środa, 12 marca 2014

UWAGA. IDĄ ZMIANY czyli...




Zmiany na blogu zapowiedziałam już dawno. Niestety tak bardzo nie wiedziałam, w którym chcę iść kierunku, że postanowiłam dać sobie czas.

I dzieje się. Blog już niedługo będzie funkcjonował pod nowym adresem, nową nazwą i  w zupełnie innym stylu.

Mimo, iż się dzieje to wciąż wszystko jest w kompletnym chaosie. Zawieszam więc, publikowanie postów na kilka dni, by ogarnąć NOWE!

Już całkiem niedługo, może nawet w weekend zaproszę Was w zupełnie inne miejsce.
Trzymajcie kciuki!




niedziela, 9 marca 2014

Naprawdę szybka tarta

Kto by dziś chciał stać przy garach po wczorajszym świętowaniu? Z drugiej strony... pyszny i pożywny obiad i do tego ekspresowy nie byłby zły.

Pomyślałam o tym już wczoraj i zrobiłam (na wczoraj w sumie też) tartę wg Pascala.

Szybka tarta z łososiem, mozzarellą i pomidorami.





Przepis znajdziecie TU.

Po pierwsze. Danie jest naprawdę szybkie i nie wymaga specjalnego przygotowania. Wykładamy ciasto, uzupełniamy składnikami, wkładamy do piekarnika. Ot cała filozofia..

Po drugie. Uwielbiam łososia.

Po trzecie: nie chcę wiedzieć ile to ma kalorii. Pozornie wygląda lekko i niewinnie, ale... mozzarella... śmietana 30%... ech...

Danie może nie bardzo wyszukane w smaku, ale przyjemne...
Smacznego!

piątek, 7 marca 2014

Ech te buty!

Może się wydawać, że kobiece szafki na buty, szafy, czy garderoby nie mają dna. No moja szafa chyba takiego dna nie posiada. Jakimś dziwnym  trafem, gdy już myślę, że nic w niej nie zmieszczę, udowadniam sobie, że jednak się mylę. Niezależnie ile nowych rzeczy mi przybędzie, wszystkie znajdują swoje miejsce!

hmm... i wciąż mam wrażenie, że panuje w niej porządek... a może tylko ja to widzę?

Tym razem stawałam na uszach, by upchnąć w szafie trzy kartony nowych butów. Zajęło mi to... pół dnia...
ale to jest ryzyko, gdy kupuje się rzeczy hurtem. Z drugiej strony jak nie kupować, skoro wybór ogromny, a każdy para butów woła "weź mnie". Biorę więc!

Pierwszy raz kupiłam buty w internecie. Z wielkimi obawami o jakość i rozmiar. Popytałam więc trochę dziewczyn, które mają większe doświadczenie w tym temacie (dzięki Kasiu i Agato). I oto są! Moje nowe buty na wiosnę!

1. Brązowe Workery. 

Mój faworyt. Uwielbiam takie buty, do spodni i do koronkowej sukienki... do wszystkiego. Psują doskonale



2. Baletki.
Ich nigdy w szafie nie za dużo. Te akurat "dobrałam do zamówienia". Super wygodne!



3. Kolorowe botki.
Spodobały mi się. Chciałam je mieć i już, a gdy przyszły... no cóż zastanawiam się, jak ja w nich będę chodzić? Ale buty nie zawsze są do chodzenia, czasem są do wyglądania... prawda?
 

Wszystkie buty zamówiłam TU.
Nie rozczarowałam się. I ta cena! Polecam!

poniedziałek, 3 marca 2014

Dwujęzyczne dziecko

Kolejna wizyta u logopedy nie przyniosła nic nowego w kwestii diagnozy Małego. Dostałam jedynie namiary na poradnię integracji sensorycznej i po prostu umówię się na konsultacje. Nie ma co gdybać, trzeba wiedzieć i działać.

Za to dowiedziałam się ciekawej rzeczy jeśli chodzi o prowadzenie dziecka w dwóch językach jednocześnie. Mały chłonie angielski, ale tak naprawdę wybiera sobie słowa z jednego, czy drugiego języka, które są dla niego prostsze do wypowiedzenia. Niestety w naszym wypadku może to być kolejny problem z nauką mowy, bo ciężej będzie nakłonić dziecko do wymawiania słów w języku polskim.

Logopeda natomiast zasugerowała, że możemy go prowadzić jednocześnie w dwóch językach. Warunek jest jeden. Trzeba odseparować w mieszkaniu jedno pomieszczenie/pokój w którym będzie się używać języka angielskiego. Bez względu na porę i na to kto w tym pomieszczeniu się znajduje. Wszyscy mówią po angielsku. I to co wydawało mi się przez moment genialnym pomysłem, chwilę później okazało się zupełnie niewykonalne. Dlaczego? Mamy tylko dwa pokoje... a nie każdy kto nas odwiedza i ma kontakt z Małym, mówi po angielsku. Nie mogę zakładać na przykład, że pozostawiając Synka z dziadkami, nie będą oni wchodzili do jednego z pokoi, skoro mały użytkuje wszystkie pomieszczenia w jednakowym stopniu.

Dlaczego taki tryb nauki? By dziecko od samego początku kontaktu z językiem nabierało świadomość, ze jest to odrębny system. By nie mieszało słów, by nie wybierało łatwiejszych do posługiwania się.

Czym innym jest nauka języka w naturalnym środowisku np., gdy jedno z rodziców jest obcokrajowcem, albo gdy dziecko dorasta w "obcej" kulturze (np. na emigracji), a czym innym uczenie dziecka języka obcego, gdy wszyscy w jego otoczeniu mówią po polsku.

                                                                                                      *źródło Internet

Myślę, że na naukę języków obcych Synek ma jeszcze trochę czasu, nie dużo, ale jeszcze trochę można poczekać. Teraz musimy się skupić, by nauczyć go mówić po polsku, ale jeśli macie ochotę na uczenie dziecka dwóch języków jednocześnie, możecie sięgnąć po metodę "pokoju językowego".

niedziela, 2 marca 2014

Burrito Okrasy...

Na to burrito miałam ochotę już dawno. W zasadzie już w momencie przeglądania książki wiedziałam, ze będę je robić.

Szybkie burrito





Przepis dostępny jest TU.

Ze względu na Małego bałam się jedynie ostrości tego dania. Zrobiłam więc dwie wersje. Łagodną i pikantną. To co dla mnie jest zbędne w tym przepisie to "sos śmietanowy" czyli śmietana z oliwą. Nic nadzwyczajnego, a zwiększa kaloryczność dania. Za to sos pomidorowy jest super. Zostało jeszcze dość sporo, w sam raz na kanapki.

Przepis jest prosty (jak każdy chyba w tej książce). Jedynym problemem może być ajwar. Nie wszędzie niestety jest on dostępny. Na szczęście w większych marketach, z tego co się orientowałam jest w stałej ofercie.

Jak lubicie pikantne, to polecam ;)

czwartek, 27 lutego 2014

Pióro - mądry nauczyciel

Piórem piszę od zawsze. Jestem z tego rocznika, który pamięta kategoryczny nakaz pisania piórem, więc pierwsze litery ryłam na kartkach chińską stalówką. Ryłam. Nie pisałam... bo to takie "pióra" były, co przy każdym dociśnięciu albo plamiły, albo nie pisały wcale. Ryć trzeba było, by się alfabetu nauczyć.

Po pierwszych trzech latach było zdecydowanie lepiej... Tata załatwił jakiegoś chińczyka ze złotą (!) stalówką. To było coś. Właściciel takiego egzemplarza stawał się w szkole niemal celebrytą. Pióro miało jedną niewątpliwą zaletę - PISAŁO! I tak naprawdę od tego momentu pokochałam barwę atramentu na moich kartkach. Na palcach i języku też... błękitny atrament był wszędzie.

Z chińskim piórem ze złotą stalówką przebrnęłam przez całą podstawówkę i prawie całe liceum. Na 18-te urodziny dostałam od rodziców wymarzonego Parkera. Teraz nie ma żadnej wartości... ale wtedy... ech. Pierwszy trafiony prezent w moim życiu. Ileż to razy zasypiałam z nim w ręku, nad bazgrołami jakimiś. To pamiętnik, to wiersze (wierszoklectwo raczej)... swoją drogą... szkoda, że już nie istnieją, bo chętnie bym do nich zerknęła.

I żałuję, że matury nie mogłam nim pisać.

Mam do dzisiaj. Wciąż jest w użyciu, choć niestety stary, wysłużony Parker ma konkurencję. Ładnych parę lat temu, w pracy dostałam Watermana. Może też nie jakiś wyszukany egzemplarz, ale to pióro idealne dla mnie. Lekkie, ładnie wyprofilowane... z szeroką stalówką dającą zgrabne wykończenie moim koślawym literom.


Piszę o tym dlatego, że nachodzą mnie obawy, że moje dziecko swoje pierwsze litery będzie stawiać na klawiaturze. W zasadzie już stawia... nie rozumiejąc jeszcze. Do pisma, do słowa nie przywiązuje się już takiej wagi. Fatalnie. Długopisy wyparły pióro... a wraz z nim poszanowanie dla treści. Ilu z Was robi jeszcze notatki na papierze? Odręczne pamiętniki to też już relikt... Wiem, że to znak naszych czasów... ale pióro jednak wnosiło coś więcej niż tylko tych parę słów skreślonych w zeszycie.

Pióro uczyło:

Szacunku. O pióro się dbało, szanowało je, ceniło. Nie był to towar powszechnie dostępny, jak teraz długopisy. Jedno pióro starczało niemal na całe życie. Pióra się nie pożycza, dostosowuje się ono do jednej dłoni... jednego charakteru pisma.

Cierpliwości. Żeby postawić nim tych pierwszych parę liter, słów, trzeba się było nieźle natrudzić. Przyzwyczaić do pióra, wyczuć, nauczyć. Trzeba pamiętać, by je regularnie nabijać i czyścić.

Staranności. Rozprowadzanie atramentu stalówką po arkuszu papieru, wymusza w pewnym sensie dbałość o każdą literę. Dlatego tak często mówi się, że piórem pisze się ładniej.

Ciekawą rzecz mówi też grafolog Karolina Kusiakowska:

Pisanie piórem na pewno kształtuje charakter – w grafoterapii zmienia się środek pisarski na pióro, by można było dalej pracować nad zmianą cech osobowości. Pióro uczy pokory. Aby nim coś napisać, trzeba się do tego przyłożyć. Nie pozostaje to bez wpływu na nasze cechy charakteru. Chociażby na sumienność, staranność czy dokładność. Dbając o własne pióro uczymy się również szanować inne rzeczy. Nie tylko naszą własność, ale i cudzą. Ludzie piszący piórem przywiązują się do niego, przyzwyczajają. Ma to też wpływ na rozwijanie sentymentalizmu. Pióro kojarzy nam się również z wysokim stanowiskiem lub naturą romantyka. Te skojarzenia również podświadomie rozwijają nasze ambicje i chęć dążenia do celu.
Pisanie piórem kształtuje wyobraźnie – na pewno tak. Pisząc piórem można wyobrażać sobie ludzi, którzy kojarzą nam się z „pisaniem gęsim piórem” czy też inne znane osobistości, które są autorytetami. Biorąc z nich przykład mamy wpływ na swoje dalsze życie. Myślę też, że pisanie piórem sprawia przyjemność, a gdy jest nam przyjemnie, to o wiele łatwiej się myśli, rozwiązuje problemy czy po prostu wyobraża pewne rzeczy. Osoby z bogatą wyobraźnią wybierają często niekonwencjonalne rozwiązania. Przy pisaniu piórem może to być jego oprawa, albo chociażby kolor atramentu.


Całą rozmowę można prześledzić TU.

Z całą pewnością przybędzie mi jeszcze tych piór. I nie dlatego, by zacząć je kolekcjonować. Marzy mi się atrament w kolorze! Teraz jedno z piór nabite jest czernią, drugie granatem... a ja chcę zielone, fioletowe i brązowe znaki na białej kartce stawiać..

 
Ot taki mój kaprys...

A Mały jak tylko zacznie świadomie bazgrać... tzn. uczyć się pisać... na pewno dostanie ode mnie pióro. Chyba nawet wiem jakie... i mam nadzieję, ze też je pokocha...

poniedziałek, 24 lutego 2014

Jak w prosty sposób stworzyć nieudany związek?

W rocznikach 30+ trudno utrafić osoby samotne. Większość znajomych, albo jest w związkach, albo w związkach małżeńskich, często rozmnożonych, a ci którzy samotni wciąż pozostają, deklarują że jest to ich świadomy wybór. Bycie Singlem też przecież jest sposobem na życie. Ale zdarzają się osoby, które są samotne z przypadku. Gdy przekraczają magiczną granicę wiekową, rozpoczynają polowanie na partnera.

Dziś usłyszałam od jednej "singielki", będącej w świeżym związku, który nie do końca jej leży... że to nic przecież. "Facet powinien być dobrym materiałem do lepienia. Jak jest materiał, to tu się przytnie, tam doklei i będzie towar jak się patrzy".

W pierwszym odruchu roześmiałam się... ale o zgrozo! Naprawdę istnieją jeszcze kobiety, które myślą że mogą zmienić mężczyznę pod wykreowane przez siebie ideały?

Wcale się już nie dziwię, że wokół jest tyle nieszczęśliwych związków.

Jak stworzyć nieudany związek? Oto kilka prostych sposobów:

 

Związek ze strachu przed samotnością.

Tak już mamy kulturowo zakodowane (pomijam tutaj fakt, że jesteśmy gatunkiem stadnym). Mężczyzna dookreśla kobietę. Mam męża/partnera = jestem spełniona i wartościowa. No i przecież baba bez chłopa sobie nie poradzi. Samotna kobieta jest postrzegana jako coś dziwnego... Twór pomiędzy zakonnicą a ladacznicą... Kobiety boją się być same, bo społeczeństwo zawiesza je w próżni. Więc drogie panie...byle nie pił, nie bił i przynosił pieniążki do domu, a reszta się sama ułoży.


Związek pod presją otoczenia.

Rodziny zwłaszcza. Bo to wstyd jest zostać "starą panną", gdy wszystkie sąsiadki wokół dawno już zamężne. Dla świętego spokoju więc... byle nie pił, nie bił (...)


Związek na magii oparty.


Wiara w cudowną przemianę z Łajdaka w Anioła, to też dobry powód by stworzyć związek, zwłaszcza ten małżeński. Po ślubie przecież wszystko się zmienia. No przecież kocha, no przecież zależy mu... więc zrobi to, o co go "poproszę"... Taaa.... zmieni się... w sposób magiczny zmieni się w zupełnie innego człowieka.


Związek z Ideałem.

I masz w końcu tego wymarzonego. Wiersze pisze. Z kwiatami pod pracą czeka. Traktuje Cię jak księżniczkę. A gdy dochodzi do wspólnego życia, okazuje się, że śrubki dokręcić nie potrafi, pracą rąk skalać to już wcale. I szybko ten Ideał marnieje w oczach... ale "widziały gały co brały", więc albo na wstępie prześwietlisz delikwenta pod każdym życiowym aspektem, albo całe życie będziesz się wkurzać, że taki nieidealny...


Zazdrość

Ale załóżmy, że stworzyłaś coś o co warto się bić. Jest dobry związek, z dobrym mężczyzną. To bronisz go za wszelką cenę:
"Nie patrz na nią"
"Dlaczego tak często o tej Agacie z pracy gadasz, co?"
"Jesteś mój i tylko mój"... i najlepiej się uwieś na mnie i patrz tylko w moją stronę...
Dobry związek nie daje powodów do zazdrości... a wpuszczenie tej trucizny, z reguły oznacza śmierć... i to strasznie powolną... zjadającą związek od środka.




Podobnych przykładów jest wiele... myślę, ze niejedna chętnie by coś dopisała... 
...ale przede wszystkim, dla tych, które mają jakąkolwiek wątpliwość:

Facet to nie drożdżowe ciasteczko! Nie można go ugnieść, ulepić, uformować wedle własnych upodobań... nadziać rodzynkami i budyniem... wsadzić w ciepełko by dorodnie wyrósł... by na końcu schrupać z rozkoszą...

Houk!