poniedziałek, 31 grudnia 2012

Rok Odkrywcy

Czas na podsumowanie kończącego się roku. Wczoraj myślałam nad tym, czym tak naprawdę ten rok różnił się od poprzedniego. A różnił się bardzo...

Zeszły rok był emocjonalny i zaskakujący, a ten? Hmmm... Odkrywczy. Tak czułam się jak Odkrywca niezbadanych terenów.

Odkryłam otaczający świat na nowo. Moje dziecko mnie tego nauczyło. Pokochałam od nowa zmieniające się pory roku, zwierzęta, rośliny, przedmioty i ludzi. Widząc fascynację w oczach dziecka, sama ją poczułam. I nie ważne czy deszcz, czy słońce, czy mrówka, czy pies... wszystko jest wielkim "oooo".

Odkryłam, że moja natura biurokratki bardzo ułatwia mi organizację dnia. Nie mogę żyć bez planów i kalendarzy. Myślałam, że dziecko wprowadza do życia jedynie chaos, ale miło się zaskoczyłam. Dziecko lubi stały harmonogram nie mniej niż ja. Im bardziej wszystko jest poukładane, tym spokojniej i weselej. Oczywiście, co jakiś czas wyskakuje jakiś trybik i wszystkie plany sypią się jak domek z kart, ale cóż... nie może być zbyt idealnie, a i mama potrzebuje trochę niezaplanowanej "rozrywki".

Odkryłam, że pozostawienie dziecka pod opieką dziadków (bo tylko oni z nim zostawali) nie jest żadną zbrodnią, a czasem przynosi miły dla ciała i duszy relaks. Mały kocha dziadków i lubi z nimi spędzać czas, więc czasem wolę go zostawić z nimi, niż ciągać po marketach.

Odkryłam też, że nie jestem samowystarczalnym cyborgiem. Pierwszy raz w tym roku poczułam, jak to jest nie móc zająć się dzieckiem. Było to podczas mojej choroby. Pierwszy raz poprosiłam o pomoc...

Odkryłam, że mimo szczerych chęci, dobrze zorganizowanego czasu, głowy pełnej pomysłów... praca przy tak małym dziecku jest niezwykle trudna. O ile szeroko pojęte obowiązki domowe nie stanowią żadnego problemu, bo przeważnie Synek mi towarzyszy, o tyle praca jest czasem niemożliwa, bo Mały towarzyszyć mi nie może. Kombinuję jak mogę, gdy tylko śpi... ale czasem sama padam. Wiele więc spraw czeka na realizację w 2013.

I na koniec odkryłam, że nie jestem całym światem dla mojego Malca. Czasem wręcz odsuwa mnie, gdy sam chce się pobawić, ucieka z klockami w kąt, albo uznaje, że z tatą zabawa jest lepsza. Oj tak... mój dzielny Synek zaczyna się separować... staje się coraz bardziej samodzielny. Choć wciąż miewa dni "mamo, nie odstąpię cię na krok. Będę tak na tobie wisiał od rana do wieczoroa, a i w nocy się na tobie wyłożę". Ale to nic... kocham takie chwile i je celebruję, bo już za chwil parę Mały przestanie lepić się zupełnie...

Tyle odkryłam w tym roku...

Ciekawe, co przyniesie 2013?

Bawcie się dobrze dzisiejszej nocy, a w Nowy Rok wkroczcie z uśmiechem i optymizmem :)))

niedziela, 30 grudnia 2012

Na Zdrowie: Joga w ciąży z Brendą Strong

Dziś ostatni post w tym roku z cyklu "Na Zdrowie". Wiele z Was czekało na niego, bo obiecałam. I obietnicy dotrzymuję.

Joga w ciąży. Temat modny. Wiele celebrytek chwali się w czasopismach jakie to zbawienne skutki przyniosła joga podczas ich ciąży. Wierzyć? Nie wierzyć? Spróbować warto.

Nie polecam samodzielnej praktyki, jeśli wcześniej nie miałaś do czynienia z jogą. Lepiej stawiać pierwsze kroki pod okiem instruktora (niezależnie czy jesteś w ciąży czy nie).

Jeśli jednak ćwiczyłaś jogę już wcześniej, a stan zdrowia ci na to pozwala, nic nie stoi na  przeszkodzie, by kontynuować ćwiczenia.

Co daje praktyka jogi w okresie ciąży?

- Szybki powrót do formy po porodzie, poprzez zachowanie masy mięśniowej przez cały okres aktywności fizycznej.

- Łatwiejszy poród. Zwiększona siła i lepsza kondycja wzmacniają mięśnie krocza, macicy i sprzyjają wzrostowi łożyska, które reguluje skurcze i ułatwia poród*.

- Równowagę hormonalną.

- Zmniejszenie bólu pleców. Wiele pozycji w jodze wspiera właśnie odcinki dolnej partii kręgosłupa i wzmacnia mięśnie przykręgosłupowe, co ułatwia dźwignie naszego "ciężaru". 

Jeśli jesteście zainteresowane tym, jak wygląda joga w ciąży w praktyce polecam wszelkie publikacje internetowe z Brendą Strong. Jest ona moim guru jeśli chodzi o jogę hormonalną. Ćwiczenia z nią są przyjemne i skuteczne :)

A oto kilka przykładów:






 
*Źródło

piątek, 28 grudnia 2012

Bo tata też ma coś do powiedzenia w kwestii wychowania

Święta cieszyły mnie w tym roku ogromnie, z różnych powodów. A najważniejszy z nich to ten, że moi chłopcy dwaj spędzą ze sobą trochę więcej czasu.

I tak jak przewidziałam, tak się stało. Mały praktycznie nie odstępował taty na krok. Razem się wygłupiali, kopali piłkę, oglądali bajki, śpiewali kolędy (albo coś w tym stylu). Nawet zakatarzeni obaj, leżeli razem w łóżku i wypoczywali.

Tata oczywiście wykorzystał ten czas na wpajanie Synkowi zasad życiowych, a że chciał nadrobić stracony czas, co rusz wyskakiwał z jakąś "mądrością".

W pewnym momencie z pokoju usłyszałam:
- Synu, choć namaluję Ci to co w życiu jest najważniejsze...

No nie mogłam tego przegapić, więc wparowałam z marchewką w jednej ręce (właśnie gotowałam obiad) i aparatem w drugiej. Oto co zobaczyłam:





A Tata rzecze:

- Zawsze najważniejsi są mama i tata. I piłka. I komputer. I pilot do telewizora. Bez tego ani rusz w życiu...

I kropka ;)




czwartek, 27 grudnia 2012

Już za nami...

Tyle czekałam... tyle przygotowałam... a dziś po świętach nie ma ani śladu. Rano sprzątnęłam świąteczną zastawę, resztki jedzenia pomroziłam, ściągnęłam obrusy i serwety do prani, umyłam podłogi...

Nie ma.

Została tylko choinka.

Muszę szczerze powiedzieć, że były to niezwykle udane święta. Rodzinne, domowe, tak jak chciałam, choć drugi dzień przeleżeliśmy wszyscy w łóżku z ogromnym katarem, to i tak było klimatycznie.

Tak mniej więcej wyglądał mój stół wigilijny (zdjęcie zrobiłam podczas strojenia, więc jest "częściowy")


A to już zabawa po wieczerzy prezentem, który Synek dostał od dziadków...

A teraz trzeba przygotować się do Sylwestra :)

piątek, 21 grudnia 2012

Mikołaj od ciasteczek

Po mojej rodzinie krąży ciasteczkowy Mikołaj... a raczej całkiem niczego sobie Mikołajowa :)

Uruchamia ona produkcję ciasteczek świątecznych tuż przed świątecznym weekendem, wedle bardzo sekretnej receptury, by rozwieźć je po rodzinie dnia następnego. Taka paczuszka właśnie wczoraj dotarła i do nas:





Jeszcze nie otwarliśmy... schowałam wysoko, bo Małemu to się już oczy zaświeciły, gdy paczuszkę zobaczył. Wolałabym, by świąt doczekała... a przynajmniej Wigilii.

Dziękujemy Ciociu G. (tzn. Mikołajowo) :)))

czwartek, 20 grudnia 2012

Taty Era

Mały tęskni za tatą.
Płacze kiedy wychodzi. Trzyma się go kurczowo i nie chce puścić.
Gdy ten wraca do domu, Synek ciska w niego czym popadnie. Złości się.

Niestety ostatni miesiąc jest tak zawalony robotą, że Mr.Tata wraca do domu późno i tego czasu spędzonego z dzieckiem jest niewiele...

A Mały czeka... czasem siedzi pod drzwiami i na każde trzaśnięcie drzwi windy szepcze "TATA..."
Na mnie też zaczął mówić tata... a dokładniej "TADA"

Tak więc mieszkają z Synkiem Tata i Tada...

Mr.Tata tęskni okrutnie... nie raz coś mu się wyrwie pod nosem, na ten niesprawiedliwy świat...

Tak się cieszę, że święta już tak blisko. Moi chłopcy wreszcie spędzą ze sobą trochę więcej czasu...

wtorek, 18 grudnia 2012

Na bogato?

Robicie już zakupy przedświąteczne?

Ja właśnie zaczęłam skupować produkty spożywcze, a że sama jak palec jestem... tzn. z Małym moim pomocnikiem, to na raty zakupy rozłożyć muszę.

Przygotowałam świąteczne menu.
Zrobiłam listę zakupów.
Trzymam się jej!

Nie mam zamiaru kupować nic ponad to co mi jest naprawdę potrzebne. W moim domu nie marnuje się jedzenia, dlatego przygotuję dokładnie tyle ile jesteśmy w stanie zjeść. Wiadomo, że pędzie ciut ponad, zwłaszcza, że pewnie i teście smakołykami nas obdarują... ale już przygotowałam pojemniczki, by ewentualną nadwyżkę zamrozić.

I ze znajomą rozmawiałam, co pierwszy raz święta  u siebie robi. I porównywałyśmy menu, a ona takie wielkie oczy zrobiła, jak moją listę zobaczyła:
- to u was tak skromnie będzie...

Uwielbiam tradycyjną kuchnię i tradycyjne potrawy zwłaszcza świąteczne, ale to nie znaczy, że mam tego naprodukować na 20 osób, gdy w sumie będzie nas piątka. Skromnie... ach, z jaką przyjemnością odchodzę od tej polskiej tradycji, co to stoły od jedzenia się uginają...

Skromnie czy na bogato... każdy sam podejmie decyzję, ale to co się w sklepach wyprawia... same wiecie.

Nerwów na wodzy na ten tydzień życzę ;)




poniedziałek, 17 grudnia 2012

Upadłe Anioły

Rozkręciłam się świątecznie na całego. Porządki, zakupy, świąteczne mega przeboje... i choinka.

Moi chłopcy w sobotę ubrali samodzielnie choinkę. Zrobili mi niespodziankę. No przynajmniej próbowali, bo nie mogłam się powstrzymać, by nie wejść do pokoju i nie pstryknąć kilku fotek. Zresztą zwabił mnie do nich jeszcze jeden powód... odgłos spadających z hukiem na podłogę ozdób świątecznych.

Gdy weszłam zobaczyłam zastępy moich własnoręcznie robionych, solnych bezskrzydłych już aniołów. Tak... zaliczyły ostre lądowanie, gdy Mr.Tata otworzył karton z ozdobami...

Synek nie wiedział gdzie ma oczy i ręce posiać. Ze sznurkowych bombek zrobił sobie piłki do kopania, z łańcuchów sznur do ciągnięcia... tylko choinka go nie interesowała, bo żywa, więc kująca.

Moim zdaniem, cała dekoracja wyszła pierwszorzędnie. I kokarda zamiast szpica, całkiem nieźle wygląda (Mr.Tata nie potrafił go znaleźć, a ja nie chciałam popsuć jego kreatywnych pomysłów). No i upadłe anioły na gałązkach znalazły swoje miejsce.




Niech nie będzie perfekcyjnie w te święta... Niech będzie domowo i rodzinnie. Bez spiny :)

piątek, 14 grudnia 2012

Wigilia w domu

Uwielbiam spędzać Wigilię we własnym domu... To czas dla mnie bardzo szczególny, magiczny wręcz. Gdy mieszkałam z rodzicami jeszcze, byłam wdzięczna, że nie musimy nigdzie jeździć, że zostajemy w czwórkę w domu i spędzamy razem czas... może dlatego, że tych rodziców w ciągu roku jakoś tak mało było...

Gdy wyszłam za mąż i rozpoczęłam samodzielne życie, nie wiedziałam jak ma ta Wigilia wyglądać. Zdecydowaliśmy się jednak spędzać ją w domu, we dwójkę, jako rodzina. I tak nam się udało przez pierwsze dwa lata.

Później, z różnych przyczyn, spędzaliśmy święta głównie u teściów, no i raz (w zeszłym roku) u moich rodziców... I widziałam, jak Mr.Tata kręci się, i miejsca nie może sobie znaleźć... bo nie jest u siebie. A to Wigilia, czas szczególny, czas rodzinnego komfortu psychicznego, a nie spiny.

W każdym domu ten wieczór wygląda inaczej. Inaczej jest u teściów, inaczej u rodziców, a zupełnie inaczej jest u nas w domu.

Tak naprawdę nie mam nic przeciw "tłumom" przy stole, wręcz przeciwnie. Lubię spotkania rodzinne, lubię śmiech, opowieści dziwnej treści, życzenia, których się nie pamięta... lubię to. Jednak najbardziej lubię być w ten dzień u siebie...

Dlatego udało nam się wypracować w tym roku kompromis. Zostajemy w domu! Ale nie sami. Na kolację zaprosiliśmy teściów. Zgodzili się, choć obawiałam się, że będą mieli opory, wszak nie spędzali Wigilii poza domem z jakieś dwadzieścia lat co najmniej.

Nie wiem czy będzie im się podobało "po mojemu". Nie wiem... mam nadzieję, że tak, bo to rodzi nadzieję na nową tradycję... wieczerzania u nas...

Ja w każdym bądź razie w tym roku jestem głęboko zrelaksowana świętami. Cieszę się, że nadchodzą tak szybko. Robota pali mi się w rękach... klimat jest taki jak nigdy :)

A na dobry świąteczny nastrój:

czwartek, 13 grudnia 2012

"Szlacheckie" zwyczaje...

Tak, tak... mój Mały zachowuje się ostatnio niczym Kmicic w karczmie.

Wypija mleczko z butelki i wyrzuca pustą za siebie...
Wypija herbatkę z kubeczka i ciska nim o podłogę...
Zjada obiadek i pustą miskę na ziemię zrzuca... bo jakże tak puste naczynia mają stać na stole...

W przypływie dobrych chęci odniesie talerz do kuchni, by wrzucić go do zlewu. A że dobrze jeszcze nie sięga to wyrzut w górę jest porządny! Ileż to już się w moim domu wytłukło... nawet nie potrafię zliczyć...

Czas przeprosić się z plastikową zastawą, póki Małemu te "szlacheckie" zwyczaje nie przejdą...

wtorek, 11 grudnia 2012

Sezon saneczkowy

W ten weekend Synek pierwszy raz siedział na sankach.

Sanki to oczywiście prezent mikołajkowy od dziadków. Z racji mojej choroby pierwsze saneczkowe wyjście Małego zainaugurowali właśnie oni. A oto relacja teściowej z przebiegu wyprawy (mniej więcej):

"No i posadziliśmy Go na sankach, ale nie chciał siedzieć. Cały czas się kręcił i wstawał. Ujechaliśmy chyba z metr i Dziadek musiał Małego za rękę prowadzić. A ja taszczyłam te sanki za nimi".

No... to sobie Synek pojeździł...

Fotorelacji brak, a zdjęcia pustych sanek nie wstawiam, bo jak sanki wyglądają każdy wie :)

Może nam się uda w ten weekend zabrać Synka na wyprawę saneczkową. Zobaczymy, może mu się jednak spodoba.


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Po chorobowo i po mikołajkowo

Dziś czuję się lepiej. Stanęłam na wadze i zobaczyłam 42kg!
Jestem w szoku jak szybko "jelitówka" wykańcza organizm. I pomyślcie sobie, co biegunka rotawirusowa z dzieckiem robi, skoro młoda i silna kobieta w ciągu trzech dni traci prawie 8kg!

Mam nadzieję, że nawrotów nie będzie, a i apetyt dziś mam i w brzuchu burczy...

Na pocieszenie wczoraj Mr.Tata kupił mi spóźniony prezent mikołajkowy:


Uwielbiam takie niespodzianki :)))

sobota, 8 grudnia 2012

Dobrze móc liczyć na kogoś w potrzebie...

Rozłożyło mnie choróbsko. Grypa jelitowa.
Pierwszy raz odkąd zostałam mamą zachorowałam tak, że nie byłam w stanie zająć się dzieckiem...

Jak to dobrze, że miałam do kogo zadzwonić. Moi teście już pół godziny po telefonie byli u mnie z zakupami i specyfikami farmaceutycznymi... Cały dzień zajmowali się Małym, tak, że mogłam spokojnie dochodzić do siebie.

Pierwszy raz byłam w sytuacji, że musiałam prosić o pomoc. I całe szczęście, że miałam kogo o nią prosić. Całe szczęście!

Muszę im teraz ładnie podziękować :)

A dziś czuję się lepiej, choć trzęsie mną na wszystkie strony, i nic prócz wody i biszkoptów nie przyjmuję.

czwartek, 6 grudnia 2012

Całkiem wyluzowany Święty...

Z racji tego, iż dziś Święty Mikołaj ma bardzo dużo pracy, my, chcąc go odciążyć troszeczkę, zaprosiliśmy go do siebie już wczoraj.

W tym roku Święty okazał się całkiem wyluzowany. Musieliśmy mu wybaczyć godzinne spóźnienie, oraz niedopracowanie ubrania wyjściowego (które zakładał, o zgrozo tuż przed samym wejściem, pod windą!). Cóż Święty to Święty i nie ma co dyskutować, ważne, że dotarł w ogóle :)





Mały czekał na Świętego cały dzień. Słuchaliśmy świątecznych przebojów, próbowaliśmy zrobić dekorację i upiec pierniki. Nieskutecznie niestety, ale najważniejsze, że Synek czuł, że wydarzy się coś ważnego.

Gdy w końcu się zjawił, Mały zdezorientowany wbił się we mnie swoimi pazurkami. Dopiero, gdy Mikołaj przemówił, coś jakby zaświtało w jego głowie, coś swojskiego, coś co już dobrze zna, ale ni jak dźwięk z obrazem nie chciał współgrać.

Prawdziwy dramat nastąpił gdy posadziłam Małego Świętemu na kolanach. Och co to był za szloch. Na szczęście trwał krótko, bo Mikołaj od razu zabawkę wyciągnął... No i po krzyku. I nawet pomachał mu na pożegnanie, i coś co przypominało buziaka posłał.




Bardzo Mały zafascynował się zabawką. A najbardziej młotkiem. Trzaskał i trzaskał... aż sen go znużył. Ucieszyłam się, bo lubię jak Mały dostaje zabawki, które uczą, koordynują, rozwijają itd. Dziś odkryliśmy, że zabawka bardziej niż koordynację oko-ręka, ćwiczy kreatywność.

Mały zamiast młotkiem, pałeczki wbijał stopą, bo łatwiej... a na końcu zaczął na nich siadać, bo wszystkie na raz można przebić na drugą stronę. Gdy rozpracował system... znudził się :)

Uwielbiam takie "mądre"zabawki, dlatego w przyszłym roku Synek sam napisze list do Świętego, nie mama...

wtorek, 4 grudnia 2012

Barbórka

Dziś na Śląsku święto górnicze - Barbórka.

Pamiętam jak byłam dzieckiem, czekałam na ten dzień prawie jak na Mikołaja. Stałam w oknie i wypatrywałam orkiestry górniczej, wędrującej i grającej na przykopalnianych osiedlach.


 zdjęcie pochodzi z zasobów internetowych

Ile już czasu upłynęło, odkąd ostatni raz w mroźny, grudniowy poranek obudziły mnie dźwięki trąbek i bębnów. Potem szło się do kościoła, gdzie zamiast organów wnętrze wypełniały orkiestrowe brzmienia. Górnicy w strojach galowych, pod pachą trzymający czapy z pióropuszami. Nie raz widziałam jak im się łza w oku kręci... jedyny taki dzień.

Potem obiad uroczysty. Oczywiście rosół, rolada, kluski śląskie i modro kapusta. Kto mógł to zasiadał do stołu. Przychodziła i babcia, i dziadek gdy jeszcze żył, czasem ciotki zjeżdżały.

Dziś chyba już się tak nie świętuje. Brak czasu na barbórkowe świętowanie, a i górników jakby mniej...

Na szczęście teściowa, Barbara, podtrzymuje tradycję. Zwykle chodzimy do niej na śląski obiad. Niestety w tym roku przyjść nie możemy... szkoda, bo wiem, że byłoby jej bardzo miło.

Wszystkim Barbarom składam dziś serdeczne życzenia imieninowe :)


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Santa Claus is coming to town

Po czym poznać, że w naszym domu zagościł już nastrój świąteczny?
Po tym, że każdy dzień zamiast od "dzień dobry" zaczynamy refrenem: Santa Claus is coming to town.

Taka śmieszna tradycja, rozpoczęła się od żartów, by rozchmurzyć jakoś nie najlepsze przedświąteczne humory... i tak została.

I przynajmniej uśmiechamy się od rana...

A by poczuć święta bardziej postanowiłam ulepić wraz z Synkiem, z masy solnej kilka ozdób choinkowych.


(wiem, że nie najlepsza jakość zdjęć ale właśnie pstryknęłam na szybko. Można się dopatrzeć: autka, samolotu, kwiatka i ślimaka...)

Wyszło dosłownie kilka. To znaczy... było ich więcej, ale Mały postanowił naszym dziełom przywrócić kształt pierwotny.

Nie wiem czy coś w ogóle zostanie, gdy będziemy je malować farbkami.

W każdym bądź razie zabawa była przednia!

niedziela, 2 grudnia 2012

Z Największym Skarbem...

Wyszłam z Synkiem na spacer.
Na spacer bez wózka.
Nagle czuję szarpnięcie. Mały złapał za torbę przechodzącą obok kobietę. Ta zatrzymała się i uśmiechnęła. Przykucnęła i powiedziała do Synka:

- ale masz szczęście. Twoja mama wyszła na spacer ze swoim Największym Skarbem...

Przez cały spacer jej słowa dźwięczały mi w uszach...
Największy Skarb!

To prawda. Kobieta trafiła w sedno. Nie mam nic cenniejszego niż mój kochany Malec. Nic na świecie nie liczy się bardziej. I znów przypomniałam sobie, jak długo musiałam czekać, by pojawił się na świecie. I znów poczułam wdzięczność, że los jest dla mnie łaskawy. Że pozwolił mi doświadczać tych pięknych chwil.

Macierzyństwo sprawiło, że czuję się kompletna, wyjątkowa, szczęśliwa, spełniona....

Mam najpiękniejszy, największy, najcudowniejszy Skarb na świecie... mojego Syna.
Kocham go miłością tak ogromną, że aż niewyobrażalną.

Razem, całą naszą trójką jesteśmy w stanie góry przenosić...
I przeniesiemy jak będzie taka potrzeba!



sobota, 1 grudnia 2012

Pierwsza Taka Noc!

Mój Mały pierwszy raz od ponad roku przespał całą noc!

Całą noc!

Od 19.15 do 6.45!

Nie łudzę się, że od dziś będzie przesypiał noce, ale jeśli zdarzyła się Pierwsza Taka Noc, to zdarzy się i druga... i trzecia...

Nadchodzą zmiany :) Czuję to...