wtorek, 30 kwietnia 2013

Kto posprząta ten Bałagan?

"Bałagan" jest jedną z najbardziej znanych książek wśród blogujących mam.
Gdy zobaczyłam po raz pierwszy ilustracje Alicji Wasilka, zachwyciłam się i przeraziłam jednocześnie... jak wśród tego hipnotyzującego chaosu odnajdzie się mój Synek. I powiem... odnalazł się!
Ogląda i cieszy się, gdy w tym całym bałaganie rysunków, odnajdzie znajome kształty... kota na przykład, czy lampę, czy słoik... wtedy pokazuje i klaszcze z radości...

Książka tylko pozornie trudna w odbiorze, bo jak się okazuje, dzieci lubią takie wyzwania :)



poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Muzykiem nie będzie...

Pamiętam jeszcze doskonale, jak Mr.Tata śpiewał do mojego ogromnego brzucha.
Pamiętam, jak opowiadał, że Mały na pewno odziedziczy po nim słuch i powinniśmy zainwestować w jego rozwój muzyczny, począwszy od jego życia w moim łonie.

- na trzecie urodziny dostanie skrzypce a na komunię fortepian - śmiał się.
- a na osiemnastkę sprezentuję mu perkusję, by nie było zbyt klasycznie - dodawałam

Mr.Tata piekielnie zdolny, ze słuchem doskonałym (przynajmniej jak dla mnie). Czasem ze smutkiem wspomina, że gdyby mógł się cofnąć w czasie... skończyłby jakąkolwiek szkołę muzyczną. Nie skończył. Wszystko, co tworzy, powstaje w jego głowie... później cudownie przeobraża się w dźwięki.

- nie możemy przegapić jego zdolności... on sam nam pokaże w czym jest dobry, my tylko nie możemy tego przegapić! - wciąż powtarza


Wczoraj obserwując Synka, podczas zabawy jego pierwszym instrumentem: cymbałkami, Mr.Tata, kręcił tylko głową:

- Muzykiem nie będzie...

I coś w tym musi być, bo sama zdolności muzycznych i jakiegokolwiek zainteresowania muzyką u niego nie widzę.
Nie pląsa, gdy słyszy muzykę. Wręcz próbuje zmienić kanał. Jedyne czego słucha to piosenek z Pana Kleksa.
Nie interesuje się gitarą, która jest na wyciągnięcie jego ręki. Nawet z czystej ciekawości...
Wspomniane cymbałki służą mu jedynie jako transporter dla samochodów.
Gdy mu śpiewam, zamyka mi usta. Choć ten argument może świadczyć o jego doskonałym słuchu muzycznym...
Zresztą dłoń ma raczej... "ciężką"... no nie wyobrażam sobie, by tymi swoimi paluszkami stukał po klawiszach...

Muzykiem nie będzie...

chyba...

Na wszelki wypadek rozejrzę się za klubikiem sportowym :)


sobota, 27 kwietnia 2013

Na Zdrowie: po włosku

Czytam sobie teraz książkę o kuchni Bliskiego Wschodu... i nawet nie wiecie, jak w momencie nabrałam ochoty na... kuchnię włoską! Nie wiem jaki związek jest między tymi dwoma, ale być może to przez wpływy śródziemnomorskie ;)


Przygotowałam więc dziś włoski obiad:

pomidorową, kurczaka i sałatkę.

Przepisy zaczerpnęłam z "Kuchni włosko - polskiej i polsko - włoskiej" Małgorzaty Caprari

Dziś podam Wam przepis na:

KURCZAKA TRIANON CRISTINY



Składniki:
1 średni kurczak
1/2 l mleka
mąka
jajko
tarta bułka
masło lub olej do smażenia
1 cytryna
siekana natka pietruszki

Kurczaka kroimy na niewielkie kawałki, zalewamy mlekiem i odstawiamy na godzinę.
Po godzinie panierujemy jak schabowego (mąka + jajko z solą + bułka tarta)
Smażymy.
Przed podaniem posypujemy natką i skrapiamy cytryną

(zamiast w panierce można obtoczyć kurczaka w cieście naleśnikowym i smażyć na głębokim tłuszczu)

Nic prostszego, prawda?

Polecam i życzę smacznego :)))

czwartek, 25 kwietnia 2013

romantycznie...?

Czy ja już wspominałam, że Mr.Tata jest romantyczny "inaczej"?

Wczoraj obchodziliśmy 11 rocznicę naszej pierwszej randki. W zasadzie nie obchodzimy zazwyczaj, ale pamiętamy. Mr.Tata wraca wieczorem do domu, a ja już od progu:
- a ty wiesz, że 11 lat temu mieliśmy pierwszą randkę? Heee?
On tylko się uśmiecha
- ach tak? No widzisz, bo mam dla ciebie prezent..
???
Wyciąga z torby pudełko...z butami!
TRENINGOWYMI!!!



Dobrze, że całego stroju nie skompletował ;)

(a tak poważnie to myślę, że wcale nie pamiętał o rocznicy, a buty kupił przypadkiem... tzn. bo wspominałam, że potrzebuję. Ale nie chciałam już psuć tej romantycznej atmosfery).

środa, 24 kwietnia 2013

Dziadek kontra rowerek. Pierwsze starcie.

"Dziura pokoleniowa" jest dla mnie czymś naturalnym. Czasem słucham głosu starszego pokolenia i wydaje mi się niewiarygodne, że "kiedyś wszystko wyglądało inaczej". Pokolenie naszych rodziców też z niedowierzaniem patrzy w jakich warunkach wychowują się ich wnuki.

Pewnie nie jednemu dziadkowi łza w oku się kręci, że wnuczki mają wszystko co chcą: wspaniałe zabawki, słodycze na wyciągnięcie ręki, cudowne place zabaw... Pewnie nie jeden żałuje, że gdy sam wychowywał dzieci, o czymś takim mogli tylko marzyć. Nie jeden dziadek pragnie te swoje marzenia wnukom zrekompensować...

Dziadek mojego Synka na pewno! Nieba by mu przychylił, gdy tylko było to możliwe.

Jakże więc zdziwienie dziadka było wielkie na widok  rowerka biegowego... Na początku patrzył i oczami przewracał, potem odważył się i zapytał:
- dlaczego bez pedałów?.

I tu nastąpił mój monolog tłumaczący, co to jest rowerek biegowy, i na czym polega jazda na nim.

- nawet dzwonka nie ma - po czym wyciąga z torby trąbkę rowerową i mi wręcza. Migiem tę trąbkę na szafę wrzuciłam, dziękując i tłumacząc, że na takie piszczałki to trochę za wcześnie.

- a dlaczego na tym dużym nie jeździ?
Hmmm... Duży za duży trochę jest.

- a są takie super trójkołowe... widziałem... (i tu nastąpiło zachwalanie rowerków wszelakich, grających, mrugających, z napędem, hamulcami, dzwonkami, koszykami i kijami... i czego one nie miały)

- To  może pójdziemy na plac zabaw zobaczycie jak się na tym rowerku jeździ - bo co innego miałam zrobić w tej sytuacji?

Wyjeżdżamy. Mały dzielnie sobie truchta, a dziadek:
- przecież on nie jeździ tylko chodzi! (a tłumaczyłam pół godziny wcześniej na czym to polega) - dźwignij nóżki do góry, dziadek cię powiezie - mówi do Małego i łapie za kierownicę. Mały w ryk.

Reszta drogi na plac zabaw odbywa się w milczeniu.

Wieczorem relacjonuję Mr.Tacie spotkanie dziadka z rowerkiem...
- a po co ty się tłumaczysz, mogłaś mu powiedzieć, że rowerki bez pedałów teraz w promocji są, a na te z pedałami nas nie stać - i śmieje się w najlepsze.
- no tak... gdybym tak powiedziała, na bank dziadek sprezentowałby kolejny rowerek... nie daj Boże, grający, trąbiący, samo jeżdżący...

Taki dziadka przywilej, że dla wnuka chce wszystkiego co najlepsze... a wybrakowany rowerek, no cóż, to moja fanaberia...






poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Niedziela w centrum handlowym

Nie lubię spędzać rodzinnej niedzieli na zakupach... To znaczy lubię zakupy, wielokrotnie spędzaliśmy też weekendy włócząc się od marketu do marketu, ale odkąd Synek jest na świecie, prawie w centrach nie bywamy.

Czasem jednak przychodzi taki dzień, w którym każdy z członków rodziny czegoś potrzebuje i to od zaraz. Wspólne zakupy... wyjście z sytuacji?

Obawiałam się wyjścia do centrum z Małym. Dzielnie zbojkotował wózek, więc w grę wchodził tylko spacer na własnych nogach. Plan był taki: najpierw kupujemy Małemu, co potrzeba. Jeśli sytuacja będzie nie do opanowania, odwozimy go do dziadków, a my wracamy i kończymy zakupy.

Zupełnie niepotrzebnie się stresowałam. Synek zakupy ma w genach! Po mamie oczywiście! Dzielnie chodził z nami od sklepu do sklepu, przymierzał, trzymał za rękę zawsze jednego z rodziców, nie wyrywał się, nie oddalał, nie łapał atakujących go z każdej strony kolorowych przedmiotów.

W zasadzie nie odczuliśmy za bardzo, ze jesteśmy na zakupach z dwulatkiem. Po dwóch godzinach obłowieni po uszy, zapakowaliśmy Synka do samochodu i ledwo silnik uruchomiliśmy... spał.

A co kupiliśmy?




To perełki.
Mr.Tata i Synek mają te same trampki. Oboje mieli problem z zakupem. Niby wszędzie ich pełno a rozmiaru brak. I ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu takie trampki dla dzieciaczków zaczynają się od rozmiaru 24. Na szczęscie w H&M dostaliśmy ostatnią parę. Cena 39.90, więc znośna.

Ja w końcu (!) mam swoją pierwszą shopping bag.

Reszty nie dokumentowałam, bo kogo interesują skarpetki czy bielizna osobista :P

Na szczęście kolejne tego typu zakupy nie prędko, więc mam nadzieję, ze kolejną niedzielę w parku spędzimy, a nie w centrum handlowym.

piątek, 19 kwietnia 2013

Biegamy na rowerku :)

I stało się. Pierwszy mój allegrowy zakup okazał się strzałem w dziesiątkę.
Szukaliśmy już od pewnego czasu rowerka biegowego, ale nie mogliśmy się zdecydować. Nie mieliśmy zbytnio sprecyzowanych kryteriów. Jedyne co było dla nas istotne to: waga, regulacja siodełka i kierownicy oraz cena.

Padło na ten oto egzemplarz:








Całkowita regulacja, waga ok 3kg, miękkie i wygodne siodełko, piankowe (tworzywowe) koła, łatwy montaż (sama go skręciłam!).

Cena 107zł (!!!) razem z dostawą!

Nie zależało nam na pompowanych kołach, bo po akcji z pierwszym wózkiem, takie koła kojarzą mi się tylko negatywnie.

Jesteśmy już po pierwszych próbach.
Mały zapałał miłością wielką do swojego urodzinowego prezentu. Odbył pierwszą przejażdżkę, o ile można to przejażdżką nazwać. Truchtał sobie na plac zabaw i z powrotem...

Nie mamy jeszcze kasku, dlatego cieszę się, że tak truchta :) Po kask jedziemy w niedzielę. Chciałabym, by Mały go zmierzył, bo nie wiem jaki rozmiar kupić.




Rowerek można kupić TU

Ja jestem zachwycona, a mój Synek jeszcze bardziej :)))

czwartek, 18 kwietnia 2013

Wiosna w czapeczce

Pięknie się zrobiło. Temperatura w ostatnich dniach rozpieszcza i słońce przyjemnie łaskocze twarz. Aż chce się wychodzić, siedzenie w domu to strata czasu.




Firma Pillou na ten wiosenny czas zaopatrzyła nas w śliczne, ręcznie robione czapeczki.


Są bardzo twarzowe, lekkie, unikatowe, jeśli chodzi o wzornictwo i w przystępnej cenie. Mały naprawdę je polubił. Ja też.

Niestety wiosna panowała u nas tylko kilka dni i nie zdążyliśmy przetestować obu czapeczek. Teraz to już lato.Myślę, ze nadrobimy w jesiennej aurze, czy też (oby nie) gdy przyjdzie załamanie pogody...

Teraz cieszmy się słońcem.

A Was odsyłam do strony Pillou, gdzie znajdziecie mnóstwo ciekawych propozycji czapeczkowych dla Waszych pociech :)



Ps. jutro pochwalę się nowym, wyczekanym, rowerkiem biegowym :)))


wtorek, 16 kwietnia 2013

Czy można żyć bez Allegro?

Do wczoraj zaliczałam się do osób, dla których Allegro mogłoby nie istnieć.


To prawda, zaglądałam tam, śledziłam, sprawdzałam, ale  dziwo zawsze lepsze i tańsze rzeczy znajdowałam w stacjonarnych sklepach. Kręciłam głową, gdy ktoś mówił, jakie to okazje złapał na tym portalu. Potrafiłam z rękawa sypnąć przykładami, gdzie daną rzecz można dostać taniej, a w dodatku można naocznie sprawdzić czy nie kupuje się przysłowiowego kota w worku.

Nie kupowałam, a konto miałam niemalże od początku.

Aż przyszła i na mnie kolej. Mały niedługo kończy dwa lata. Postanowiliśmy mu z tej okazji kupić rowerek biegowy. No i zaczęło się... ceny w sklepach wysokie, w marketach rowerki jakieś takie... sama nie wiem. Czasu mało. Wchodzę więc na Allegro.

Przyznam się, że pierwszy raz nie wiedziałam, na co mam patrzeć, co zamówić. Czytałam opinie, czytałam opisy i zachodziłam w głowę, czy to co ewentualnie przyjdzie, spełni moje oczekiwania. Zamówiłam. Jutro powinnam już mieć...

a czy to przypadkiem nie bubel jest, napiszę w kolejnych dniach...

... tak tak, wczoraj rozdziewiczyłam moje allegrowe konto i jestem z tego dumna ;)

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Trochę o prezentach...

Wczoraj mogłyście przeczytać relację ze Spotkania Mam Blogerek, dziś opowiem czym nas uraczono :)

Zacznę od miejsca, w którym odbyło się spotkanie, klubo-kawiarni Dobra Karma. Słyszałam, już wcześniej, o knajpie w Katowicach, gdzie gotuje się według Pięciu Przemian. Wiedziałam, że prędzej czy później tam trafię. Miejsce magiczne, z dobrą duszą, przytulne... aż chce się jeść. I wcale mnie nie zaskoczył fakt, że i smacznie było. A kawa wg PP... no pyszna! Wypiłam chyba 3 kubki... Wrócimy tam całą rodziną, może nawet podczas któregoś z majowych weekendów.

Sponsorów spotkania było wielu. Prezenty ciekawe i spersonalizowane.Obdarowana zostałam m.in.:

- przez Wydawnictwo iKropka książeczką "Bałagan". Znacie ją już, wielokrotnie na blogach była recenzowana, więc ucieszyłam się bardzo, że teraz mam i ja. Ciekawa, hipnotyzująca... oj, będziemy mieć z niej jeszcze wiele radości

- przez InFavit Baby zestawem witamin: D i C oraz lizakami witaminowymi. Przyznam się, ze lizaki zjadałam sama. Nie podzieliłam się. A witaminki zasiliły moją apteczkę.

- przez Little Rose & Brothers ślcznymi getrami dla Małego. Nawet nie wiecie, jak on cudowonie w nich wygląda. Tylko ściąga je zbyt szybko, nieprzyzwyczajony do tej części garderoby. Ale i sztukę noszenia getrów opanujemy.

- przez She, biżuterią. A konkretnie mamową bransoletką. Noszę z dumą :)

- przez MayLily, podusio-zawieszką zapachową. Jak każdy produkt tej firmy... elegancja i wysoki standard. Teraz cieszy me oko, zawieszona na ścianie... tymczasowo.

- przez Mama i ja, wodą, kubeczkiem oraz myjką. Znam te produkty doskonale. Lubię.

- przez Womar, torbą oraz myjką. Świetna torba. Praktyczna na A4. Swoją drogą firma na spotkaniu przedstawiła bardzo interesującą prezentację :)

Dodatkowo od pozostałych firm, poradniki i wiele kuponów rabatowych... czas więc pomyśleć jak je spożytkować :)
Pełna lista sponsorów w górnej zakładce.

Wszystkim bardzo serdecznie dziękuję.
A poniżej fotki, na potwierdzenie moich słów:


















niedziela, 14 kwietnia 2013

Subiektywnie i emocjonalnie czyli relacja po SPOTKANIU MAM BLOGEREK

Godzina zero.
Staję przed Dobrą Karmą. Ledwo dostrzegam, gdzie mam wejść. Szyld wysoko zawieszony, muszę spojrzeć w górę, by się upewnić, że to właśnie TU.
Biorę głęboki oddech... wchodzę.

Od razu podchodzę do baru i pytam:
- gdzie są blogerki?
Zostaję skierowana do... piwnicy. Ciemno, stromo trochę, a że nogi drżą, więc o mało nie potykam się o ostatni stopień. Słyszę śmiechy. ONE już są!

Widzę Organizatorki (Potworo i Panno Mi, wybaczcie, że w skrócie będę Was tak nazywać).
Krzątają się, pakują jeszcze coś, sprawdzają, liczą... Stres i napięcie gości na ich ślicznych buziach. Ale uśmiechają się... i ja się uśmiecham. Wszystko jasne.


Wchodzę do sali witam się z nielicznymi jeszcze mamami. Podchodzę do Magdy (Mandarynkowej Mamy) i słyszę:
-Kasia, to Ty?
I już wiem, że jestem w Domu.

Rozmawiamy, śmiejemy się, schodzą się kolejne mamy. Organizatorki proszą byśmy zajmowały miejsca, przy stolikach, zgodnie z podpisanymi kartonikami. Siadam przy swoim. Magda idzie do innego stołu... Uuu. Zostałam sama.

Stół obok prawie pełen. Przy moim pusto... zerkam na karteczki obok. Uff... znam. Kamień spadł mi z serca. Ale zaraz myślę sobie "głupia babo, uważaj tylko by ten kamień zamiast o podłogę, o kolano się nie roztrzaskał i byś nie wróciła do domu poturbowana..."

Z oddali słyszę, ze jestem stylistycznie do bloga podobna... (Marcela, to ty?)

Z prawej strony Anita (Sroka), z lewej Agnieszka (Adaś + nas dwoje), potem Ewa (Eveleo Mamą), Aneta (Hexowe życie), a gdzieś dalej, gdzie mój głos nie docierał Żaneta (Znaczki jak Robaczki). Przyznacie, że towarzystwo doborowe :)

Organizatorki wyczytują nas z listy, proszą o kilka słów... Nie pamiętam. Nic nie pamiętam co powiedziałam... Nie pamiętam co Wy mówiłyście. Pamiętam tylko niebieskie paznokcie Patrycji (Macierzyństwo jak czeski film).


Cisza. Zaczyna się prezentacja Womaru. Kawa, ciacho... serce bije już spokojniej. Potem rozmowy, fotki, kolejna kawa... Jejku, ale te mamy są fajne. Zmiana stolika. Dosiadam się do Magdy, Patrycji, Żanety, Ani (Bubinkowo)... dyskusja, jakże gorąca zostaje nam przerwana na zdjęcie grupowe...


Seeeks :)))


Wracam do stolika, bo przyszła kolej na prezenty. Zamieszanie, zaskoczenie, radość... Sprawdzam telefon. 16 połączeń nieodebranych. Mr.Tata od godziny próbuje się do mnie dodzwonić. Odbieram...ok, ok, przyjedź po mnie.


Godzina już prawie wieczorna, a ja nie pogadałam jeszcze co najmniej z połową mam (przepraszam Was, ale wiecie jak było). Wychodzę, żegnam się... i smutno mi strasznie. Bo jak to? Już koniec? Wracam do domu?


Nie mogłam spać. Rano czułam się, jak na kacu...

Dziś czytam te same blogi... ale jakoś inaczej, uważniej...

Dziękuję Wam za to spotkanie!
Czytam Was wszystkie! Nawet jeśli w tym poście o Was nie wspomniałam...
Do zobaczenia w Krakowie (I hope...)

:)

Ps. Jutro trochę o sponsorach ;)




piątek, 12 kwietnia 2013

Cry cry baby...

Pamiętam pierwszy płacz mojego dziecka... w szpitalu... cichutkie łkanie: łee-łee-łee. Rozczulające.
Mr.Tata powiedział wtedy, że to najpiękniejszy płacz jaki słyszał.
Gdy Synek płacze, robi mu się dołek w policzku... śliczny.

Potem płacz był głośniejszy. Łee-łee -łee zmieniło się w ŁEEEEEE.

Teraz Mały płacze na różne sposoby. Nie zawsze już rozdziera mi serce. Przyzwyczaiłam się i wiem, że nie za każdą łzą kryje się poważny problem.

1. Płacz - Krzyk.
Płacz w złości. Pojawia się kiedy, Mały czegoś bardzo chce, albo kiedy czegoś bardzo nie chce. Mówi przez to m.in. nie założę pieluszki, nie pójdę do domu, kiedy na palcu zabaw jest tak fajnie, nie będę bawił się klockami, kiedy chcę się bawić tatową maszynką do golenia.... Wtedy, najpierw pojawia się krzyk, potem wydęte w podkówkę usta, a na końcu łzy. Na szczęście w 90% przypadków, cała scena płaczu trwa kilka minut, bo wystarczy odwrócić uwagę Małego, by ten zapomniał o co płakał. Czasem jednak awantura trwa na całego, przez nawet 30 minut. Gdy widzę, że Mały nie reaguje na mnie, po prostu go zostawiam. Po pewnym czasie, sam się wycisza.

Zauważyłam, że przy tym płaczu nie łamie mi się serce, ale też nie wtrąca mnie z równowagi. Czasem każdy chce się pozłościć. Trzeba to zaakceptować.

2. Płacz Wielka Ściema
Ten rodzaj płaczu - nie płaczu, rozbawia mnie i rozczula. Kiedy Mały chce zwrócić na siebie uwagę i próbuje się rozpłakać, najpierw wykrzywia usta, potem zaciska oczy, a następnie próbuje usilnie wydawać z siebie dźwięki przypominające płacz.

I tylko widzę, jak jedno oko mimowolnie się otwiera, by sprawdzić czy patrzę na niego, a zaciśnięte usta nie mogą się zdecydować, czy grymas ma być w dół, czy w górę.

Szybko oboje przechodzimy do śmiechu. Ten popis aktorstwa po prostu uwielbiam.

3. PŁACZ
Prawdziwy. Wywołany bolesnym uderzeniem, koszmarem sennym, dyskomfortem, i innymi nieprzyjemnymi bądź ciężko przyswajalnymi przez dziecko zdarzeniami.
Mały jednocześnie niemal wykrzywia buzię i wdaje z siebie szloch ŁEEEE. Pojawiają się łzy i dołek na policzku.

Wtedy łamie mi się serce i mam ochotę sama się rozpłakać.
Wtedy czuję się bezradna, bo wiem, ze on naprawdę cierpi.
Wtedy tulę mocno i mówię szeptem, czasem śpiewam... to go uspokaja.
On wtula się i bawi moimi włosami.
Słucha jak do niego mówię.
Czasem, gdy już się uspokoi to on do mnie mówi... opowiada o tym co go boli.
Ja słucham. Nic nie rozumiem, ale słucham i powtarzam, ze już jest dobrze, i że jestem przy nim.

Nie lubię, gdy tak płacze.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Marzenia ściętej głowy...

Znacie to:

"Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz mu o swych planach"

To ja Go musiałam rozśmieszyć do łez niemal. Plan był prosty:

1. Mały idzie do przedszkola (państwowego)
2. Ja zabieram się za poważne zarobkowanie
3. Obowiązki domowe dzielimy na dwie głowy

No i klops. Mały do żadnego państwowego przedszkola nie pójdzie. Przy wczorajszej rejestracji System delikatnie zwrócił nam uwagę, że Synek na dzień 1.09.2013 nie będzie miał skończonych 2,5 lat.

I nic tu nie dała moja wcześniejsza afirmacja, by jednak stał się cud i System nas przepuścił. System jak to System zupełnie nieczuły jest na wszelkiego rodzaju afirmacje.

Cudu nie ma. Liczyłam się z tym, nawet niektóre z Was same wspominały o tym, ze może być problem.

Muszę poszukać innych rozwiązań. Pewnie kosztowniejszych, co swoją drogą zmusi mnie do tego, bym zarabiała "kokosy". Bo jak inaczej to wszystko ogarnąć?

Jeśli mierzyłyście się z problemem żłobkowo - przedszkolnych, chętnie posłucham wskazówek. Piszcie co warto zrobić, gdzie popytać, do kogo się udać. Sama będę teraz zgłębiała temat i na bieżąco dzieliła się z Wami wnioskami i postępami w walce z Systemem.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Zabawka stara jak świat...

Lubię przedmioty z duszą. Mam sentyment do historii. Jednak nie jestem "gadżeciarą".

Nie trzymam w domu rzeczy tylko dlatego, że kiedyś dostałam je od mamy, babci, cioci, czy przywiozłam z podróży. Posiadam swoje skarby, ale jest ich niewiele i naprawdę są dla mnie bardzo cenne np. XIX- wieczna zastawa stołowa mojej prababci (choć Mr.Tata nie raz przymierzał się by się jej pozbyć).

Nie lubię natomiast przyjmować zabawek dla Małego"po kimś". Co innego prezent dla niego, a co innego reklamówki pełne plastikowych i wybrakowanych często zabawek. Mówię nie, choć rodzina czy znajomi z wyrośniętymi już dziećmi, co jakiś czas takie rewelacje mi próbują zaserwować.

Moje stare zabawki są u rodziców w piwnicy. I niech tam zostaną na zawsze. Brak mi tylko misia. TEGO MISIA, którego mama akurat oddała sąsiadce...

Zgotowałam się więc, gdy zostałam poinformowana na wizycie, że mój Syn będzie obdarowany zabawką... póki jej nie zobaczyłam. Ach no przecież te puzzle to pamiętam. To prawda. Wędrują po rodzinie. Z rączek do rączek. Ale to TE puzzle, które kocham.




I mój Mały je pokochał. Wprawdzie rozpracował je w tydzień, ale radość ma ogromną, widząc te śmieszne, zatarte zwierzątka.
Układanka czasy swojej świetności ma już za sobą. Każde dziecko pozostawiło na niej swój ślad, bądź długopisem, bądź kredką. Ale cieszy i wciąga.

I ma duszę :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Jedyny Taki Wpis...

Po wczorajszym Spotkaniu Mam Blogerek w Katowicach, czuję się lekko trzepnięta dzisiaj.

Było Super! Było Fantastycznie wręcz. Miałam okazję poznać Was drogie Mamy, koleżanki blogowe w realu. Weszłam na salę z czystą kartką. Wy ją zapisałyście. Wasze twarze, Wasz śmiech... nawet trema. Teraz zupełnie inaczej spojrzę na Wasze blogi, bo i o Was wiem więcej.

Ogarniam zdjęcia... szykuję relację z imprezy, więc się przygotujcie :)

Uznałam też, że pora Wam się przedstawić...

Jestem Kasia...
Happy Power Mama
Matka, Żona, Kobieta, Blogerka, Pasjonatka Zdrowego Stylu Życia, Optymistka Dnia Codziennego, Maniaczka Hand Made własnego...


piątek, 5 kwietnia 2013

W miejscu

Gdy rano odsłaniam okna to mam ochotę krzyczeć! Naprawdę... już dość! Dość tej zimy!

Wydaje mi się, że przez ten śnieg wszystko stanęło w miejscu. Każdy dzień taki sam. Nie da się zrobić korku do przodu. Wszystko zastygło... w niemocy jakieś.

Miałam plan... na drugie urodziny Synka, pozbyć się pieluchy zupełnie. Ba! Nawet ostentacyjnie spalić ostatnią. A tu klops. Zima nas zmroziła. Widzę, że oboje jesteśmy gotowi na kolejny etap. Na spacer bez pieluchy, ale nie mam odwagi wyjść z nim na taki ziąb. Mały wprawdzie załatwia swoje potrzeby sam, bez mojej ingerencji. Czasem do nocnika, czasem do toalety. Już nie muszę go pilnować. Nie latam za nim z ręcznikami papierowymi. Pomagam mu się tylko rozebrać, gdy ten sam przy nocniku staje i zaczyna z ubraniem się szarpać. Już wie. Już potrafi powstrzymywać się nawet na 2 godziny. Już pała agresją do pieluchy i wcale nie chce jej zakładać. Już prawie jesteśmy u celu, ale stoimy w miejscu...

Na szczęście jest gdzieś światełko... że już niedługo będzie słońce.

A po drodze, spotkanie Mam Blogerek. Teraz to dopiero ładuję się pozytywną energią. Paradoksalnie spotkanie w babskim gronie pociągnęło za sobą... babskie myślenie. I odkryłam, że już dawno nie myślałam o sobie... po babsku. No tak. Myślę jak matka, zachowuję się jak matka. Myślę jak żona, zachowuję się jak żona. Myślę jak kobieta, zachowuję się jak żona i matka...

Teraz zaczynam myśleć jak kobieta... że paznokcie wypada mieć zrobione nienagannie, że ubrać się trzeba w coś więcej niż jeansy i t-shirt, że może o makijażu trzeba pomyśleć, nie tylko o wytuszowaniu rzęs. Że i kąpiel w pianie przed... i maseczka i peeling, i... jeszcze wiele babskich rzeczy wymyślę.

I to moje myślenie w działanie ostre się przekłada. Motywacja, wsparcie osób trzecich, pociągnęło za sobą chęć zmian, ale o tym w kolejnym poście. Opowiem Wam o zmianie myślenia o sobie, o tym jak łatwo złapać się w sieć przyzwyczajeń. O tym, że czasem łopatę do ręki trzeba wziąć i zakopać bez sentymentów... zawartości szafy swojej połowę...

A tymczasem...


Do zobaczenia w niedzielę :)))



środa, 3 kwietnia 2013

Przedszkole

Już za tydzień rozpoczyna się nabór do przedszkoli na rok 2013/2014 w Katowicach.

 https://katowice.nabory.pl/
 
Czy zapisać Małego?
Gdzie zapisać?
Co wybrać?
Jakie kroki podjąć?

Zmagałam się z tym tematem już od kilku miesięcy. Prawda jest niestety  taka, że jeżeli chcę na poważnie myśleć o pracy zarobkowej (niezależnie czy myślę o etacie, czy o zwiększeniu swoich działań pozaetatowych), Synek musi mieć opiekę. Nie dam rady bardziej zasilić swojego konta, sprawując całodobową opiekę nad nim.

Szanse, że przyjmą go do przedszkola państwowego są średnie... niestety. Musi mieć skończone 2,5 roku, co przypada na listopad. Nic nie stoi na przeszkodzie jednak, by spróbować. Nawet jeśli w rezultacie nie dostanie się w "pierwszym rzucie", może wskoczyć w ewentualne wolne miejsce w trakcie trwania semestru. I takie historie się zdarzają. Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak wpisać go na listę.

Jest jeszcze kwestia przedszkoli prywatnych, ale ją pozostawiam sobie, na później. Bliżej nieokreślone później, a uzależnione od moich kolejnych decyzji...

Wybór przedszkola to sprawa oczywista. Biorę pod uwagę te, które znajdują się w mojej najbliższej okolicy. Mają dobrą opinię. Wykwalifikowany personel. Duży wybór zajęć dodatkowych... i co dla mnie bardzo ważne, prowadzą zdrową, zbilansowaną kuchnię (przynajmniej na pierwszy rzut oka).

Opinie zbieram już od roku. Opinie mam, opiekunów i samych przedszkolanek, z którymi niejednokrotnie udało mi się rozmawiać na tutejszych placach zabaw.

Pozostaje strach. Strach przed zostawieniem Małego pod opieką obcych osób. Strach przed jego reakcją na zmiany.

Mały jest coraz większy, coraz rozumniejszy, a ja muszę kopnąć to życie do przodu...

Mam nadzieję, że strach ma wielkie oczy.
Trzymajcie kciuki!