leżenie na kocyku razem z Synkiem i wodzenie wzrokiem za łażącymi wszędzie mrówkami i biedronkami, stało się ważniejsze niż nienapisany tekst, nietknięte zlecenie. Wszystko pozornie, bo gdy tylko gasły światła w mieszkaniu... wszyscy pogrążali się we śnie, ja nadrabiałam zaległości. To co zaplanowałam, zrobione być musiało i tyle. 

No i obowiązki "domowe"... przecież to nie wakacje w spa. I zdałam sobie sprawę, że przez ostanie 2.5 roku pracowałam ciężej, niż przez lata całe na etacie.

I co się okazuje... gdy teraz właśnie, moje życie zawodowe znów rusza do przodu, to cała reszta obowiązków się nie zmienia... Nic się nie zmienia. Pracy jest więcej.

Mistrz organizacji? Tytan pracy?


I czytam sobie raporty CBOS z początku tego roku, na temat sytuacji kobiet na rynku pracy:


Ponad dwie piąte ankietowanych (44%) uważa, że kobiety pracujące zawodowo cieszą się większym szacunkiem społecznym niż gospodynie domowe, które zajmują się wyłącznie prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi. Przeciwną opinię wyraża jedynie 5% badanych.

Może kiedyś sama przyłączyłabym się do tych 44%, ale teraz biję pokłony przed matkami, zwłaszcza tymi wielodzietnymi, które wzięły na swoje barki trudy organizacji zaplecza domowego. A tym, które łapią w jednym ręku i dom, i dziecko, i pracę... to medal zasług specjalnych bym przyznała... Choć pewnie każda powie "Co tam! Życie!" (sama tak mówię). I w myślach przywołuję te "dziewczęta biurowe", co to z niczym na czas zdążyć nie potrafią... Organizacja drogie panie! Organizacja!

A teraz tak szczerze... lubię ten młyn. Oddycham nim. Może jeszcze bardziej dokręcę śrubki?

;)


poniedziałek, 4 listopada 2013

Gada czy nie gada...?

Ostatnio jedna z blogowych koleżanek, Eveleo, zapytała mnie jak aktualnie wygląda sprawa rozgadywania się mojego Synka. I rzeczywiście... od czasu drugiej wizyty u logopedy, nie napisałam co dalej...

A dalej... ulubionym językiem Małego jest "chiński". Już oboje posługujemy się nim perfekcyjnie. Ale muszę przyznać, że robimy postępy. Drobnymi kroczkami idziemy do przodu. Coraz więcej dźwięków pojawia się w eterze. Naśladuje zwierzęta, odgłosy... i Skubany powtarza za mną pojedyncze słowa... ale niestety tylko raz. Dziś pięknie zawołał za mną "łap, łap"... i uciekł. I ja wiem, że on potrafi... i on też to wie... tylko jeszcze tej woli i odwagi brak!

Za to jedno zdanie wychodzi mu perfekcyjnie:

"gdzie jest moja mama?"

...gdy budzi się w środku nocy, płacze - gdzie jest moja mama?
...gdy znikam mu z pola widzenia - gdzie jest moja mama?...Gdzie? MAMAAAA!
...gdy zamykam się w łazience - gdzie jest moja mama? ...ooo! Myj, myj! (woła do kratki w drzwiach)

ale gdy tylko pojawiam się w zasięgu jego wzroku to skacze i woła:

"tu je! tu je! tu je! Tu jest moja mama!!!"

Ćwiczymy jak tylko jest możliwość. Choć Mały coraz mniej garnie się do tego typu zabaw. I czekam...

I wiem, że nadejdzie moment, kiedy ten chłopiec zagada mnie na śmierć (a to trudne zadanie) ;)

wtorek, 29 października 2013

...sweet dreams...

Nastała rzecz niebywała. Nieprawdopodobna wręcz. Mały sam zasypia w swoim łóżeczku! Bez...

misia,
trzech piłek,
dwudziestu samochodzików,
pięciu książeczek,
telefonu komórkowego,
laptopa,
wokalu osobistego jednego, bądź drugiego rodzica,
chórku czasem.

Godzina 19.30 gasimy światła w całym mieszkaniu. Mówimy dobranoc. Mały biegnie do łóżeczka, układa się do mnie tyłem, czasem tylko rękę wyciągnie, by sprawdzić czy jestem.

5 minut później śpi.

Śpi.

Jakie to proste.

Ale fakt pierwszy: od miesiąca nie zaliczyliśmy żadnej dziennej drzemki. Fakt drugi: jak tylko mogę staram się organizować mu aktywne zajęcia (tak. skakanie po łóżku, gdy mama pracuje, to jest aktywne zajęcie). Fakt trzeci: mój mały chłopiec dorasta.


I pomyśleć, że jeszcze kilka miesięcy temu zamieniałam się w zombie... gdy Mały budził się co parę chwil... Wszystko się zmienia. I nie wiem tylko czy cieszyć się, czy lękać, że to dzieje się w takim tempie... Ale najważniejsze: i ja, i Synek mamy spokojny sen. Gdy się jest wypoczętym i zrelaksowanym, łatwiej stawić czoła wszystkiemu, co nas tak zaskakuje ;)





środa, 23 października 2013

Poweselnie...

Dzieje się u mnie tak dużo, że nawet nie mam czasu przysiąść i na bieżąco zamieszczać postów. Mam nadzieję, że już wkrótce wszystko się ustabilizuje, a ja jak dawniej z kubkiem kawy zatopię się w blogowym świecie.

Ale muszę podzielić się z Wami ostatnim weekendem, bo był... co najmniej super. Byliśmy na weselu mojej kuzynki. Sami. Mały został z dziadkami, i co prawda z tego tytułu musieliśmy urwać się trochę wcześniej, ale co wytańczyliśmy, co wypiliśmy, co zjedliśmy... i co ubawiliśmy się to nasze!

Wesele było piękne... Pani Młoda wyglądała tak zachwycająco, że Mr.Tata w kościele mnie szturchał "popatrz jaka kiecka"... Z zachwytem oczywiście. I wzruszenie go ogarniało momentami... aż szepnął nawet... "i pomyśl, że już niedługo (!!!) nasz Mały będzie na ich miejscu" na co ja już nie takim szeptem "po moim trupie"...Tak mi się wyrwało... ;)

I po raz kolejny okazało się, ze świat jest mały. Tyciusieńki... bo na weselu spotkałam się z inna blogerką... Patty z Macierzyństwo jak czeski film. No, w takiej konfiguracji nie spodziewałam się spotkać żadnej z blogowych znajomych... a "wódki" się napić to już wcale. Dziewczyna jest do rany przyłóż, a jej synek... kawaler jakich mało. I sam mnie do tańca prosił.. no może nie prosił... wziął za rękę i odciągnął od partnera. Taki asertywny dwulatek




A oto my:

Patty, Gabi i ja...



I trochę prywaty teraz:
tak, tak... Pani Młoda trzyma w rękach mohito... ;) I powiem Wam, ze dobry barman na weselu to fajna sprawa.
Pawle (Szacowny Małżonek) i żeby Ci nie było żal, że fota bez Ciebie, to sporą partię wrzucę jak tylko dostaniecie od fotografa... :)
A na koniec taka dygresja Mr.Taty... "to może by się tak rozwieść i jeszcze raz ożenić, by móc to przeżyć raz jeszcze?"

Hmmm... ;)




czwartek, 17 października 2013

Jesień w lesie

Choć jesień rozpoczęła się paskudnie, przynosząc ze sobą i chłód, i deszcz, a nawet wietrzne porywy, to teraz na osłodę słońcem nas rozpieszcza.

Temperatury są znośne, a liście na drzewach złocą się i czerwienią, więc w domu siedzieć trochę żal. A że las mamy pod nosem niemal, to grzechem byłoby nie wykorzystać okazji... by się naładować, zrelaksować, wyszaleć nawet!








Oby tak pięknie było jak najdłużej...

wtorek, 15 października 2013

Podejmowenie decyzji

Ile to razy już stałam przed sklepową półką i zastanawiałam się czy mam ochotę na czekoladkę, czy słone paluszki?

Ile razy mierzyłam ciuchy w przymierzalni, nie mogąc się zdecydować czy ta czerwona sukienka, na pewno jest tym czego potrzebuję?

Albo inaczej... zrobić coś czasem jest trudno. Zadzwonić. Wysłać maila. Wyjść gdzieś. Pojechać... Podjąć decyzję.
Bo zawsze jest jakieś "bo"! A co gorsza! Jest "bo coś tam" a jak już pojawia się "bo coś tam i coś tam" to już wiadomo, że nie ma tematu.

Więc to "bo" to straszna sprawa jest. Pojawia się, w głowie jako odciągacz od rzeczy ważnych. Od sedna tematu. Tak zwany Pretekst. I ciężko jest powiedzieć po prostu "Jestem na TAK! Biorę!", bo to "bo" straszy!
bo to nie jest dobry pomysł
bo jeśli nie ta okazja, to będzie inna
bo to strata czasu (i pieniędzy)
bo co ludzie powiedzą
bo mi się nie chce
bo...

Ale czasem na drodze "bo" staje 2,5-latek.

I robi totalną rozpierduchę z "bo". Dla niego to straszydło nie istnieje.

Nie ubierze spodni, które mama mu naszykowała. I tyle. Chce inne. Te, na których już kolana pozdzierane od  czołgania się pod zjeżdżalnią. Ale skoro w takich warunkach dały radę, to dadzą w każdych, i tylko je zakładać trzeba! A mama może, tym swoim "bo" straszyć. Decyzja zapadła. Mały wie czego chce.

YouTube? Zapomnij matko, że puścisz dziecku "cokolwiek". On chce jedną konkretną bajkę zobaczyć, a że komunikację wciąż mamy ograniczoną, to matka zgaduje, o co chodzi! A dziecko kręci głową "nie, nie, nie". Ta jedna ma być i koniec! Która? No która?

Śniadanie. Chlebek. Masełko. Twarożek.... ostentacyjnie zostają odsunięte. Mały biegnie do lodówki. Wyciąga kawałek kiełbasy i krzyczy "To mama.To!". I nie przekonasz małego człowieka za nic!

I trochę mnie to cieszy i śmieszy... ale widzę, że jak nie ma "bo" to wszystko jest prostsze.

Dlaczegóż też nie miałabym się od dziecka uczyć? To "bo" i mnie samą przeraża! Myślę, że operowanie w kategoriach "biorę/nie biorę" może "make life easier"


Więc w zasadzie... "jestem na TAK. Biorę"... a "bo" mówię a kysz!

środa, 9 października 2013

no i gdzie to "wyjście z mroku"?

Upłynęły właśnie 3 miesiące odkąd moje mieszkanie zostało odcięte od świata i światła za pomocą folii i rusztowań. O ile jeszcze tak całkiem niedawno, mimo wszystko budziło nas cudowne słoneczko, a i cały dzień na spacerze potrafiliśmy spędzić, to i ciemność w domu potrafiłam zaakceptować.

Ale i ja mam swoje granice... które właśnie zostały przekroczone. Blok zrobiony do połowy, i ani żywej duszy w pobliżu. A jesień przyszła szybko i to w swojej deszczowej szacie...

I niech to... a tu motywować się trzeba do działania, wyzwania podejmować... i jeszcze choroba do tego mi się jakaś przypałętała... Więc siedzę teraz pod kołderką, piję gorące mleczko z czosnkiem, i słucham...



Tyle mi zostało, co od czasu do czasu jakąś marudę w sobie włączyć...
Ale wybaczcie... tak się złożyło, że słońce to moja ulubiona gwiazda...

niedziela, 6 października 2013

O tym jak mama się urwała i przeszkoliła...

Tegoroczna jesień jest dla mnie wyjątkowa. Czuć w niej powiew zmian... ruch energii... nowe perspektywy. Słowem, dzieje się. Na razie drobnymi kroczkami, wdrażam się w te zmiany i mam nadzieję, że zaowocują.

Co ja gadam! Jestem pewna, że zaowocują. Wszak programowałam je od baaaardzo długiego czasu. Tak długiego, że można go nazwać zamierzchłymi czasami.

I zanim, ten cały ruch powstał... wpadł mi "w ręce" pewien komiks....

...i saw my life
branching out before
me like the green
fig tree in the story...

Całość przeczytajcie sobie TUTAJ bo warto!!!

I właśnie w momencie, w którym postanowiłam "rwać te figi", pojawiło się na mojej drodze o wiele więcej możliwości.

Jedną z nich była możliwość szkolenia się we Wrocławiu pod okiem specjalistów. I nie miałam żadnych wątpliwości by skorzystać... szczególnie, że i temat leżał mi na sercu.

Social media...

Bo czyż nie jest oczywistym fakt, że to właśnie social media determinują nasze być czy nie być? W życiu? W pracy? w blogosferze?

poznałam nowe techniki komunikacji... wiem jak przeprowadzić kampanię... wiem jak zadbać o PR... teraz tylko muszę z tego korzystać...

Temat jest szeroki, jednak został przedstawiony w sposób niebanalny, wręcz wciągający... Bo wykład jak wykład, ale zajęcia w grupach, przedstawiły temat w sposób jasny i praktyczny! Nie wspominając już o tym, że pozwoliły na bliższe poznanie uczestników, dzięki czemu już po paru godzinach czuliśmy się wszyscy jak dobrzy znajomi.

Ale to szkolenie miało dla mnie też inne ważne znaczenie... przeżyłam najważniejszą noc w moim życiu... noc bez Synka... jakże niewyobrażalną... a jednak możliwą...

I skrzydła mi urosły... bo motywacja ogromna... i cele nowe, w głowie się zrodziły... Mam ochotę wszystkie zrealizować...

A nowo poznane osoby... i te dobrze już mi znane... wszyscy stworzyli niepowtarzalną atmosferę...

I to nocne wyjście na miasto... niemal jak za studenckich czasów... ech jak niewiele
potrzeba by szeroko się uśmiechnąć....

A Wrocław jest taki piękny... i za dnia gdy błądzisz po mieście... i nocą gdy wszystkie drogi prowadzą w jedno miejsce...

a oto moje skojarzenie z Wrocławiem... bo pierwsze co zobaczyłam z daleka... I tak się zastanawiam... Tyle cudnych miejsc, a na pierwszym planie... coś takiego... Ciekawa jestem co Freud na to? ;)



   
*zdjęcie pochodzi z zasobów Internetowych

piątek, 4 października 2013

Na dobry początek weekendu... WYNIKI KONKURSU!

Chyba zacznę doceniać weekendy. Jeszcze niedawno było mi wszystko jedno czy wtorek, czy środa, czy niedziela... ale teraz już nie jest.

Dziś mam ochotę krzyczeć: WEEKEND!

I z racji tego optymistycznego dla mnie zdarzenia, właśnie dziś ogłaszam wynik konkursu
"Maluj, twórz, odkrywaj" organizowanym razem z Rybenia.



Aby już nie trzymać Was w niepewności ogłaszam, że zwyciężczynią... jest...

Ja chętnie powiesiłabym sobie na ścianie "Miękkie zegary" Salwadora Dalego lub trochę mniej znane dzieło "Ostatnia wieczerza" Vladimira Kush. Dlaczego? Pierwszy przypomina mi o tym, żeby cenić czas i wycisnąć z życia ile tylko się da. A drugi jest taki przekorny... kojarzy mi się z "Alicją w Krainie Czarów" - na chwilę obecną mam pocztówkę z tym malunkiem i uwielbiam się w nią wgapiać - ot po prostu :)


Mam nadzieję, ze Ewelina dziś będzie krzyczała ze mną "Jupi! Weekend" ;)
 
Ps. Proszę o podesłanie na hpmblog@gmail.com danych do wysyłki i wieku dziecka... w celu dobrania odpowiednich farb :)))

Gratuluję!

wtorek, 1 października 2013

Dentysta... kolejna dawka

Należę do tych osób, które nie pałają nienawiścią do Dentysty. Lekarz jak każdy inny, a że problemów z zębami nie mam, więc i bardzo złych skojarzeń też nie.

I teraz staram się na Dentystę łaskawym okiem spoglądać, gdy wiem, że z Małym nie jedną przeprawę będę mieć.

Ze złamanym zębem już drugie podejście robiliśmy... I nic. No nie daje sobie w buzię zaglądać i tyle. A na "ogłupiacze" jest niestety za mały. Musimy poczekać... Na szczęście ząb jest wciąż żywy, miazga nie naruszona.

Choć i Dentystka mocno mnie nastraszyła... że ząbek może czernieć, może napuchnąć... w każdej chwili... a wtedy trzeba go będzie leczyć "siłą", tzn. siłą trzymać dziecko... chyba, że pediatra wyda zgodę na podanie "środków" takiemu maluchowi.... choć ewidentnie dało się wyczuć, jak chce nam powiedzieć "trzymajcie kciuki, oby nic się z zębem nie działo, póki Wam dziecko nie podrośnie".

No to trzymamy...
I oby...

środa, 25 września 2013

Dlaczego jesień jest taka fajna?

...Bo jest MOKRA!!!






Znacie to, prawda? I jak tu przekonać dziecko, by się w kałuży nie kąpało, jak to taka zabawa jest? Na całe szczęście tryb "zabawa" włącza mu się tylko, gdy na nogach ma kalosze ;)

poniedziałek, 23 września 2013

Zmiany.

Lubię jesień, bo po rozleniwiającym lecie przynosi zmiany. Zmiany w pogodzie, w stylu życia, w spojrzeniu na rzeczywistość.

Moja jesień przynosi mi w tym roku oddech... wtłacza mi świeże powietrze prosto do płuc. Nabieram wiatru w żagle.

Wiem, że u mnie ostatnio cisza, niemal jak makiem zasiał, ale... mam na głowie teraz tyle projektów, że nie bardzo jestem w stanie zebrać siły na sklecenie kilku zdań. Myślę też, że takie oderwanie się, pozwala złapać dystans. Ja go z całą pewnością złapałam.

Teraz nowe obowiązki i współprace wypełniają mój czas. Uwaga ucieka w zupełnie inne miejsca. Ale i o blogu nie zapomniałam wcale, choć chyba dojrzałam do paru zmian.

Właśnie wróciłam z naprawdę udanego szkolenia we Wrocławiu. W najbliższym czasie napiszę więcej. Teraz powiem jedynie, że przeżyłam pierwszą noc bez Małego. I on przeżył beze mnie. Nie wiem co mnie bardziej zaskoczyło, ale chyba jesteśmy gotowi na samodzielność. Małą separację... A Wrocław... no cóż zaczarował mnie, po raz kolejny :)

Zmiany. Przyszedł czas, by zakasać rękawy i wziąć się do roboty ;)


I nie zapomnijcie o konkursie. Farby są fantastyczne!



poniedziałek, 16 września 2013

Maluj, twórz, odkrywaj... czyli konkurs!

Jesień się zbliża. Już czuć ją w powietrzu, widać w płaczącym niebie, w kałużach, w chłodnych wieczorach i porankach. Z przykrością żegnamy się z latem. Z długimi spacerami i beztroskim wygrzewaniem się na słoneczku.

Mając świadomość, że teraz więcej czasu jednak (w zależności od aury) będziemy spędzać w domu, intensywnie poszukuję inspiracji, co by robić z Małym w te długie wieczory.

Że Mały rozliczne talenty ma, to wiecie. I myślę, że chyba nadszedł czas nad rozwinięciem jego kreatywności. Wcześniej Synek nie skupiał się specjalnie nad tworzeniem czegokolwiek. Raczej był "chodzącą destrukcją". Od pewnego momentu widzę jak wzrosło jego zainteresowanie pracami twórczymi... tj. oblepieniem mieszkania nalepkami, wpychaniem plasteliny w samochodziki, zwłaszcza te z otwieranymi drzwiami, kolorowaniem pisakami moich białych mebli (no kto to widział, żeby takie białe były).

Ale i nam trafił się prawdziwy hit. Farby w sztyfcie? Słyszałyście o takim wynalazku? Ja jestem zachwycona, a Mały jeszcze bardziej. A to co wychodzi spod jego małych rączek zachwyca mnie każdorazowo. I zastanawiam się czy zawsze tak będzie, ze każda jego bazgroła, dla mnie będzie dziełem sztuki?





Prawda, że całkiem sprytny wynalazek?

Jeśli chcecie same się przekonać jak to działa to mam dla Was niespodziankę, a raczej






Aby zdobyć zestaw farb w sztyfcie, wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Jakie znane dzieło sztuki najchętniej powiesiłabyś u siebie w domu i dlaczego?

Konkurs trwa od 16 do 30 września.

Zapraszam :)))


środa, 11 września 2013

Silnik Diesla czyli problemy z usypianiem

Już dawno zapomniałam, co to znaczy nie umieć uspać dziecka, czy to w dzień czy w nocy. Trafem szczęścia przez ostatnie kilka miesięcy rytm dnia mieliśmy całkowicie ustabilizowany (+/- 30min.)

Ale...
Nie ma lekko. Wszystko się zmienia. Od kilku dni (i nocy o zgrozo!) Synek ma problemy ze snem... Wybudza się kilkakrotnie w ciągu nocy.

Dziś już wcale w dzień spać nie chciał, i choć radośnie wieczór przywitałam, myśląc "O. To dziś rozpocznie się szybciej niż zwykle!", niestety rozczarowałam się strasznie.

Bo dziecko zamiast spać to:
- postanowiło policzyć ile autek liczy jego zbiór. A, że liczyć nie potrafi, po prostu wywalał auta z pudła i pojedynczo wkładał je do środka.
- układał piramidę z krzeseł (!)
- próbował nauczyć się skakać z parapetu
- owijał się kołderką i turlał z łóżka na podłogę
- skakał po łóżku (to akurat banał...)
- po iluś-tam prośbach by jednak poszedł spać, przyniósł do łóżka misia, położył na poduszce i przykrył kołderką

Koncepcji mi brakło, by przekonać go do spania. W końcu wytoczyłam ciężkie działo... zaczęłam śpiewać (!) I zadziałało! Naprawdę!
Mały przybiegł do mnie i zatkał mi usta dłońmi. I trzymał tak, i trzymał, a ja śpiewałam i śpiewałam. Po kilku chwilach znudził się i wpakował do łóżka...

Mr.Tata z niedowierzaniem obserwował co się dzieje... Po wszystkim pokiwał głową:
- i wyobraź sobie, że masz taką dwójkę. Silnik Diesla normalnie...

Impossible....

poniedziałek, 9 września 2013

Po raz drugi... czyli Spotkanie Mam Blogerek

Nawet nie wiecie jak z jak ogromną radością wzięłam udział w drugim Spotkaniu Mam Blogerek, tym razem organizowanym w Krakowie...


Spotkałyśmy się w uroczym miejscu zwanym Czułym Barbarzyńcą...  Tuż przy Wiśle, zaraz pod Wawelem...

Już wczoraj chciałam się zabrać do tej krótkiej notki, ale tyle emocji, że... musiałam odespać ;)

Pamiętam jak bardzo przeżywałam pierwsze spotkanie... pamiętam te uśmiechnięte twarze dziewczyn... tę konfrontację blog-real. Jak dziś!

Trochę bałam się czy spotkanie nr 2. też wywoła takie emocje... I nic a nic się nie zawiodłam. A myślałam, że odporniejsza będę. Jednak gdy stanęłam przed miejscem docelowym... nogi zrobiły mi się miękkie... Gdy zobaczyłam te mamy... z pociechami... czasem z mężami... szukałam znajomych twarzy. I znalazłam!

Organizatorki!
Panna Mi, Potwora Wózkowa, które najwyraźniej rozwinęły skrzydła... I pamiętam je jeszcze takie zestresowane, lekko dygoczące... Teraz to super-power-pewne siebie kobietki. Stanęły na wysokości zadania i zorganizowały spotkanie jakiego nie powstydziłby się profesjonalista!

I pewnie, że miały wsparcie, dziewczyn z Happiness is easy oraz Znaczki jak Robaczki. I dobrze, że miały, bo dzięki temu ogarnięcie tak dużego tematu było możliwe.

Brawo!

A co się działo, dokładnie opowiem, następnym razem :)))

sobota, 7 września 2013

W domu bez dymka proszę… czyli jak zostać EX Palaczem



Problem palenia w zasadzie dotyczy mnie pośrednio. Choć mój dom jest czysty od „dymka”, to wiele lat tolerowałam palaczy w swoim domu. Nie zawsze mi przeszkadzało, że gdy przychodzili znajomi obok kieliszka wina, czy butelki piwa była ustawiona popielniczka… później doroślałam, zaczęłam bardziej dbać o przestrzeń w moim życiu… i już ta popielniczka to jakoś nie przestała pasować.

Gdy zaszłam w ciążę przeżyłam dramat, gdy moja szefowa wiedząc, ze jestem w niej jestem niemal dmuchała mi w twarz… Tak, w świetle ustawy antynikotynowej i kodeksu pracy, paliła przy pracownikach, ba… nawet przy klientach.

Wtedy powiedziałam dość. Zero tolerancji dla papierosa w moim domu! W mojej obecności. Wcale nie muszę tego znosić.  Nikt nie musi! Ale zaczęłam obserwować, że moje otoczenie i  w tej kwestii zaczyna się zmieniać. Znajomi, którzy tak chętnie sięgali po kolejnego papierosa, sami zostali rodzicami. I powiem Wam, że dziecko + rodzic/opiekun z papierosem to nie bardzo.  No NIE i koniec. ZERO tolerancji.

Niemal codziennie obserwuję jak ciężką walkę muszą stoczyć. Bo rzucić palenie to wcale nie jest taka prosta rzecz. Bo jest i mocne postanowienie, potem chwila słabości… że jeden papieros to można przecież. Uciekanie na balkon, ogródek… czy inną wolną przestrzeń, i nie ważne, czy +30, czy -15. Nałóg rządzi!

I nie raz słyszałam teorie jak przestać palić… i co rusz nowe pomysły. Plastry, tabletki, sport, jedzenie… hmm… a gdzieś na samym końcu samozaparcie po prostu.  I powiem Wam, że po takich ciężkich bojach okazywało się często, że to rodzina jest siłą sprawczą, największą motywacją. Rzucanie papierosów jest walką, ale w tej walce wcale nie musimy być osamotnieni.
Motywacja.
Wsparcie.
Pomoc.
Bo jedną z kluczowych kwestii jest przyznanie się, że potrzebuje się pomocy.  Na szczęście jest wiele programów, które pomagają rzucić palenie, m.in. Ex Smokers.

Mój dom jest wolny od „dymka”. A Wasz?

środa, 4 września 2013

Memo!

Z ogromną przyjemnością rozpoczęłam właśnie współpracę ze sklepem ePINOKIO.pl. 


Wiecie dlaczego? bo lubię drewniane zabawki. Lubię ich klimat. Zapach. Dźwięk.
Staram się by w naszym domu było ich jak najwięcej...

Mały też docenia. Tym razem miał okazję pobawić się i przetestować MEMO.

Zabawka zamknięta jest w estetycznym drewnianym pudełku.


Elementy łatwo z niego wyjąć nawet małej rączce dziecka. Tak samo prosto jest je włożyć na miejsce.


Kostki mają wymiary 5x5cm. Są idealnie gładkie z estetycznymi i prostymi obrazkami. Prosta forma, to niewątpliwe siła tej zabawki .



Jeśli dziecko uzna, że kolorów jakby... ciut za mało jest, to może samemu sobie pokolorować... mniej więcej w ten sposób. (na szczęście wszystko idealnie się zmywa z gładkiej powierzchni)


 8 par drewnianych kwadracików to jak znalazł dobry start w Memo. Dziecko uczy się zapamiętywać poszczególne kształty, przedmioty. Dwulatek już doskonale kojarzy je w pary.



Zabawa Memo rozwija u dziecka spostrzegawczość i koncentrację. Uczy zapamiętywać i kojarzyć fakty. Gdy jeszcze ma tak atrakcyjną formę wpływa na zmysł estetyczny.

Oj dużo radości przyniosły nam te cegiełki :)

wtorek, 3 września 2013

Osiem!!!!

Dziś stuknęła nam ósma rocznica ślubu...
Niestety nie świętujemy... Ja jestem zagrzebana w zleceniach... Mr.Tata po pracy, pewnie sam padnie na... łóżko.

Dziś rano pytam szacownego małżonka:
- no to co robimy?
- ???
- przecież rocznica!
- ach tak. To możesz zapłacić rachunki za nasze "gniazdko miłości".


Taaa... uwielbiam ten romantyzm...

I tradycyjnie dedykacja muzyczna na ten dzień. A w duszy teraz mi gra:



sobota, 31 sierpnia 2013

Zwierzę domowe

Nie mamy w domu żadnego zwierzaka i nigdy nie mieliśmy. Ja raczej stronię od nich (choć jakiegoś kociaka chętnie bym przygarnęła), a Mr.Tata jest wielkim przeciwnikiem... więc nie mamy.

A raczej tak mi się wydawało de tej pory. Okazało się bowiem, że Mały znalazł sobie pupila...

W naszym domu zamieszkała Mucha...

Dnia pierwszego, Synek uganiał się za nią i krzyczał "MU! MU! MU!" (tak mucha, nie krowa). Potem udawał, ze ta go goni... szukał jej straszył, a gdy ta odlatywała... uciekał z piskiem.

Drugiego dnia, nowa znajomość zamieniła się w śmiertelnego wroga... Auta fruwały, poduszka lądowała gdzieś po środku pokoju... klocki odbijały się od ścian... Synek w muchę trafić chciał... hmmm... gdzie on to zaobserwował? Ja w życiu w muchę nie celowałam (bo nie trafiam w małe cele)...

Dzień trzeci... tak zwany foch... Synek na Muchę obrażony wielce. Gdzie ona, tam i on... gdzie nie przysiądzie, ten łapie za to i krzyczy "MOJE"... to przecież oczywiste, ze Mucha nie ma prawa przysiadać na JEGO...

Tak więc Muchy z domu pozbyć się nie potrafię. Synek uczy się co rusz nowych relacji... a niech będzie, ze mamy w domu zwierzę ;)


czwartek, 29 sierpnia 2013

Ubieramy się na jesień :)

Już drugi raz w tym roku dotarła do nas paczka od KappAhl.
Lubię takie niespodzianki :)

I tym razem firma nie zawiodła moich oczekiwań. Zestaw, który przygotowała trafił w nasz gust. Mój i Małego. Mnie zachwyciła jakość wykonania, a jego... no cóż... spodni to on zdjąć nie chciał.






Jeszcze tego samego dnia... wypróbowaliśmy cały zestaw




Jest to naprawdę dobra zapowiedź całej kolekcji. Zresztą Newbie zachwycało mnie od początku... Naturalne materiały. Miękkość i delikatność tkanin. Nowoczesne wzornictwo. Ciekawy krój. Stonowane kolory. Nie potrzeba mi więcej w tym temacie.



I choć to kolekcja dla "maluszków" to i trochę starsze dzieci w tych ubrankach się zmieszczą... rozmiar kończy się na 98cm :)

Po więcej zapraszam TU, (choć nie mam pewności czy cała kolekcja dostępna jest już online)