wtorek, 31 maja 2011

Tylko śpij i aż śpij...

Emocje, których aktualnie doświadczam są po prostu niewyobrażalne...

Dziś mój Król Złoty miał chyba gorszy dzień. Jęczał i stękał już od rana, a od godziny 14.00 pokazał swojej happy mamusi jaką ma pojemność płuc. Płakał tak mocno i z takim zapałem, że serce mi się kroiło. Pierwszy raz odkąd jest z nami.

Choć wiem, że to tak naprawdę nie mój Syn, a jego ciałko kochane płacze, chcąc mi powiedzieć:
mamusiu jest mi niewygodnie”, „mamusiu jest mi zimno”, „chce mi się pić” ..., nie mogłam się opanować i płakałam razem z nim.

Uspokoił się dopiero podczas kąpieli...

Kocham Cię mój Skarbie najmocniej na świecie. „Ty maleństwo niepojęte. Boże, życie bywa piękne. Już przytul się i śpij...”


niedziela, 29 maja 2011

Cud Narodzin

Emocje związane z porodem pomału opadają. Choć wciąż wracam myślami do tego niezwykłego przeżycia. Uważam, że naturalny poród powinna przeżyć każda kobieta. Emocji z tym związanych nie da się porównać z niczym innym. Strach, ból, zniecierpliwienie pięknie przeplatają się z radością i największym szczęściem. Tyle skrajnych emocji w tych kilku godzinach... Naprawdę niezwykłe.

Ostatnio Mr. Tata znalazł ciekawy serial dokumentalny na VOD „Cud Narodzin”. Serial kręcony jest z kamer umieszczonych na porodówce w jednym z brytyjskich szpitali. Czad. Codziennie po kąpieli Małego, kiedy mamy kilka chwil wolnego oglądamy po jednym odcinku. Ja przeżywam raz jeszcze przyjście na świat mojego Skarba, a Mr. Tata z racji tego, iż nie mógł być przy porodzie, ma okazję zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Muszę zaznaczyć, że przez całą ciążę unikaliśmy tego typu filmików, by nie nastawiać się negatywnie bądź zbyt pozytywnie do tego trudnego wydarzenia.

Podaję linka do serialu:


Naprawdę polecam!

piątek, 27 maja 2011

Wschód Słońca

Uff... pierwsze chwile w domu są za nami. Nie przypuszczałam, że tak trudno to wszystko ogarnąć. „Przecież takie niemowlę tylko je, śpi, i robi kupę od czasu do czasu” jak mawiają moi znajomi, którzy dzieci własnych nie posiadają. Tak. To prawda. Jednak nie zdają sobie chyba sprawy, że wszystkie te czynności następują jednocześnie i trwają 24h/dobę!!!

Nasz Syn wykazuje w tym względzie szczególną aktywność. Nie wspominając już, że u piersi wisiałby całą dobę :))

Przez te pierwsze dni miałam wrażenie, że nie ogarnę tego wszystkiego. Niestety do opieki nad Synem jestem sama (oczywiście Mr. Tata pomaga mi gdy tylko może). Nie ma przy mnie ani mamy ani teściowej... Trudno. Wiedziałam, że tak będzie i starałam się przygotować jak tylko mogłam. Z Synem daję radę – to najcudowniejsze dziecko na świecie. Za to mieszkanie popada w ruinę. Nie mam kiedy posprzątać, poprasować, nawet obiadu nie mam kiedy ugotować. Mam nadzieję, że to chwilowe i wszystko się unormuje... szczególnie, że jestem dodatkowo ograniczona przez ciągnące szwy.

Najgorzej jest nocą. Kiedy powinnam odespać pełen wrażeń dzień, ja angażuję się w pełną wrażeń noc. Na szczęście Syn o tej porze wykazuje większą regularność i budzi się co trzy godziny.

Dzisiaj siedząc między czwartą a piątą rano w fotelu i przystawiając Małego do piersi widziałam jeden z najpiękniejszych wschodów słońca... Cudowne uczucie... Szczególnie, iż uświadomiłam sobie, że tego lata będę obserwowała WSZYSTKIE WSCHODY SŁOŃCA.

Czyż to nie jest romantyczne?

poniedziałek, 23 maja 2011

Poród!

Nadszedł ten dzień, na który tak bardzo czekałam. Termin minął i nic... W końcu zgłosiłam się do szpitala i postanowiłam nie dać się odesłać bez dziecka na rekach. Wiedziałam jakie zagrożenia niesie ze sobą przenoszona ciąża. Obawiałam się wywoływanego porodu bądź cesarki, ale ważniejsze dla mnie było zdrowie i bezpieczeństwo mojego Syna. Chciałam mieć to już za sobą.
Na szczęście nie musiałam zbyt długo czekać... Poród rozpoczął się bez żadnej dodatkowej interwencji...
Najpierw skurcze słabe ale regularne. Trzy godziny później następowały co cztery minuty. Zgarnęłam ręcznik, wodę mineralną i z uśmiechem na ustach pognałam na porodówkę. Wiedziałam, że za kilka godzin będę tulić mój Skarb... Szkoda mi było tylko, że Mr. Tata nie mógł być obecny przy porodzie.

Sam poród wspominam całkiem dobrze. Oczywiście bolało jak cholera, ale nie tak, by nie można było tego znieść. Zresztą wtedy czas płynie dwa razy szybciej i nie ma jak skupić się na tym bólu. Każdy kolejny skurcz przybliża do kochanego dziecka.

Dało się przeżyć...

Gdy w końcu poczułam gorące ciałko mojego synka na brzuchu, śmiałam się i płakałam na zmianę. Najpiękniejsze uczucie jakiego doznałam. Mały urodził się cały i zdrowy... śliczny, różowiutki, skóra zdjęta z Taty. Jedną ręką trzymając Małego, drugą wybierałam numer do Mr. Taty...

Po myciu, ważeniu i mierzeniu znów dostałam Syna. Mogłam go nakarmić po raz pierwszy...

Jestem taka szczęśliwa!!!

wtorek, 3 maja 2011

„Ciekawość to pierwszy stopień do piekła?”

Oczekując na jakiekolwiek oznaki zbliżającego się porodu, staram się zabić czas jak tylko mogę. Ostatnio trafiłam na śmieszną stronkę, na której można sprawdzić jak będzie wyglądało własne dziecko. Oczywiście nie omieszkałam wypróbować. Sposób działania jest banalnie prosty! Wystarczy dodać zdjęcie swoje i przyszłego taty, wybrać płeć i voilà... dziecko gotowe. Jeżeli przyszły tatuś jest nieznany – nic nie szkodzi - „zrobić dziecko” można z każdym (nawet ze znanym celebrytą).

Przekazuję link do stronki:


A tak będzie wyglądał owoc miłości mój i Mr. Taty:


No i zapatrzyłam się w to dziecko... a moja ciekawość sięgnęła zenitu. Jak naprawdę będzie wyglądał mój Syn? Do kogo będzie podobny? Kim będzie w przyszłości?

Nie pozostaje mi nic innego jak czekać...

Ps. „Zrobiłam sobie dziecko” z Johnny'm Depp'em i nie było nawet w połowie tak urocze jak z Mr. Tatą. ;)

niedziela, 1 maja 2011

„Terminy, Terminy”

No i mamy Termin. I co? I nic się nie dzieje. Przez dziewięć miesięcy (praktycznie przez osiem) czekam na moment, w którym wezmę w ramiona mojego upragnionego Syna, ale te ostatnie już dni są nie do zniesienia. Jestem już tak blisko...

Hmm... Z drugiej strony to trochę naiwne czekać na datę, matematycznie wyliczoną przez lekarza jak na wyrok. Przecież sama od początku miałam podejrzenia, że dziecko przyjdzie na świat trochę później, niż przewidywał ginekolog. No ale, jest wypisane czarno na białym i już! Od tej daty zależy wszystko: długość trwania L4 (początek macierzyńskiego), moment zgłoszenia się do szpitala, dalsze postępowanie medyczne (podjęcie decyzji czy wywoływać czy czekać), no i psychiczne samopoczucie moje i Mr. Taty.

A Syn ma te wszystkie palące terminy gdzieś. Siedzi sobie w ciepełku, pożywienie ma na zawołanie, czasami się przeciągnie, czasami przyłoży mi swoimi maleńkimi piąstkami w pęcherz lub postanowi mieć czkawkę... Dobrze mu i tyle. Sam zdecyduje, kiedy wyjdzie – taki z niego indywidualista.

A do tego wszystkiego dołożyć należy „gorączkę” w rodzinie. Na Syna czekają Wszyscy, a każdy z nich lepiej wie, kiedy Syn powinien przyjść na świat i co zrobić by to nastąpiło akurat „teraz”:

wypij lampkę czerwonego i weź gorącą kąpiel”
zacznij robić przysiady – na pewno Cię ruszy”
zapomnij o windzie – wchodź po schodach” (mieszkam na piątym piętrze!!!)

no i moje ulubione:
zrób sobie min. godzinny spacer po centrum handlowym – nie wiem czy pomoże, ale satysfakcja gwarantowana”

A i w sieci można znaleźć same dobre rady:


I jak tu nie być nerwowym?