czwartek, 31 stycznia 2013

Chorujemy

Dziś będzie krótko...
Dopadła nas choroba sezonowa.
Mr.Tata przywiózł ją do domu, przy czym sam dostał lekkiego kataru tylko.

A my za to rozłożyliśmy się na dobre... od trzech dni:
ja kicham
Mały kaszale
ja kaszlę
Mały kicha
mnie piecze w gardle
Mały płacze (pewnie też go piecze)

Dziś u Małego poprawa, a ja wciąż słaniam się na nogach...

Za to jutro na poprawę nastroju, pokażę Wam co dostałam do firmy KappAhl :)

wtorek, 29 stycznia 2013

Chodzę w "Bartkach"

Znam firmę Bartek bardzo dobrze od wielu już lat. Poznałam ją na długo zanim urodziłam mojego Syna. Znajome-Matki skutecznie uświadamiały mnie jak ważne są dobre jakościowo buty dla zdrowia i właściwego rozwoju stopy dziecka. Chcąc, nie chcąc znałam nowe modele i aktualne promocje.

Gdy mój Syn zaczął chodzić też zapragnęłam dla niego bartkowych butów. Pierwsze dostał sandały, które służyły nam przez cały letni okres. Teraz z nich wyrósł, a sandałki wyglądają jak nigdy-nie-używane.

Gdy firma Bartek zaproponowała mi współpracę przy testowaniu nowego modelu, nawet się nie zawahałam. Wiedziałam, że cokolwiek wybiorę to będzie wybór właściwy. I wcale się nie pomyliłam. Takie oto buty trafiły w nasze ręce... a raczej na stopy Synka:






Model wiosenny jak widać, więc z prawdziwymi testami musimy do wiosny poczekać. Ale i z tego "realnego użytkowania" recenzja będzie.

Zależało mi, by buty były zapinane na rzepy i wysokie do kostki. Dlatego szukałam właśnie w takich modelach. Gdy zobaczyłam te buty nie miałam żadnych wątpliwości, że to jest dokładnie to czego szukam. Wykonane są z naturalnej, bardzo mięciutkiej skóry, w kolorze granatowym, z czerwonymi i szarymi aplikacjami. Podeszwa wykonana z termokauczuku, sprawia, że buty są bardzo giętkie i z łatwością poddają się kroczkom  (a raczej krokom i biegom, a nawet podskokom) stawianym przez dziecko. Bez najmniejszego problemu podeszwa zgina się w palcach, co nie krępuje ruchów dziecka, a wręcz przeciwnie, zwiększa wygodę użytkowania.

Gdy Mały je przymierzył, już nie chciał zdjąć. Miałam nawet obawy, czy wzięłam właściwy rozmiar (wzięłam rozmiar większy by na wiosnę pasowały), bo buty tak idealnie pasowały na jego stopę.

W środku buty mają wkładkę antygrzybiczną i antybakteryjną. Przyznam się szczerze, że pierwszy raz zwróciłam na to uwagę. Zawsze myślałam, że buty powinny mieć wkładkę z naturalnej skóry, by stopa dziecka była zdrowa. Wiedziałam, że Bartek o to dba, ale otwierając pudełko, mój wzrok trafił prosto na hasło z ulotki:

"W moich butach, tylko moje stopy. STOP dla niechcianych gości - roztoczy, grzybów, bakterii i groźnych alergenów".

I dopiero wtedy dotarło do mnie, że wkładka w butach to nie tylko naturalna skóra, to coś więcej... to zdrowie i komfort dla Małego. Jestem bardzo ciekawa jak ta wkładka "będzie się zachowywać" podczas noszenia. Muszę się temu przyjrzeć z czystej ciekawości.

A jak chcecie być na bieżąco w temacie dziecięcych bucików to serdecznie zapraszam na fanpage firmy Bartek.

Jeżeli natomiast macie ochotę zakupić buciki Bartka, to mam dobrą informację: aktualnie na  buciki zimowe trwają wyprzedaże nawet do -50%, a dodatkowo tylko teraz zakupione buciki - w razie jeśli nie będą noszone, można wymienić aż do września 2013! Może się skusicie?

EDIT:
Dla wszystkich zainteresowanych promocjami butów Bartka, a w szczególności możliwością wymiany zakupionych teraz egzemplarzy zamieszczam dodatkowe informacje:


Klient ma prawo do wymiany zakupionego towaru bez podania przyczyn, w terminie do 30 września 2013 od daty zakupu. Dotyczy zakupów obuwia z kolekcji ZIMA zarówno w sieci sklepów firmowych BARTEK jak i zakupów w sklepie internetowym BARTEK www.sklep.bartek.com.pl.
Wymianie podlegają dokładnie takie same wzory. W przypadku braku rozmiaru tego samego wzoru, będzie możliwa wymiana na inny towar tego samego rodzaju, w tej samej cenie detalicznej. 

Informacja pochodzi z:
www.bartek.com.pl


 

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Dwa lata

Dokładnie dziś mijają dwa lata odkąd "siedzę w domu".

Dwa lata temu, zaczynając siódmy miesiąc ciąży poszłam na swoje pierwsze L4. To znaczy, sama nie poszłam... zostało to na mnie wymuszone. Praca w korporacji skutecznie mnie osłabiła, wyssała ze mnie resztki energii i zdrowia. Poczułam się źle. Ginekolog wypisała mi L4 na dwa tygodnie z kategorycznym dopiskiem ODPOCZYWAĆ!

Taaak... odpoczęłam sobie... od rana do nocy odbierając telefony z pracy, odpisując na maile, wysłuchując "miała przecież Pani pracować aż do rozwiązania!". Miałam taki szczery zamiar, ale liczyłam też, że już w ostatnich miesiącach ciąży dadzą mi więcej luzu. Nie będę musiała siedzieć po godzinach, a w weekendy odbierać telefony... miałam...

Po dwóch tygodniach poszłam na kontrolę. L4 aż do rozwiązania... nie chciałam się zgodzić, bo przecież "miałam...". Ginekolog spojrzała na mnie surowo mówiąc "jak się Pani natychmiast nie położy to będziemy mieć przedwczesny poród". Dostałam środki na podtrzymanie ciąży i leżałam... przez dwa miesiące z nogami w górze.

Telefony z pracy nie milkły...

Były to najdłuższe dwa miesiące w moim życiu! Obejrzałam, co było do obejrzenia, przeczytałam, co miałam przeczytać, przeglądałam neta... ale ileż można! Gdyby mi ktoś wtedy powiedział, ze pozostanę w domu przez dwa lata, chybabym delikwenta kopnęła w piszczel.

Plan wciąż był taki, że po porodzie wracam do pracy najszybciej jak tylko się da...

Ale po porodzie świat nie był już taki sam! Oj nie. I ja nie byłam już taka sama. Jakby wraz z przecięciem pępowiny, zmieniła się struktura mojego mózgu. Moja świadomość siebie, dziecka... i macierzyństwa w ogóle zmieniła się radykalnie. Problemy korporacyjne nagle przestały mieć znaczenie. I tylko rodzina zaczęła ZNACZYĆ. I tylko to miało sens. I paradoksalnie odkryłam tyle możliwości na swój własny rozwój, których nigdy bym nie dostrzegła przez korporacyjne okulary.

Dziś mijają dwa lata odkąd siedzę w domu. Jak ten czas zleciał!

PS. Jutro opublikuję recenzję Bartkowych bucików :)))

sobota, 26 stycznia 2013

Na Zdrowie: Mrożonki

Po moim ostatnim poście z tego cyklu dostałam maila od Ani. Pozwolę sobie (za jej zgodą) opublikować fragment:

"Lubię szpinak, ale tylko w liściach. Nie znoszę natomiast szpinaku w brykiecie. Za ten w liściach płaci się jak za złoto... dlatego w sezonie zimowym nie jem go wcale. Masz jakiś sposób na szpinak w zimie?"

Otóż sposób jest bardzo prosty: samemu zamrozić liście szpinaku.

W sezonie letnim za kilogram szpinaku płaciłam ok 1,50 gr, a że szpinak szybko więdnie, po popołudniowym spacerze przechodziłam przez targowisko i siatkami skupowałam szpinak za 80gr. Przychodziłam do domu, dokładnie go myłam i osuszałam, wkładałam do woreczków i prosto do zamrażarki.

W ten sposób i zimą mam szpinak w liściach, tanim kosztem, choć osobiście i brykiet mi nie przeszkadza.

Mrożenie w sezonie to jest metoda, którą zaszczepiła we mnie moja babcia. Ma ona przy domu dość spory ogródek warzywny, a nauczona szacunku do jedzenia, niczego nie marnuje. Oczywistym jest, że nie wszystko co na grządkach wyrośnie da się przejeść. Za to zimą tęskni się do letnich smaków. Babcia od każdej zerwanej pietruszki, odcinała nać i mroziła. Mroziła lub przetwarzała każdy nie wykorzystany owoc. Nic a nic się nie marnowało.

Jestem dość kiepska w przetworach. Zresztą babcia i mama słoiczków produkują wystarczająco dużo by całą rodzinę obdzielić. Za to mam "tysiąc sposobów" chyba na mrożonki.

Latem nie przegapiam okazji. Kupuję gdy jest zdrowo, soczyście i tanio... i mrożę. Dostaję też sporo zapasów prosto z babcinego ogródka. W zamrażarce mam pudełka z natką pietruszki, selerem naciowym, koperkiem, malinami, truskawkami... szpinakiem.

To bardzo dobry sposób na lato na talerzu w zimie. Spróbujcie koniecznie!

piątek, 25 stycznia 2013

Organizer na biżuterię

Która kobieta nie ma problemów z ogarnięciem swojej biżuterii?
Nie znam.

Ostatnio by znaleźć kolczyki, musiałam wywalić cały kuferek, co wprawiło mnie w stan głębokiej frustracji. Postanowiłam wykorzystać pomysł stary jak świat, ale jak na razie najbardziej skuteczny.

Na wieszaku zawiesiłam kawałek tiulu i wpięłam w  niego biżuterię... i już!



czwartek, 24 stycznia 2013

Spokojnie rośnie...

Sytuacja w domu wycisza się troszeczkę. Wczoraj i dzisiaj Mały lata uśmiechnięty, chętny do zabawy, do pomocy, wyspany. Tak. I noc mieliśmy całkiem niezłą. Kilka pobudek, ale bez płaczu i z prawie natychmiastowym zaśnięciem.

Co było przyczyną? Obstawiam, że skok rozwojowy.
Wczoraj spakowałam całą wielką reklamówkę ubranek, bo nagle, tak z dnia na dzień prawie okazało się, że większość bluzek i bodziaków ma przykrótkie rękawy, rajstopki nie chcą się na pupę naciągać, spodnie mają całkiem modną długość 3/4... Nie ma opcji. Czas zaopatrzyć Synka w nowe ubranka w rozmiarze 96/98, z naciskiem na 98.

I włosy jakoś mu szybciej rosną. Kiedyś podcinałam go średnio co 6-8 tygodni a teraz co trzy. No i paznokcie dwa razy w tygodniu domagają się skrócenia.

 Śmiga w górę w zastraszającym tempie.

Przynajmniej jeśli chodzi o obuwie nie mamy problemu. Już przed sezonem przewidziałam, że Małemu może szybko stopa urosnąć, dlatego kupiłam zimówki w dwóch rozmiarach.

A na wiosnę czeka na nas zupełnie nowa para bucików:


Właśnie rozpoczęłam współpracę z firmą Bartek, producentem obuwia dziecięcego. Bardzo się z tego powodu cieszę, bo znam firmę doskonale, a i Mały swoje pierwsze "bartkowe" buciki już nosił.

Ale jaki dokładnie model będziemy testować, przeczytacie na początku przyszłego tygodnia...

wtorek, 22 stycznia 2013

Nocne i inne dramaty

Odkąd Synek zaczął ząbkować nasze nocki nie wyglądały zbyt różowo, jednak przyzwyczaiłam się i uznałam to za normę. Potem zaczęło być coraz lepiej... dwa, trzy wybudzenia i jakoś schodziło do 6.00.

Teraz zaczął się nowy dramat. Mały śpi do 24.00... no góra do 2.00 i zaczyna się istne szaleństwo. Albo płacze, albo chce się bawić, albo chce mleczka... tych albo jest bardzo dużo, co w efekcie sprowadza się do tego, że moja nocka kończy się w granicach drugiej godziny. Gdzieś po trzech godzinach Mały przysypia... na godzinkę...

Niech żyje KAWA!... bo bez tego nie wiem jakbym w tych dniach funkcjonowała.

W dzień wcale nie jest lepiej. Synek coś nerwowy jest bardzo. Szybko się irytuje, a złości daje ujście niemalże natychmiast, raz rzucając się na podłogę, raz rzucając tym co jest pod ręką. Wczoraj drewniane klocki fruwały na prawo i lewo po pokoju, musiałam wyjść by nie oberwać przy okazji. Gdy nastała cisza, wróciłam, a Mały jak gdyby nigdy nic rzuca mi się na szyję...

Mamy też problemy komunikacyjne... jakbyśmy nagle przestali się rozumieć. Synek przechodzi fazę totalnego milczenia. Zasób słówek miał już dość spory, gdy nagle jakby wszystko zapomniał, i znów przechodzimy etap "EEEE" i wskazującego paluszka. Tylko, że Mały ma dość sprecyzowane potrzeby, i o ile wcześniej wskazujący na klocki paluszek oznaczał "chcę klocka" teraz oznacza "chcę tego czerwonego klocka, który leży za tym niebieskim, a nie tym zielonym", tylko, że ja nie rozumiem i Mały wpada w złość.

O co chodzi?
Skok rozwojowy?
Bunt dwulatka? Słuchałam opowieści rodziców o zachowaniach dzieci podczas tego "buntu" i nie dowierzałam, że dziecko z dnia na dzień tak bardzo może się zmienić...

W myśl naszej rodzinnej zasady "on nas płaczem, my go miłością", trwam przy moim dziecku niczym piorunochron, który uziemia wszystkie wyładowania energetyczne zanim narobią szkody.

Bo to nie moje dziecko urządza takie sceny, tylko jego układ nerwowy...


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Sam sobie robię śniadania!

Mały już jest całkiem samodzielny. Tak... rośnie moje Maleństwo, rośnie.
Wczoraj na przykład sam zrobił sobie drugie śniadanie...

Gdy myłam włosy, głowę nachylając nad wanną... przez szum prysznica słyszałam jak Mały do lodówki się dobiera. E tam, pomyślałam, nic do zmajstrowania w niej nie ma. Ucieszyłam się tylko, że znalazł sobie zajęcie, a ja w tym czasie mogę zająć się własną głową.

Nagle słyszę trzaskanie dobiegające z kuchni. Spłukuję szampon, narzucam ręcznik na głowę i lecę. A tam Synek z uśmiechem na ustach i pełnym talerzem wczorajszej zapiekanki do stołu jadalnego zmierza...

Zapomniałam, że w lodówce stoi całkiem spory gar z zapiekanką makaronowo - brokułową... Mały wyjął go, zaniósł do kuchni, postawił na blacie, podsunął krzesło, wyjął z szuflady łyżeczkę do herbaty i na stojący obok talerzyk śniadaniowy nałożył sobie tyle ile się zmieściło...

Co się nie zmieściło, również znalazło się poza garnkiem...

Żal mi było przerwać tę radość dziecka z samodzielnie przygotowanego posiłku, więc tylko z uśmiechem patrzyłam jak zajada się zimnym makaronem...


niedziela, 20 stycznia 2013

Na Zdrowie: Hity w mojej kuchni

W zeszłym tygodniu pisałam o grzechach żywieniowych, a teraz będzie coś zupełnie przeciwnego. Zabierając się do napisania tego posta, robiłam listę rzeczy dobrych, bez których moje kuchnia nie istniałaby wcale. Wyszło tego tyle, że... ech, byłby to bardzo długi post. Postanowiłam rozbić go na klika wątków.

Dziś opowiem o moich najukochańszych produktach. Moja lista Top 3:

1. Czosnek!

Jadałam go od dziecka. Zajadała się nim moja prababcia, moja babcia, a mój ojciec to prawdziwy fan czosnku. Moja rodzinna kuchnia była bogata w ten składnik, a i ja czosnku sobie nie odmawiam. Dodaję go do większości moich dań, w różnych proporcjach i wcale nie przeszkadza mi jego specyficzny zapach. Gdy jestem przeziębiona pijam namiętnie mleko z czosnkiem i masłem. Oczywiście żadnych chińskich podróbek! Polski, pachnący, wyciskający łezkę w oku. Tylko taki kocham.

A czy wiecie, że czosnek
- działa żółciopędnie i przeciwskurczowo chroniąc przed zgagą
- inhaluje drogi oddechowe
- reguluje florę bkteryjną
- działa jak antybiotyk - ma właściwości antybakteryjne
- ma właściwości antygrzybicze i przeciwrobacze
- świeży sok z czosnku hamuje rozwój wirusów grypy!!!
- pomaga przy infekcjach dróg moczowych
- pomaga zmniejszyć ból podczas miesiączki
- obniża poziom cholesterolu we krwi
- ma właściwości antysklerotyczne

Dużo tego... więc jedzcie czosnek bo zdrowo jak cholera!

* źródło Wikipedia

2. Imbir

To moje najmłodsze odkrycie kulinarne. Zaczęłam stosować go regularnie od jakiś 2-3 lat, kiedy to pierwszy raz zafascynowałam się Kuchnią Pięciu Przemian. Lubię i ten w proszku i w korzeniu, w zależności od potrzeb stosuję zamiennie. Codziennie przynajmniej szczypta ląduje w rosole, owsiance, czasem kawie... szczególnie w okresie zimowym.

Imbir głównie:
- ułatwia trawienie
- łagodzi mdłości
- chroni przed tworzeniem zakrzepów
- łagodzi bóle miesiączkowe
- leczy przeziębienia
- leczy migreny
- działa przeciwobrzękowo
- dba o jamę ustną (działa odkażająco i odświeżająco)
- zwiększa koncentrację
- poprawia krążenie krwi

no i imbir stosuje się w preparatach odchudzająco-modelujaco-wyszczuplająco-antycellulitowych :)

Więcej przeczytacie TU

3. Szpinak

Zaczęłam go jeść tak naprawdę dopiero jak wyprowadziłam się z domu. Moi rodzice NIGDY nie gotowali szpinaku, bo "nie jesteśmy królikami i nie będziemy jeść trawy". Jako dziecko nie wiedziałam jak szpinak smakuje, choć w ogrodzie mojej babci zarastał grządki...
Teraz nie mogę bez niego żyć. Potrawy ze szpinakiem to moje ulubione np. naleśniki ze szpinakiem, zupa szpinakowa, sola na szpinaku... przynajmniej raz w tygodniu szpinak musi być n stole.

A że do tego zdrowy jest, to dla mnie "skutek uboczny", bo tak mi smakuje:
- zawiera łatwo przyswajalne żelazo
- witaminę C
- bogaty w przeciwutleniacze

100g gotowanego szpinaku zawiera:
  • 2,4 mg żelaza,
  • 600 mg wapnia,
  • ok. 20 kalorii,
  • 5,1 g białka,
  • 0,5 g tłuszczu,
  • 1,4 g węglowodanów,
  • 6,3 g błonnika,
  • 490 mg potasu,
  • 120 mg sodu,
  • 93 mg fosforu,
  • 59 mg magnezu,
  • 0,4 mg cynku,
  • 6000 mikrogramów witaminy A,
  • 0,07 mg witaminy B1,
  • 0,15 mg witaminy B2,
  • 0 4 mg witaminy B3,
  • 0,18 mg witaminy B6,
  • 25 mg witaminy C,
  • 2 mg witaminy E,
  • 140 mikrogramów kwasu foliowego.
  Fiu, fiu... całkiem nieźle jak na trawę :)))

Więcej o szpinaku możecie przeczytać TU


Nie wyobrażam sobie by, któryś z tych trzech produktów zniknął z powierzchni ziemi...
Smacznego!

piątek, 18 stycznia 2013

Facet z jajami

Muszę się przyznać, że już dawno nikt mnie tak z równowagi nie wytrącił jak facet sprzedający jaja. Chodzi on co piątek po klatkach i próbuje je sprzedać. Nie dość, że nawołuje "Jajka sprzedaję!!!" to jeszcze dzwoni do każdych drzwi. Niestety jego wizyty handlowe pokrywają się z porą drzemki mojego Synka.

Dwa tygodnie temu otworzyłam mu drzwi i bardzo uprzejmie poprosiłam, by do mnie nie dzwonił, bo dziecko o tej porze śpi...

Tydzień temu zadzwonił.
- prosiłam by Pan nie dzwonił! -otwarłam wściekła z ryczącym Malcem na rękach.
- ale może się Pani rozmyśliła i kupi jednak te jaja
- nie kupię i na litość Boską proszę nie dzwonić. Wystarczy, że Pan krzyczy na klatce. zapewniam, że w mieszkaniach to słychać... - Trzasnęłam drzwiami.

Dziś zadzwonił ponownie! Niech go kule biją! Otwarłam wrzasnęłam na niego... a on ze spokojem, czy na pewno nie chce tych jajek...

Skubaniec dobry jest. Handlowiec pełną gębą, nie zrażają go przeciwności, brnie do przodu i robi swoje.

Nie wiem czy rozłączenie dzwonka to dobry i skuteczny pomysł, bo może zacząć w drzwi walić.
Zastanawiam się, i to poważnie nad zrobieniem takiej wywieszki na drzwi: "Uwaga! Dziecko śpi. Proszę nie dzwonić !". Naprawdę!  Wiem, że za tydzień przyjdzie ponownie... Niestety...

A dziś na śniadanie była jajecznica... tak żeby w temacie było ;)




czwartek, 17 stycznia 2013

Zimo, trwaj?!

Ja tam lubię zimę. Lubię jak mi czasem przymrozi policzki..., jak skostnieją mi palce u rąk i nóg..., lubię jak sypnie mi śniegiem prosto w wytuszowane oko..., lubię też ujechać na lodzie i strzaskać sobie cztery litery. Lubię, wtedy czuję, że żyję.

Tylko, że czasem mam przesyt, nawet wtedy gdy lubię. Tak... jestem nasycona tym śniegiem do głębi. Zaliczyłam wszystkie ulubione akrobacje, zabawy, doświadczenia. Czas szykować się do wiosny.

Mój Mały jest innego zdania. Codziennie rano, gdy podnoszę rolety, sprawdza czy śnieg nadal jest. Krzyczy wtedy "OOOO" i palcem stuka w szybę "TAMMM". Gdy w końcu wychodzimy, pierwsze co, to musi dostać kulę śnieżną do ręki. Wtedy ewentualnie uda mi się zrobić zakupy zanim dojdziemy na plac zabaw.

A na placu... hulaj dusza, piekła nie ma.

Mały lubi zimę tak jak mamusia...



wtorek, 15 stycznia 2013

Dywan

Uwielbiam remonty... a najbardziej lubię wszystko planować i kupować.

W planach na ten rok jest remont pokoju, w którym zamieszka mój Synek. Całą koncepcję mam już w głowie... i pomimo braku kluczowych dla sprawy elementów takich jak np. drzwi, ja gromadzę już artykuły dekoracyjne. W ten weekend padło na dywan:




poniedziałek, 14 stycznia 2013

Pierwsza toaleta

Przyznam się szczerze, że nocnikowanie nie wychodzi nam najlepiej. Latem mieliśmy wiele sukcesów na tym polu, choć Mały sikał jak chciał: raz do nocnika, raz obok. Niestety sezon rajstopkowy skutecznie nas oboje zniechęcił do tematu.

W tym roku obiecałam sobie, że będę bardziej czujna na naukę samodzielnego sikania. Synek jest przecież coraz większy i rozumniejszy.
Proponuję nocnik gdy wydaje mi się, ze chce sikać.
Opowiadam jak to fajnie jest nie nosić pieluchy.
Stosuję wiele trików, ale nie robię nic na siłę. Nie wymuszam na nim siadania na nocniku.

Mały jest głuchy na moje zachęty. A przynajmniej tak mi się wydawało.

Wczoraj rano, gdy zabrałam go do łazienki na poranną toaletę, ściągnęłam mokrą pieluchę i zapytałam czy chce się do nocnika wysikać. On tylko kopnął w nocnik, co wcale mnie nie zdziwiło. Ale po krótkiej chwili wskazał na toaletę!

Nie zastanawiając się ani sekundy, podsadziłam Małego na muszlę i przytrzymałam, po czym on zrobił swoje pierwsze siku do toalety! Ale jestem dumna.

Niestety nie mamy jeszcze nakładki na deskę, ale muszę ją szybko nabyć. Coś mi się wydaje, że Synek prędzej zacznie do muszli sikać niż do nocnika.

Na razie zakupiłam stopień by mógł sięgnąć:




Teraz tylko czekam, aż Mr.Tata pokaże Synowi swemu jak się załatwiać po męsku :)))

niedziela, 13 stycznia 2013

Na Zdrowie: trzy grzechy główne

Już kilkakrotnie wspominałam, że w mojej kuchni (diecie) wyeliminowałam kilka składników, które są dla mnie niczym innym jak trucizną. Odkąd zaczęłam świadomie się odżywiać, ze zgrozą czytam etykiety na produktach... no cóż, takie czasy. Nie sposób wyeliminować całej chemii w naszym pożywieniu, ale można choć trochę przyczynić się do poprawy jakości posiłków. Są trzy grzechy, których nigdy nie popełniam w kuchni:

1. CUKIER

Cukier to trucizna sama w sobie.

- podnosi poziom insuliny, co blokuje uwalnianie hormonu wzrostu i wpływa na obniżenie odporności organizmu
- zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia raka np. piersi, krtani czy jelita cienkiego.
- może wywołać cukrzycę typu 2
- nie wspomnę już o tym, że sprzyja gromadzeniu tłuszczu, skąd prosta droga do nadwagi
- sprzyja starzeniu się skóry (aż 50% problemów skórnych bierze się z nadmiaru cukru)
- sprzyja niedoborowi witaminy B
- nadmiar cukru zwiększa prawdopodobieństwo: trądziku, niepłodności, zespołu policystycznych jajników.

Więcej na ten temat można przeczytać TU.

 I tak cukier dodawany jest do wielu produktów spożywczych, więc ja już nie cukruję!!!

2. Mieszanki przyprawowe typu VEGETA, MAGGI, wszelkie INSTANTY itp.

O ileż lepiej smakują potrawy bez tych dodatków... Od dziecka byliśmy (w większości) przyzwyczajani do mocnych smaków. Do soli, cukru, pieprzu... nic więc dziwnego, ze wszędzie gdzie moja noga postanie, częstują mnie mocno "zasypanymi" daniami. Bo inaczej jest bez smaku... przecież. A to bzdura. Takie mieszanki zabijają cały aromat i smak dania. Wszystko smakuje jednakowo... jak sól. Ale nie dziwię się wcale, tyle lat diety vegetowej uzależnia. W gościach zjem... ale w moim domu nie znajdziecie ani grama tego paskudztwa! Ani tyci tyci...

A dla obrońców "tradycyjnego smaku", kilka słów o glutaminianie sodu, który jest obok soli dominującym składnikiem mieszanek.
- sztuczny wzmacniacz smaku, który można znaleźć jeszcze pod innymi nazwami np: ekstrakt drożdżowy, hydrolizowane białka.
- dobrze się przyswaja i łatwo gromadzi w organizmie. Może wywołać m.in. : niestrawność, zespół jelita drażliwego. Jest zagrożeniem dla osób cierpiących na choroby serca i nowotwory. Niszczy neurony prowadząc m.in do sklerozy i choroby Alzheimera.
- ma kluczowy wpływ na problemy z otyłością!

Więcej przeczytacie TU.

3. MAJONEZ

Majonez odrzucam już ze względu na walory smakowe, które nie leżą zupełnie w moich gustach, pomijając fakt, ilości cholesterolu, który zawiera...
Nie rozumiem zupełnie przywiązania do tego specyfiku. Jedyna potrawa, w której majonez uważam za dopuszczalny, to sałatka kartoflana. Załamuję się natomiast, gdy idąc na przyjęcie widzę stół suto zastawiony... sałatkami z majonezem, jajkami z majonezem, śledziami w majonezie... równie dobrze można podać majonez i łyżkę, ewentualnie pajdę chleba do przegryzki, bo i tak wszystko smakuje tak samo...


Nie mam gwarancji, że to co kupuję to samo zdrowie. Nie wiem, co tak naprawdę siedzi w marchewce, którą kupuję na bazarze. Nie wiem. Ale jeśli mam wybór i wiedzę to ją wykorzystuję. Nie truję ani siebie, ani rodziny... przynajmniej nie świadomie.

czwartek, 10 stycznia 2013

"Radzisz sobie"

Przypomniało mi się, jak będąc studentką, lat 22, wracałam do domu autobusem ze szkolną koleżanką. Drogi większości licealnych znajomych rozeszły się w różnym kierunku. Niektórzy poszli na studia, inni do pracy, a kolejni założyli rodziny. Koleżanka należała do tej trzeciej grupy. Zaraz po maturze wyszła za mąż i urodziła dziecko. Z wypiekami na policzkach opowiadała mi o swojej córeczce, o ząbkowaniu, o tym że kupy nie było od trzech dni, o pieluszkach... Jak można się domyślić niespecjalnie mnie to wszystko interesowało, dlatego zmieniłam temat:

- a co u Danusi? (naszej wspólnej znajomej)
- wiesz, właśnie urodziła chłopca. Ale jak ona sobie genialnie radzi! Sama jest, a i zakupy zrobione, dom wysprzątany, mały czyściutki pachnący... Ja tak nie potrafię...

Pffii... pomyślałam wtedy. Co to za filozofia poprowadzić dom i zajmować się dzieckiem? No żadna przecież. Nie rozumiałam przekazu wtedy. Ale co ja miałam za problemy? Dwa razu w roku sesja (fakt bywało stresująco), dobre notatki z zajęć, no i odwieczny problem, w co się ubrać na randkę z chłopakiem (obecnym mężem de facto). Nic a nic nie rozumiałam.

Wczoraj widziałam się ze znajomą, matką dwójki dzieci. Na pożegnanie powiedziała mi, że podziwia, jak sobie radzę...

I dopiero wtedy do mnie dotarło. Musiałam czekać dziesięć lat by zrozumieć. Bo macierzyństwo to nie zajęcie hobbystyczne, a prowadzenie domu, to nie wakacje w spa.
Muszę przyznać, ze żadna dotychczasowa praca nie wymagała ode mnie tyle poświęcenia, cierpliwości, zorganizowania, logicznego myślenia, wysiłku fizycznego jak opieka nad moim Synkiem. Z drugiej strony, żadna dotychczasowa praca nie dawała mi tyle spełnienia i szczęścia...

"Radzisz sobie", to jeden z najważniejszych komplementów w moim życiu.


wtorek, 8 stycznia 2013

Garderobiany

Jako mała dziewczynka marzyłam o tym, by być królewną, otaczać się dwórkami, które będą  zakładały mi sukienki, wstążki, buty... Miałam chyba pięć lat wtedy.

Teraz jako kobieta, marzę o wielkiej garderobie wypełnionej po brzegi ubraniami, butami, biżuterią... No i o garderobianej, czy raczej osobistej stylistce, która będzie dbała o wygląd moich ubrań, będzie je kompletować, układać, tworzyć odpowiednie zestawy.

Na razie robię to sama. Szafę mam niewielką, a ubrań wciąż przybywa.Co miesiąc więc robię porządki. Układam od nowa, dopasowuję, niektóre rzeczy odkładam "bo się przydadzą"...

Jakże się więc cieszę, że i mój Syn załapał bakcyla szafiarskiego. Oj tak, pomaga mi dzielnie, zwłaszcza gdy sama już porządki zakończę. Wtedy on wkracza... lustruje szafę swoim profesjonalnym spojrzeniem, i z reguły postanawia wszystko przeorganizować. Wszak na modzie się zna jak nikt!



Mam najlepszego garderobiana na świecie!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

I tak oto minął kolejny miesiąc...

Nie mogę uwierzyć w to, że już za cztery miesiące mój Synek skończy 2 latka. Mijają kolejne dni, miesiące, a on dorasta. Nie jest już małym dzidzią. Jest chłopcem. Jeszcze troszkę i będzie przedszkolakiem... pierwszoklasistą... nastolatkiem... studentem (?)... mężczyzną... może ojcem...

Niby przyszłość tak bardzo odległa, ale czas tak pędzi, że ani się obejrzę jak mój Mały wyfrunie z gniazdka.

Na razie jednak uczy się samodzielności. Wszystko chce robić sam i nabiera w tyn coraz większej precyzji. Potrafi założyć buty (nie wszystkie), spodnie, czapkę, bluzę (nie każdą).

Ale najchętniej to się rozbiera. Nie wiem po kim ta gorąca krew, ale mój Synek nie toleruje ubrania w domu. A najmniej piżam i pieluch. Gdy tylko ma okazję to rozbiera się do naga i hasa po domu. Oczywiście z reguły wtedy, gdy moje czujne oko nie patrzy... a gdy chcę go ubrać, to wpada w złość i ucieka.

Zresztą Mały często się złości. Gdy mu coś nie wychodzi, lub chce czegoś akurat w tej właśnie chwili, potrafi piszczeć i tupać ze złości. Na szczęście te napady są krótkotrwałe i przeważnie mijają, gdy skieruję jego uwagę na coś zupełnie innego. Odwracanie uwagi działa skutecznie i trwale. Mały często szybko zapomina o co się awanturował przed paroma minutami.

Za to coraz więcej czasu spędza na samodzielnej zabawie. Właśnie odkrywa uroki układania klocków, zabawy samochodzikami, układania książeczek i zabawek na komodach... Wczoraj nawet pobiliśmy rekord. Synek bawił się samochodzikami przez całą godzinę (!) nie zwracając na nas najmniejszej uwagi.

Zmienił mu się gust telewizyjno-bajkowy. Jak dotąd królem bajek był Elmo, a teraz jest Ciekawski George. Potrafi obejrzeć 3-4 odcinki pod rząd, a potem się nudzi i wraca do zabawy. Inne bajki na razie go nie wciągają, no może czasem Traktor Tom. Ale to dobrze. Na siłę nie puszczam.

Lubi też programy kulinarne. Magda Gessler to jego kolejna idolka. Z ogromną przyjemnością patrzy jak miesza w garach. Zresztą i ze mną spędza czas w kuchni. Potrafi już wykonać proste czynności jak np. przysypanie schabowego bułką tartą, wrzucanie pokrojonych przeze mnie warzyw do gara. Potrafi wsypać sobie mleczko do butelki. W miarę precyzyjnie przelewać wodę z kubka do kubka...

Ostatnio nauczył się też skakać. Zeskakuje z kanapy, z krzesła. Skacze na dwóch nogach jak żabka. Potrafi skoczyć też przed siebie.

Niestety nie jest zbyt rozmowny. Mam wrażenie, że jeszcze kilka miesięcy temu mówił, może nie więcej, ale chętniej. Teraz woli po coś podbiec, lub wskazać palcem, niż powiedzieć. Choć sporo mu się wyrywa, to są to odosobnione przypadki.

Jednego dnia mówi AUUUTO (auto) drugiego już nie chce.
Czasem powie BABŁOO (spadło).
Zdarza sie i PIII (pies) oraz PETI (ptak)
Kiedyś nawet wskazał na gołębia i powiedział BEBOP

Za to NIE (nie) oraz NIE MA (nie ma) mówi często i wyraźnie. TATA (tata) i TADAM (to jestem ja), czasem MAMA (w chwilach rozpaczy) też mu się zdarza.

EEELMO (Elmo), TOOOM (Traktor Tom), usłyszałam przypadkiem podczas oglądania przez Małego bajek.

TU (tu) nauczył się niedawno i wykorzystuje często.

Ale rozumie wszystko. Nawet, według mnie, skomplikowane polecenia typu: "Kochanie komputer jest w szafie, a kabelek w pokoju, jak chcesz bajeczkę to przynieś"... i przynosi bezbłędnie.

Tak szybko się zmienia... Ciekawe ile ma już wzrostu, dawno go nie mierzyłam... Ubranka nosi 96-98 góra, 94 spodnie...

Muszę mu sprawić taką miarkę wzrostu do zaznaczania, bo inaczej zmierzyć się nie chce :)))

niedziela, 6 stycznia 2013

Na Zdrowie: energia w nowym roku

Mam silne postanowienie noworoczne... nie odpuszczać treningów. W końcówce roku zwolniłam nieco. Zrezygnowałam z długich treningów na rzecz kilkunastominutowej gimnastyki. Czasem wygospodarowałam czas na jogę.

To prawda, pochłonęły mnie inne zajęcia. Czasem trzeba iść w życiu na kompromis, jednak nie powiem, żebym się z tym dobrze czuła. Wiecie czego nie lubię najbardziej na świecie? Lenistwa!

Nie lubię zalegać na kanapie przed telewizorem.
Nie lubię marnować czasu na bzdety.
Mam w głowie tyle pomysłów, których nie udaje mi się zrealizować z powodu braku czasu, więc każda zmarnowana minuta wywołuje u mnie ogromne wyrzuty sumienia, a to nie wpływa najlepiej na moje samopoczucie.

Czasem robię sobie przerwę. Czasem chcę po prostu odpocząć. 

Jednak w tym roku nie będę odpuszczać treningów jeśli nie będę miała ku temu ważnego powodu. I tak na Nowy Rok zafundowałam sobie ekstremalnie wyczerpujące treningi Ewy Chodakowskiej. Codziennie 40-50 min. silnego wysiłku, potu i zadyszki... Codziennie inny trening...

A dla Was kilka krótkich filmików, może zechcecie się przyłączyć...





Czuję się znakomicie. Energii i dobrego samopoczucia mam aż nadto. Planów w brud. Czas je realizować :)))

piątek, 4 stycznia 2013

Po Kolędzie

Wczoraj mieliśmy Kolędę. Zawsze wpuszczam księdza, bardziej z powodu tradycji niż prawdziwej potrzeby. W zasadzie sama obecność księdza w moim domu jest mi obojętna, to raczej element bożonarodzeniowego rytuału. Zawsze miałam wrażenie, że te wizyty są tylko takim eleganckim "zbieraniem na tacę".

Gdy się wprowadziłam do mojego mieszkania i przyjęłam pierwszą Kolędę to się mile zaskoczyłam. Młody ksiądz (w naszym wieku), odmówił przyjęcia koperty. Powiedział, ze jak chcemy to możemy w kościele do koszyczka wrzucić, a on nie po pieniążki przyszedł... Pomyślałam, że w Kościele następują zmiany i ucieszyłam się na tę myśl.

Niestety na drugi rok, inny ksiądz, inna Kolęda. Widziałam, jak się rozgląda i jak przedłuża pożegnanie, ale my koperty nie przygotowaliśmy. Zrozumieliśmy, że nie trzeba. Ksiądz odwiedza swoich parafian chyba po to, by ich poznać... poznać ich opinie, nastroje, problemy, radości... Nie tylko o kopertę tu chodzi, przecież.

W tym roku również koperty nie było. Cała wizyta księdza trwała 2 minuty raptem. Ksiądz usiadł, zajrzał w swoją kartotekę. Zapytał co u mnie słychać i gdzie jest mąż (niestety nie zdążył dojechać). Małemu dał obrazek i wyszedł...

Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć w pełni na to jedno postawione pytanie, a księdza już nie było...

Jaki sens więc mają takie wizyty? Dla mnie żadnego. Czułam się rozczarowana (pewnie tak samo jak ksiądz, który koperty nie dostał hahaha). W przyszłym roku zastanowię się czy wpuszczę księdza do swojego mieszkania.

Tylko Mały  wyniósł z tego spotkania nową lekcję. Po tym jak otrzymał obrazek, bardzo się ucieszył, lecz uczony przeze mnie, że od "obcych" ma nic nie zabierać, a każdą cudzą rzecz może jedynie pooglądać i musi oddać... leciał za księdzem z tym obrazkiem, by mu go zwrócić.

Ach nawet nie wiecie z jaką żałosną miną na mnie spojrzał, gdy się okazało, że ksiądz wcale nie chce obrazka z powrotem... A to co się musiałam natłumaczyć dlaczego może ten obrazek zatrzymać, to moje...


czwartek, 3 stycznia 2013

W trójkącie raźniej

Mr.Tata wrócił  już do swoich zawodowych obowiązków, co sprawiło, że zdążyłam zapomnieć o świętach. Trochę za szybko wróciliśmy do szarej codzienności. Przydałby się jeszcze co najmniej tydzień, by się sobą nacieszyć w pełni.

Aż trudno uwierzyć, że zaledwie przedwczoraj inaugurowaliśmy Nowy Rok porannym spacerem...





Tak rzadko wychodzimy wszyscy razem, że każda chwila w naszym rodzinnym trójkącie jest dla mnie bardzo cenna... i chcę by trwała jak najdłużej.

Byle do niedzieli...

wtorek, 1 stycznia 2013

Siedem życzeń... na wymianę

Jak co roku sporządziłam listę marzeń, planów na 2013. Znalazły się na niej rzeczy, które chcę mieć, a raczej będę mieć w tym, nowym roku. Nie wiem, jeszcze jak, dlatego wysyłam bumerang energii i myśli w Kosmos i mam nadzieję, że wróci w zmaterializowanej już formie :)



1. nowa maszyna do szycia, by móc się realizować

2. komputer / laptop, bo uruchomienie starego to jakieś nieporozumienie

3. aparat fotograficzny, bo zdjęcia pstrykam starociem strasznym po tym, jak Synek moją "zabawkę" roztrzaskał

4. "dizajnerski" fotel, bo w moim ascetycznym mieszkaniu brakuje kropki nad "i"

5. nowy telefon, bo z aktualnym stało się to samo co z aparatem, tylko ten o dziwo jeszcze działa

6. organizer na nici, niby banał, a ja wciąż walczę ze supłami...

7. steper... bo sprzedałam mój rowerek treningowy i czasem brakuje mi chwil "bezmyślnego ruchu przed telewizorem"

Tak...

A jeśli jakaś Dobra Dusza ma w noworocznym postanowieniu zrobienie komuś dobrego uczynku... to jestem chętna :)


Początek nowego roku to dla mnie czas porządków. Stąd też te listy i plany. Ale układam sobie nie tylko najbliższe 12 miesięcy, ale i przestrzeń w której żyję. Czas pozbyć się starych rzeczy, by zrobić miejsce na nowe. Tylko, że czasem żal coś wyrzucić... dlatego wpadłam na pomysły, by się wymieniać.

Założyłam nową stronę na moim blogu WYMIENIĘ SIĘ i będę tam wrzucać fotki rzeczy, które mam ochotę zamienić na coś nowego. Zaglądajcie więc, a może i Wy znajdziecie w swojej szafie, lub mieszkaniu rzeczy, które chętnie komuś oddacie. Czekam na ewentualne propozycje pod mailem:

hpmblog@gmail.com

A jeśli nie macie nic na wymianę, a coś bardzo Wam się spodoba, to też czekam na propozycję :)
Stronkę będę aktualizowała na bieżąco.