wtorek, 26 listopada 2013

Po co mi ten blog?

Mam wolny wieczór. Na słuchawkach ulubiona nuta. Odpalam kompa i przeskakuję z bloga na blog. I śmieję się, kręcę nosem, kiwam głową przyznając rację. I złapałam się na tym, że czytam to wszystko jak NIE-BLOGERKA. Jakbym nie miała nic wspólnego z blogosferą.

Odnalazłam radość czytania!

Gdy zaczynałam, zrobiłam to z nudów i nerwów, tuż przed rozwiązaniem. Wtedy zmuszona do leżenia w łóżku, zachłysnęłam się tym blogowym światem. Ja też chcę - pomyślałam. A jak ja chcę to mam. Bo jak postanowię to robię.

* źródło Internet

Blog Happy Power Mama powstał w dwie godziny... Tzn. od pomysłu do pierwszego wpisu....

Z każdym kolejnym postem, tylko się utwierdzałam w tym cudownym pomyśle. Traktowałam blog jako dookreślenie tego czego nie oddaje fotografia. Chciałam schować w nim emocje...

Potem te emocje wychodziły, udzielały się na blogach, forach, w grupach... głównie te pozytywne. ALE. Tak właśnie... Internet to nie Raj na Ziemi. Aniołów w nim nie szukajcie. To Ziemia, pełna Ludzi... życzliwych, uśmiechniętych, motywujących, ALE też smutnych, złośliwych, głupich, zazdrosnych...

Blogowanie nie jest dla mięczaków. Trzeba być systematycznym, zdyscyplinowanym, odpornym, kreatywnym, jeśli zależy nam na stałym gronie czytelników. Jeśli nie, to nic nie musimy.

Żyłam tym blogiem. Żyłam innymi blogami. Tak. Sporo bardzo cennych dla mnie znajomości wykluło się z tego pisania. Jestem wdzięczna za wszystkie. Jednak teraz, gdy głowę mam pełną spraw zawodowo-osobistych, to całe moje blogowanie zeszło na dalszy plan...

Na początku nad tym ubolewałam, potem machnęłam ręką, a teraz cholernie się z tego cieszę! Zrozumiałam, że nic nie muszę. Wszystko co robię, dzieje się dlatego, że tego chcę. Teraz musi się tylko podziać tak, jak tego chcę.

Odzyskałam radość pisania!

Dlatego blog Happy Power Mama zmieni się już wkrótce ;)

I uważam, że zmiany są dobre, bo najgorzej jest stanąć w miejscu. Bo stanie w miejscu tak naprawdę wciąga jak ruchome piaski... Zapadasz się i nawet tego nie zauważasz, do chwili, gdy łapczywie zaczynasz łapać oddech.

Ja już złapałem ten oddech... rozchodzi się po całym moim ciele. Aż chce się wstawać z uśmiechem na ustach. Chce się pisać z zapałem. Chce się odpalać komputer z ciekawością. Chce się żyć w sposób bezkompromisowy.

Ten oddech nazywa się DYSTANS!






piątek, 22 listopada 2013

Tylko 4 minuty... then go to hell ;)

Lubię wyzwania, ale lubię też nie marnować czasu i mądrze nim zarządzać... A najbardziej na świecie lubię odkrywać.

I dokonałam odkrycia niesamowitego! I zapałałam szczerą miłością! Ba! Przyznam się, że nawet jestem trochę uzależniona!

Trwa 4 minuty! Daje rezultaty jak intensywne 4 godziny! Co to?

Tabata!

Trening interwałowy, trwający zaledwie 4 minuty w systemie: 20 sekund ćwiczeń i 10 sekund odpoczynku.

Jest tylko jedna zasada: gdy ćwiczymy dajemy z siebie wszystko, maksymalną ilość powtórzeń w maksymalnym tempie i nie wydłużamy przerw.

Co ćwiczymy? Kardio. Wybieramy takie ćwiczenia, które najbardziej lubimy np.: skoki na skakance, jazda na rowerku treningowym, bieżnię, a nawet zwykłe podskoki.  ;)

Trening jest poparty badaniami naukowymi, więc to nie wymysł marketingowy czy nowa moda. Brzmi prosto... ale tak naprawdę, to trening- bandyta. W bandyckim tempie wyciąga z ciebie wszystko, co możliwe. Te 4 minuty, pracuje przez kolejnych 48h, spalając tkankę tłuszczową, ale ty po treningu masz ochotę położyć się i "umrzeć"...

ale tylko na początku... bo potem wchodzi w krew.

Chcecie wiedzieć więcej? Zajrzyjcie TU i TU

I zobaczcie jak to naprawdę wygląda:




I pamiętajcie o dobrym timerze, bo bez niego to się nie uda!
Ja załadowałam aplikację na telefon HardFox Tabata, która wygląda tak:




                                                                           
                                                                                 (zdjęcia pochodzą z zasobów internetowych)


ale aplikacji i timerów naprawdę sporo jest w sieci.. wystarczy poszukać i wybrać dla siebie idealną opcję.

I już koniec wymówek. Krócej i bardziej efektywnie się nie da!






sobota, 16 listopada 2013

Prawo do złości

Jeszcze całkiem niedawno, bardzo żywo reagowałam na wszelakie formy ingerencji w moje "metody wychowawcze". Potrafiłam godzinami argumentować swoje racje, choć często okazywało się, że moje prośby, groźby i życzenia echem odbijały się od ścian. Teraz przechodzę fazę ignorancji wszystkich "dobrych rad" i robię swoje. Ale czasem, no po prostu.. ręce opadają.

Podczas ostatniego spaceru, gdy już mieliśmy z Małym wracać do domu, ten zupełnie niespodziewanie wpadł w złość. W pewnym momencie zaczął krzyczeć i płakać, w końcu położył się na mokrym i zimnym chodniku i zaczął tupać nogami zanosząc się od płaczu. Podnieść się nie dał i nie reagował na mnie zupełnie. Przykucnęłam więc przy nim, i czekałam aż się uspokoi. Wtedy zagadał do mnie starszy pan:

- Powinna pani temu łobuzowi dać porządnego klapsa, a nie znosić takie fochy!

I nic tak nie wytrąca mnie z równowagi, jak tego typu komentarze. Całkiem niegrzecznie odpowiedziałam, że to nie jego sprawa. Pan oddalił się szybko, mrucząc coś pod nosem o "współczesnych matkach, które wszelkie rozumy pozjadały i wychowują dzieci na bandytów".

I stercząc tak, przy wrzeszczącym maluchu, poczułam bezsilność, bo:

czy była to dla mnie komfortowa sytuacja? NIE!
czy potrafiłam szybko znaleźć z niej wyjście? no NIE!
czy sama wpadłam w irytację? TAK! W pewnym momencie miałam ochotę położyć się obok i też zacząć krzyczeć!

Ale tego nie zrobiłam bo, gdy jedna osoba wylewa swoje złości, druga musi zachować spokój... dla prawidłowego balansu. Żadną sztuką jest wzajemne nakręcanie negatywnych emocji, przecież one i tak prędzej czy później muszą ustąpić. Po prostu byłam na wyciągnięcie ręki, a gdy jego złość traciła na sile, zaproponowałam spacer do domu na ciepłe kakao. Mały złapał mnie za rękę i poszedł jak gdyby nigdy nic...

I tak sobie myślę, że złość dziecka, jest sytuacją bardzo niekomfortową dla dorosłego, bo w zasadzie nie wiadomo jak się zachować. Ale czy tylko z tego powodu, że czujemy się bezsilni, możemy odbierać dziecku prawo do złości? Przecież wszyscy mamy w sobie i pozytywne, i negatywne emocje, i do tego na różne sposoby z nimi sobie radzimy. Różnie je uzewnętrzniamy.

Co było przyczyną, nie wiem. Dlaczego Mały tak zareagował? Bo uczy się radzić z własnymi emocjami, i tak naprawdę dopiero je poznaje. I nie ma w tym przecież nic złego.

Bo w złości naprawdę nie ma nic złego... jest stanem naszego umysłu. Tu i teraz... i chyba lepiej, że czasem wychodzi, wtedy można oczyścić swój układ nerwowy. Oczywiście wolałabym, by sytuacja nigdy się już nie powtórzyła, ale nikt nie da mi na to gwarancji. I pewnie za każdym razem, będę się zastanawiać, co ja mam wtedy zrobić?

Na pewno zachować spokój!

(i pozwolić się pozłościć czasem... )

a dla wszystkich "wujków Dobra Rada" dedykacja muzyczna:



czwartek, 7 listopada 2013

Kobieta? Pracująca?

Są dla mnie sprawy i pojęcia oczywiste. Tak oczywiste, że nie często się nad nimi zastanawiam. Na pewno do nich należy: Praca, Samorealizacja, Kariera. 

Wrzucona w wir pracy, po prostu dawałam mu się porwać. Potrafiłam serce sobie wypruć dla sprawy. Przyszedł jednak i taki moment, że zmądrzałam. A raczej dojrzałam do rozdzielenia pracy od życia. Nauczyłam się "po prostu pracować", i "po prostu żyć", ale zawsze w rękach mi się paliło, umysł szukał nowych wrażeń i wyzwań.

Taki program mam wrzucony: Tytan Pracy, Mistrz Organizacji.

Odkąd Mały jest na świecie, bardziej doceniłam "po prostu życie", bo nagle okazało się, że jest coś ważniejszego, niż cokolwiek. Leżenie na kocyku razem z Synkiem i wodzenie wzrokiem za łażącymi wszędzie mrówkami i biedronkami, stało się ważniejsze niż nienapisany tekst, nietknięte zlecenie. Wszystko pozornie, bo gdy tylko gasły światła w mieszkaniu... wszyscy pogrążali się we śnie, ja nadrabiałam zaległości. To co zaplanowałam, zrobione być musiało i tyle. 

No i obowiązki "domowe"... przecież to nie wakacje w spa. I zdałam sobie sprawę, że przez ostanie 2.5 roku pracowałam ciężej, niż przez lata całe na etacie.

I co się okazuje... gdy teraz właśnie, moje życie zawodowe znów rusza do przodu, to cała reszta obowiązków się nie zmienia... Nic się nie zmienia. Pracy jest więcej.

Mistrz organizacji? Tytan pracy?


I czytam sobie raporty CBOS z początku tego roku, na temat sytuacji kobiet na rynku pracy:


Ponad dwie piąte ankietowanych (44%) uważa, że kobiety pracujące zawodowo cieszą się większym szacunkiem społecznym niż gospodynie domowe, które zajmują się wyłącznie prowadzeniem domu i opieką nad dziećmi. Przeciwną opinię wyraża jedynie 5% badanych.

Może kiedyś sama przyłączyłabym się do tych 44%, ale teraz biję pokłony przed matkami, zwłaszcza tymi wielodzietnymi, które wzięły na swoje barki trudy organizacji zaplecza domowego. A tym, które łapią w jednym ręku i dom, i dziecko, i pracę... to medal zasług specjalnych bym przyznała... Choć pewnie każda powie "Co tam! Życie!" (sama tak mówię). I w myślach przywołuję te "dziewczęta biurowe", co to z niczym na czas zdążyć nie potrafią... Organizacja drogie panie! Organizacja!

A teraz tak szczerze... lubię ten młyn. Oddycham nim. Może jeszcze bardziej dokręcę śrubki?

;)


poniedziałek, 4 listopada 2013

Gada czy nie gada...?

Ostatnio jedna z blogowych koleżanek, Eveleo, zapytała mnie jak aktualnie wygląda sprawa rozgadywania się mojego Synka. I rzeczywiście... od czasu drugiej wizyty u logopedy, nie napisałam co dalej...

A dalej... ulubionym językiem Małego jest "chiński". Już oboje posługujemy się nim perfekcyjnie. Ale muszę przyznać, że robimy postępy. Drobnymi kroczkami idziemy do przodu. Coraz więcej dźwięków pojawia się w eterze. Naśladuje zwierzęta, odgłosy... i Skubany powtarza za mną pojedyncze słowa... ale niestety tylko raz. Dziś pięknie zawołał za mną "łap, łap"... i uciekł. I ja wiem, że on potrafi... i on też to wie... tylko jeszcze tej woli i odwagi brak!

Za to jedno zdanie wychodzi mu perfekcyjnie:

"gdzie jest moja mama?"

...gdy budzi się w środku nocy, płacze - gdzie jest moja mama?
...gdy znikam mu z pola widzenia - gdzie jest moja mama?...Gdzie? MAMAAAA!
...gdy zamykam się w łazience - gdzie jest moja mama? ...ooo! Myj, myj! (woła do kratki w drzwiach)

ale gdy tylko pojawiam się w zasięgu jego wzroku to skacze i woła:

"tu je! tu je! tu je! Tu jest moja mama!!!"

Ćwiczymy jak tylko jest możliwość. Choć Mały coraz mniej garnie się do tego typu zabaw. I czekam...

I wiem, że nadejdzie moment, kiedy ten chłopiec zagada mnie na śmierć (a to trudne zadanie) ;)