poniedziałek, 14 listopada 2011

Kryzys laktacyjny...

...dopadł mnie po sześciu miesiącach karmienia! A już myślałam, że mnie to nie dotyczy...

W naszym codziennym rytuale Mały po kąpieli, na dobranoc dostaje pierś. I jak co wieczór  zaczynamy go kąpać, a on marudny jakiś taki. Głodny pomyślałam, bo coś mało zjadł w ciągu dnia. Ale jeszcze kilka chwil i Synek dostanie to, o co jęczy. Dostanie, albo nie dostanie... bo zaraz po przystawieniu zaczął ryczeć  wniebogłosy. Dosłownie darł się. Jak nie on! Co jest grane? Próbuję go opanować i jeszcze raz przystawiam... no pięknie... przecież ja w tych piersiach nic nie mam!

A jak mam mieć jak tylko jedną herbatkę w ciągu całego, długiego dnia wypiłam? Spanikowana wołam Mr.Tatę, wszak trzeba coś zaradzić, w końcu Synek głodny. Na szybko myślę co by tu mu podać:

- Może obiadek  mu damy?- pyta Tata
- Jest jakieś wyjście, ale co w nocy zrobię? Przecież on do karmienia mi się wybudza...
- Może kaszkę?
- Też mleka trzeba...

Podczas tej krótkiej burzy mózgów, przypomniałam sobie, że jakieś próbki MM mam gdzieś schowane. Jeszcze tylko myśl mi w głowie zawitała, jak go nakarmię, skoro on butelki niet. No trudno, dziecko głodne, trzeba nakarmić. Wyciągam tę małą paczuszkę i wczytuję się w instrukcję malusieńką, ledwo widoczną (przecież niedoświadczona baba ze mnie, w tym akurat temacie). Ok. Gotuję wodę, wyparzam butelkę, mieszam MM i pluję sobie w twarz, że nie zostawiłam choć kapki zimnej przegotowanej, bo teraz "kolacja" ma z 80 stopni! W między czasie wypijam chyba 1,5 litra wody... w panice totalnej. Mr.Tata dzielnie nosi swoją pociechę po całym mieszkaniu, żeby mały zapomniał, że głodny jest przecież...

Wkładam butlę do gara z zimną wodą. Biorę Małego na ręce, a tatę oddelegowuję do chłodzenia. Jeszcze raz przystawiam... Eureka! Coś tam jednak się znalazło, Synek trochę na siłę, ale ciągnie. Gdy do akcji wkracza Mr.Tata z butelką, ja odkładam już Małego do łóżeczka... uff

Biorę kolejną butelkę wody i wypijam duszkiem patrząc na moją pierwszą nietkniętą mieszankę... 

Po godzinie Synek budzi się, by dojeść trochę, a ja czuję się jakbym pół Polski mogła wykarmić! I stukam się w czoło "trzy litry płynów na dobę, a nie na godzinę, głupia ty..."

8 komentarzy:

  1. he he :) my przed kąpielą dajemy michę kleiku lub kaszki ze słoikiem jabłek lub banana potem po kąpieli cycuś i Luz. może ty masz po prostu stabilizację laktacji, bo koło 6 mies taka następuje i mleczko jest ale słabiej leci i może stąd Ten gniew bobasa?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobre! Mężczyźni w takich sytuacjach są niezastąpieni...:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że tak się skończyło. Trzymam kciuki za cycuchy!

    OdpowiedzUsuń
  4. :D Szybka akcja:D Nie wiedziałam, że tak błyskawicznie, za przeproszeniem, cycki działają:D

    OdpowiedzUsuń
  5. ufff az ciarki przeszly.niczym horror;) dobrze, ze z happy endem!

    OdpowiedzUsuń
  6. dobrze że udało się opanować sytuację, my juz jemy dodatkowe rzeczy 3 razy dzinnie - raz wiecej raz mniej

    OdpowiedzUsuń
  7. ;-) No ja niestety zaliczam karmienie do niezbyt przyjemnych ;-( Mimo, że pierwszy 9 msc, a drugi 14 msc .... No cóż.
    Poradziłaś sobie świetnie !!! Gratuluję :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja już kryzys laktacyjny mam za sobą, niesteth walkę przegrałam:( Gratuluję zaradzenia sytuacji!

    OdpowiedzUsuń