poniedziałek, 22 października 2012

Wyścigi z Lwem

Nareszcie się zdecydowałam, by zaopatrzyć Małego w pchacza osobistego... Chodziło to za mną już od długiego czasu. Miał być prezentem na roczek, ale po znikomym jego zainteresowaniu wtedy, uznałam, że jeszcze ma czas.

A ten czas właśnie nadszedł. Mój wybór padł na chodzik - pchacz Lew Fisher Price. Taki oto:





Zabawkę nabyłam w sklepie internetowym Zabawki dla dziecka. Przyszedł szybciutko, praktycznie na drugi dzień, czym byłam bardzo mile zaskoczona. Baa... nawet nie byłam na to przygotowana i musiałam "biegiem" z placu zabaw zawracać by kuriera złapać :)

Nie wiem czyja radość była większa, moja czy Synka, gdy rozpakowaliśmy karton. Na szczęście zabawkę składało się intuicyjnie wręcz, więc nie czekając na Mr.Tatę, złapałam za śrubokręt w kilka chwil uruchomiłam Lwa.

Mały patrzył co mama robi, z ogromnym zaciekawieniem. W pewnym momencie chwycił łeb i nie chciał puścić... bo grał, ryczał raaaa i a nos zwierzaka świecił się na czerwono. Na szczęście Fisher Price pomyślał o wrażliwym uchu rodzica i zainstalował sprytny wyłącznik, dzięki któremu można regulować natężenie odgłosów, a nawet wyłączyć całkowicie.



Lew jest zarówno jeździkiem, jak i pchaczem. Pozycję można bardzo szybko zmienić. Jeśli dziecko chce samemu popchać to rozkładam rączkę, jeśli siedzieć to składam. Oczywiście pozycja, w której można sobie pomykać samemu po mieszkaniu jest numer jeden. Mały siedzi i odpycha się nogami, do przodu i do tyłu, obija meble i ściany, ale co tam. Ważne, że zabawka trafiona w punkt. Nic bardziej do tej pory Małego nie cieszyło jak swój własny pojazd. Bardzo szybko załapał o co w tym chodzi.





Czasem Lew służy jako podnóżek czy krzesełko. Podstawia go sobie pod najwyższe szuflady i raduje się niezmiernie, że w końcu może w nich pogrzebać.



Lew jest na tyle solidny, że nie miałam oporów by na nim usiąść i osobiście zademonstrować Synkowi jak ma wykorzystać ruch naprzemienny nóg własnych, by się odpychać. Mały ćwiczy zawzięcie, choć czasem zapomni o co z tymi nogami chodziło i "na żabkę" jeździ.

Dlaczego zależało mi właśnie na takim pchaczu?
- bo dziecko ćwiczy koordynację ruchową
- ćwiczy utrzymywanie równowagi
- jest doskonałym treningiem, przed rowerkiem biegowym (który wymarzyłam i wypatrzyłam już w tym samym sklepie. Oczywiście zamówię na wiosnę, ale o tym innym razem).






8 komentarzy:

  1. Lew uroczy ;) my również mieliśmy podobny wynalazek z fisher price ;) co do rowerku biegowego - mojej starszej córce nie przypadł do gustu, liczę, że na wiosnę młodsza z niego będzie korzystać ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. My też mamy pchacza / jeździka FP i bardzo go sobie chwalimy. W ogóle FP lubię i ja i Mały :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakbym widziała Fabianka robiącego z pchacza podnóżek do włażenia wyżej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. całkiem niegroźną minę ma ten pchacz :)
    o rany, mały akrobata. dzieci na wszytsko znajdą pomysł.

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny :) Najważniejsze, że synkowi się podoba :) Dla nas już za późno na takie zabawki, my myślimy już o prawdzimy roweru, który stoi i czeka, trzeba tylko boczne kółka dokupić ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. ekstra sprawa ten pchacz :) dla drugiego syncia chyba takiego kupie ale na to jeszcze czas...

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajny, a ostanie ujęcie - bomba!

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny pchacz i widać że wszechstronny w użyciu:)

    OdpowiedzUsuń