Dawno dawno temu słyszałam opinie, ze przy dziecku są same straty... i nie chodziło o koszta jakie za sobą pociąga posiadaniem dziecka, a raczej o to, że sukcesywnie pozbywasz się swojego "majątku". Oczywiście każdą taką wypowiedź dzielę przez dwa...
Dawno dawno temu też byłam mocno przywiązana do rzeczy. Wyniosłam to z domu, w którym każdy garnek czy talerz służył swoim użytkownikom przez lata całe, a o zbity kieliszek mogła być mała awantura.
Wyprowadziłam się, nabrałam dystansu do tego typu zachowań, co więcej nauczyłam się, że rzeczy służą człowiekowi a nie odwrotnie. Teraz mi nie żal, ani stłuczonej zastawy, ani zaplamionych nieodwracalnie ubrań, zniszczonego telefonu. Jedyną rzeczą do której jestem naprawdę przywiązana i której strata wywołałaby pewnie smutek, a nawet łzy to obrączka! I nic więcej...
Przy dziecku są same straty... a ile radości!
Malec mój dzielny, postanowił pokazać mi jak potrafi załączyć pralkę. Zamknął drzwiczki, nastawił program pokrętłem, nacisnął START i zaczął bić brawo. Ja też! Dopóki nie zobaczyłam, że w środku znajduje się ładowarka do akumulatorków...
Usiadłam na chwilę do komputera z kubkiem kawy, Mały w tym czasie bawił się klockami obok w pokoju. Nagle słyszę trzask. Idę, zaglądam, nic się nie dzieje... Mały siedzi na dywanie obłożony klockami... "pewnie nimi rzucił" pomyślałam... Potem słyszę szybciutkie tup tup tup i trzaśniecie lodówki. Podnoszę się z krzesła i biegnę... Nie zdążyłam, na dywanie wylądowały trzy jajka w nich moja biżuteria. Jak mogłam się nie domyślić, ze wcześniejszy trzask to było moje pudełko na błyskotki? Synek oczywiście znów bił brawo. Kto go tego nauczył?
Gotujemy razem obiad. Nieopatrznie na oczach Małego do kosza wrzucam papierek po wysmarowanym maśle. Zwykle nie wrzucam do kosza przy nim rzeczy, które go zainteresują na tyle, by z tego kosza je wyjąć. Roztargniona byłam... Odwracam się, a on już wylizuje resztki masełka. Wystarczyło, że spojrzałam, by Mały zorientował się, że zrobił coś nie tak i pozbył się dowodu zbrodni, kładąc go sobie na głowę.
Ostatnio jest u nas bardzo wesoło. Bardzo :)))
środa, 31 października 2012
wtorek, 30 października 2012
My się zimy nie boimy...
Zima za oknem już daje o sobie znać... a post ten w poczekalni miejsce grzeje, bo jakoś z wolnym czasem ostatnio ciężko u mnie :)
Jesteśmy przygotowani na mrozy! Tydzień temu, a może dwa już wybraliśmy się z Małym na zakupy. Oto co wybraliśmy:
1. Kombinezon chłopięcy w rozmiarze 98 (!)
Mały ma ok 93/94 cm teraz. Gdy mierzyliśmy kurtkę 96 to się okazało, że na styk jest. Wprawdzie ten rozmiar trochę na wyrost kupiliśmy, ale zima może być długa. To znaczy na długość i w barkach jest ok, tylko rękawy dwa razy podwinięte muszą być :)
2. Buty te na rzepy w rozmiarze 23, wiązane w rozmiarze 24. Przyznam się, ze z butami mam największy problem, ale cóż... Synek pokochał obie pary i zakładamy na zmianę :)
Zimo nachodź! Niech mrozi i śnieży...i niech będzie pięknie. My się nie boimy :)
Jesteśmy przygotowani na mrozy! Tydzień temu, a może dwa już wybraliśmy się z Małym na zakupy. Oto co wybraliśmy:
1. Kombinezon chłopięcy w rozmiarze 98 (!)
Mały ma ok 93/94 cm teraz. Gdy mierzyliśmy kurtkę 96 to się okazało, że na styk jest. Wprawdzie ten rozmiar trochę na wyrost kupiliśmy, ale zima może być długa. To znaczy na długość i w barkach jest ok, tylko rękawy dwa razy podwinięte muszą być :)
2. Buty te na rzepy w rozmiarze 23, wiązane w rozmiarze 24. Przyznam się, ze z butami mam największy problem, ale cóż... Synek pokochał obie pary i zakładamy na zmianę :)
Zimo nachodź! Niech mrozi i śnieży...i niech będzie pięknie. My się nie boimy :)
niedziela, 28 października 2012
Odczarowujemy Feng Shui w kwestii dziecka...
Mam w rodzinie ekspertkę w dziedzinie Feng Shui. Konsultujemy się, współpracujemy, jej opinia w kwestii aranżacji przestrzeni jest dla mnie bardzo cenna i nie raz jej rady okazały się strzałem w dziesiątkę. Gabrysia, bo o niej mowa, została ostatnio poproszona o udzielenie wywiadu portalowi http://www.siostraania.pl/ dotyczącego faktów i mitów związanych z poczęciem dziecka a Feng Shui. Myślę, że temat jest bardzo ciekawy, dlatego pozwolę sobie przekopiować ten artykuł, za zgodą autorki oczywiście. Zapraszam do lektury i podzielenia się opinią na ten temat:
***
FENG SHUI dla Dziecka
Foto Ann Geddes
1. Idea feng-shui polega na
uwalnianiu energii. W praktyce wygląda to bardzo często tak, że należy
pozbyć się z domu starych, nie używanych już przedmiotów, ponieważ
blokują one dobrą energię.
Na początek ustalmy jedno: w sprawie Feng Shui także dla poczęcia dziecka jest
wiele przekłamania, nadinterpretacji i bzdur. Zawsze się jeżę na to, co
piszą gazety, książki lub czasopisma. Oceniam, że może 10% procent jest
prawdą, reszta marketingiem. Feng Shui i uwalnianie energii życiowej –
zgoda, ale jest coś więcej w tej wiedzy.
Dobre Feng Shui to dobre dla nas
miejsce do życia i pracy, miejsce, gdzie się rozwijamy, pracujemy i
realizujemy się w tym, co chcemy. Z doświadczenia widzę, że są
takie domy, czy mieszkania, w których mieszkańcy zawsze „mają pod
górkę” i takie, z których nigdy się nie wyprowadzą ponieważ jest tak
dobrze. Praca eksperta polega na identyfikowaniu błędów przestrzeni i
wprowadzeniu rekomendacji, by te błędy naprawić.
Owszem, Feng Shui to inaczej wiatr i
woda i w takim prostym ujęciu i można mówić o tym, że sprawy będą szły
lepiej kiedy uporządkujemy naszą przestrzeń, ale w zaawansowanym
postrzeganiu to umiejętność manewrowania energią, tak aby spływała na
nasz dom i skupiała się na tym, co chcemy osiągnąć. Przyciągamy energię w
dane miejsce, dodajemy miejscu koloru, dźwięku, ruchu, naszej
obecności. Konsultuję rocznie wiele domów i widzę, że miejsca
nieużywane lub źle używane, zawsze manifestują się w upośledzeniu
aktywności domowników.
2. Jak w takim razie powinien
wyglądać dom, w którym kobieta i mężczyzna starają się o dziecko? Na co
trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę, na jakie przedmioty kolory,
fakturę sprzętów, ich sposób wykonania?
Sięgając po Feng Shui i pracując
w obszarze poczęcia dziecka na pewno zawsze zalecam pełny kontakt z
lekarzem i zrobienie wszelkich badań zarówno kobiecie jak i mężczyźnie,
chodzi tutaj o hormony i wszelkie badania, które wykluczyłby blokady
medyczne. Jeśli mamy czystą kartę w tym obszarze wówczas Feng Shui może
wspomóc nas, niemniej jednak to bardzo delikatna materia i
pozytywny skutek warunkowany jest wieloma względami. Nigdy nie mówię, że
konsultacja Feng Shui pomoże na pewno, mówię, że może wspomóc, a na
pewno warto spróbować.
Klasyczne, profesjonalne Feng Shui to
nie sprzęty, faktury, materiały, a coś zdecydowanie więcej. To
umiejętność dostarczenie energii życiowej do danego miejsca, oraz
dostarczenie energii nam samym. Istotnie zmiana rożnych rzeczy w domu
może nas wesprzeć. Może np. okazać się, że tam gdzie obecnie
stoi szafa warto spać, bądź wprowadzić dany detal, lub kolor, by
pobudzić to miejsce. Dodatkowo na pewno ekspert sprawdza jak wygląda
forma zewnętrzna domu, w jakim mieszkamy, ponieważ tam bardzo często
kryją się blokady, czy najważniejsze błędy przestrzeni. Jeśli
więc np. taką znajdziemy warto przenieść się do innego pokoju. Z mojego
doświadczenia wynika, że przeniesienie się w inne, dobre miejsce poskutkowało pojawieniem się dzieci w przypadku kilkuletniego starania się o dziecko. Myślę, że to posunięcie mocno wsparło rodziców, niemniej jednak będących w stałym kontakcie z lekarzem.
3. Czy rośliny w domu, również mogą wpływać na dobrą i złą energię
w pomieszczeniu? Jaka jest ich rola, kiedy staramy się o dziecko?
w pomieszczeniu? Jaka jest ich rola, kiedy staramy się o dziecko?
Rośliny Feng Shui reprezentują energię
drewna. Dlatego też wskazane, aby znajdowały się w odpowiednich
miejscach w domu. Mogą być także związane z energią domowników, którzy
np. reprezentują energię drewna właśnie. Brak tej energii w domu może
oznaczać brak energii domowników, ale tylko w tym konkretnym przypadku.
Może łączyć się z brakiem energii rozwoju, osobistymi trygramami
domowników. Nie przeceniałabym jednak pojedynczych roślin w domu w tym
aspekcie, choć rośliny zawsze są rekomendowane.Na pewno nie powinno być
ich zbyt wiele w sypialni i na pewno nie powinny mieć ostrych liści.
4. A co z sypialnią rodziców? Jak ją wyposażyć lub zredukować jej wyposażenie, aby służyła powiększeniu rodziny?
4. A co z sypialnią rodziców? Jak ją wyposażyć lub zredukować jej wyposażenie, aby służyła powiększeniu rodziny?
Na podstawowym poziomie zaaranżować ją tak, by chciało się w niej przebywać.
Ekspert dopasowuje sypialnię do mieszkańców, ich dat urodzenia,
wspierającej kolorystyki, ustawień łóżka, miejsc najkorzystniejszych dla
zdrowia, wpływów rocznych. Skupia się także na likwidacji tnących
kantów w sypialni, belek stropowych lub skosów, sprawdza, czy nas z tej
sypialni nie wyrzuca. Zawsze sugeruję czytelniczkom „spróbuj
sama, jak nie zadziała, nie poprawisz sytuacji przez 3-6 miesięcy,
spróbuj wezwać specjalistę”.
Na poziomie już profesjonalnym sprawdza się, czy sypialnia służy nam, jest korzystna akurat w danym miejscu. Wiem,
że na argument zmiany miejsca sypialni można się zjeżyć, ale jeśli
próbuję i nic nie daje rezultatów mimo dobrych rokowań lekarzy, wówczas
być może to oznacza, że miejsce, jakie mamy nas nie wspiera nas w
poczęciu dziecka. A starając się o dziecko i nie mając w tym sukcesu, warto spróbować wszystkiego, ale rozumnie.
Po wtóre zgodnie z jedną ze szkół Feng
Shui w danym roku są korzystniejsze i niekorzystne miejsca w domu,
dlatego też warto wykorzystać tą wiedzę Feng Shui. W bieżącym roku na
pewno niekorzystny jest południowy wschód i północ i na pewno stamtąd
należy przenieść się w inny rejon domu. Najlepiej na zachód, północny
wschód lub południe.
5. W czasie budowy nowego domu, urządzania zupełnie nowego mieszkania – które miejsce przeznaczyć na sypialnię, aby dobrze spełnia swoją „funkcję”?
5. W czasie budowy nowego domu, urządzania zupełnie nowego mieszkania – które miejsce przeznaczyć na sypialnię, aby dobrze spełnia swoją „funkcję”?
I tutaj pojawia się problem z konkretną odpowiedzią. Ponieważ ekspert Feng Shui wchodząc do domu bada go wieloma metodami i dopasowuje do samych domowników.
Nie znając bryły domu lub rzutu mieszkania po prostu nie może
odpowiedzieć. Niemniej jednak ja szukam w domu miejsc związanych ze
zdrowiem i tam rekomenduję ustawienie łóżka, jeśli jest możliwość.
Dodatkowo sprawdzam, czy kobieta jest w swoim najkorzystniejszym miejscu
związanym ze zdrowiem, także śpi w najkorzystniejszym kierunku. Jakie
to miejsce, jaki kierunek sprawdza się dla każdego domownika osobno na
podstawie usytuowania budynku, dat urodzenia domowników także potencjału
rocznego danego miejsca, a także potencjału 20-letniego budynku. To
tak w skrócie.
Kluczem jednak do tych działań jest
forma zewnętrzna budynku, czyli to co mamy za oknami, czasem forma jest
zbyt agresywna lub zbyt pasywna, dlatego dostajemy za dużo lub za mało
energii. Przykładem mogą być budynki usytuowane np. w bliskim
sąsiedztwie skrzyżowań, autostrad, supermarketów, trakcji kolejowych
lub miejsca niekorzystne ze względu na blisko stojące słupy wysokiego
napięcia, wymierzone kanty innych budynków, także budynki o
nieregularnej bryle.
6. Kiedy kobieta już zajdzie w
ciążą, co powinna zmienić w swoim domu. Zakładam, że przed zajściem w
ciążę zasady feng-shui zupełnie jej nie dotyczyły, jednak teraz kobieta
chciałaby, aby ten czas przebiegał najlepiej jak to tylko możliwe. Co
wtedy zmienić, na co zwrócić szczególną uwagę?
Zasady Feng Shui dotyczą każdego bo związane są przestrzenią w której mieszkamy, lub pracujemy.
Nie muszę w nie wierzyć, żeby działały. Nie muszę wierzyć, że będzie
mi się źle mieszkało w centrum miasta, a to wiem od razu – bo miejsce
jest zbyt agresywne, zbyt dynamiczne do wypoczynku. Wracając jednak do
odpowiedzi sugerowałabym wypoczynek przede wszystkim. Te dziewięć
miesięcy to szczególne dziewięć miesięcy dla mamy i dziecka, więc warto
je wykorzystać tylko dla siebie.
7. Czy feng-shui „reguluje” w
jakikolwiek sposób, czy kobieta ciężarna może wybierać dla siebie
sprzęty domowe. Spotkałam się na przykład z sytuacjami, kiedy mówiło
się, że ciężarna nie powinna kupować nowego łóżka, tylko spać na tym,
gdzie poczęła swoje dziecko. Zdaję sobie sprawę, że ekstremalny przesąd,
ale wiele kobiet o czymś takim wspominało.
Przesądy, przesądy, przesądy. Feng Shui
nie pracuje na przesądach i zabobonach to wiedza, która bazuje na
umiejętności analizy tego, co mamy w domu i dookoła domu i na podstawie
tego dostarczenia energii i uwagi tam, gdzie jest potrzebna. Mówiąc
półżartem pół serio: czy kobieta, która poczęła dziecko na wczasach w
Tunezji powinna stamtąd przywieźć to łóżko???? No nie!
8. Urządzanie pokoju dziecięcego: jak to zrobić, żeby dziecko czuło się nim dobrze, bezpiecznie, spokojnie spało?
Pokoje dzieci są osobnym tematem bardzo szerokim. Z mojego doświadczenia wynika, że w 80 procentach niekorzystnie urządzonymi. Zachęcam do odwiedzenia mojej strony www.feng-shui.info.pl
i poszukania na niej informacji na ten temat. Tutaj mogę tylko
powiedzieć, że do największych błędów przestrzeni pokoi dziecięcych
należą: brak miejsca do zabawy, źle niekorzystnie ustawione miejsca
spania, niekorzystne kolory, zawsze spotykam się z tym, że chłopcy mają
zimne niebieskie kolory w swoich pokojach. Czy pokój dla dziecka jest
dobrze urządzony można sprawdzić natychmiast i tylko jedną metodą: Czy dziecko bawi się w swoim pokoju czy lubi go i czy w nim śpi. Jeśli nie… znaczy jest do zmiany.
9. Czy wstawianie łóżeczka do sypialni rodziców jest dobrym rozwiązaniem? Czy może w jakiś sposób przeszkadzać rodzicom lub dziecku?
9. Czy wstawianie łóżeczka do sypialni rodziców jest dobrym rozwiązaniem? Czy może w jakiś sposób przeszkadzać rodzicom lub dziecku?
Na pewno w pierwszych latach swojego
życia dziecko powinno spać z rodzicami, na pewno z mamą w jednym pokoju.
Natomiast niekorzystne na dłuższą metę jest spanie w jednym łóżku,
podczas gdy tata idzie w odstawkę. Pamiętajmy, że sypialnia rodziców to
miejsce tylko dla rodziców. I zbyt silna ingerencja dziecka w to miejsce
sprawi, że dziecko stanie się dla matki ważniejsze niż mąż. A to już
jest niebezpieczne dla związku. Zasadniczo myślę, że póki dziecko wyraża silną potrzebę na pewno
razem , ale w pewnym momencie należy dziecko wycofać i zbudować mu swój
pokoik – jego tożsamość.
10. Przedmioty, którymi może otaczać się dziecko: z czego powinny być zrobione, jaka powinna być ich ilość?
Feng Shui to ocena potencjału miejsca w
którym mieszkamy czy pracujemy oraz umiejętność sterowania energią i
uwagą na te aktywności życiowe które są dla nas ważne. Zatem pytanie o
ilość, materiały etc. nie jest pytaniem do eksperta Feng Shui w
profesjonalnym ujęciu. Stereotypowe postrzeganie Feng Shui zawsze mnie
jeży. Na swojej stronie www.feng-shui.info.pl tak piszę na stronie powitalnej:
„Feng Shui to nauka o oddziaływaniu
przestrzeni. Do niedawna była postrzegana jako nieszkodliwe szaleństwo
rodem z Chin ze smokami, tajemniczymi energiami i złotymi żabami
przynoszącymi szczęście. Przez to, przez niektórych wyśmiewana i
traktowana jako szarlataneria. Ale powstała ponad 4000 lat temu i
musiała być dostosowana do ówczesnego postrzegania świata.
Dzisiaj Feng Shui to precyzyjna nauka,
opisująca wpływ przestrzeni na nas. Te kiedyś wyśmiewane, chińskie
„zabobony” są precyzyjnie analizowane w wielkich pracowniach
architektonicznych i stanowią integralną część procesów projektowania. A
dla niedowiarków, po odrzuceniu wszystkich „magicznych” elementów,
pozostaje czysta ergonomia – sztuka poprawiania otoczenia.
Przestrzeń nas otaczająca działa na
ludzi i determinuje ich zachowania. Kto ma lepsze samopoczucie, siłę
życia – ten kto mieszka w wygodnym, dobrze urządzonym mieszkaniu, czy
ktoś kto mieszka w nieciekawym, poszarzałym pokoju? Wolimy spędzić
wieczór w małej przytulnej knajpce, niż w metalowo-plastikowym,
przygnębiającym wnętrzu nowoczesnej jadalni. Każdy nawet w swoim domu ma
kącik, gdzie czuje się dobrze i ma miejsca których nie wiadomo dlaczego
nie lubi.
Czujemy ten wpływ, ale nie zawsze
potrafimy go zidentyfikować, zmierzyć i opisać. Tymi narzędziami
dysponuje Feng Shui. Feng Shui pozwala zmierzyć i opisać wpływ
przestrzeni na ludzi, a przede wszystkim pomaga usunąć jego negatywne
skutki.”
Autorka Gabriela Wagner prowadzi firmę consultingową FS STUDIO
www.feng-shui.info.pl
www.domnadobre.pl
www.facebook.com/domnadobre
www.feng-shui.info.pl
www.domnadobre.pl
www.facebook.com/domnadobre
czwartek, 25 października 2012
Sąsiadka drugie starcie
Co to był za dzień... takiego jeszcze nie miałam. A wszystko zaczęło się od nocy...
Mały, nie wiedzieć czemu, budził się w nocy kilkakrotnie z wielkim płaczem. Może coś mu się śniło, może bolało, może układ nerwowy... nie wiem. Tuliłam, nosiłam, śpiewałam, słowem robiłam co mogłam, byśmy jakoś dobrnęli do rana. Ranek nastał dość wcześnie. Mały obudził się o 4.45 i za nic w świecie nie chciał spać dalej. Dzień zaczął się na dobre. Zabawa, bajeczki śniadanie o 6 rano... Myślę sobie, ze wcześniej będzie drzemka, to odeśpimy oboje.
O 10.00 dzwonek do drzwi. Sąsiadka z dołu, widzę przez wizjer, zaproszę na kawę, myślę, bo czuję co się świeci. Próbuję uspokoić myśli, otwieram drzwi. Sąsiadka pokojowo nastawiona nie jest. Od razu zaczyna awanturę, "że niektórzy ludzie o 5.00 rano to się dopiero kładą spać i powinnam mieć to na uwadze... że mieszkanie powinnam wygłuszyć... że kto to widział, żeby..."
Litania była długa, nie pozostała bez mojej odpowiedzi. Powiedziałam jej co o tym myślę i że sama ma sobie mieszkanie wygłuszyć, że dziecka kneblować nie będę, że z ogromną przyjemnością przespałabym całą noc, gdybym mogła i zrobiłabym wszystko by moje dziecko nie płakało, etc.
Poszła. Trzasnęłam drzwiami. Od razu zadzwoniłam do Mr.Taty ze skargą. Posyłały się "głupie p**y" i inne soczystości. Mały jeszcze takiej mamy nie widział. Nerwowa atmosfera sprawiła, ze zaczął znów płakać. Próbowałam go położyć, wyciszyć... nic.
Nagle słyszę trzaskanie w kaloryfer. Biorę Małego na ręce i schodzę na dół. Mówię sąsiadce, że jak tak będzie trzaskać, to Synek spać nie będzie i tak do wieczora może ryczeć. I tyle. Nie czekałam na odpowiedź. Poszłam.
Mały zasnął w moich objęciach ok 12.30. Obudził się uśmiechnięty... uff.
O 14.00 znów pukanie. Znów sąsiadka. Otwieram. Sąsiadka skruszona mówi, ze zwady nie chce, że prosi tylko, skoro Mały tak wcześnie wstaje, żeby nie trzaskał się tak bardzo. Odpowiedziałam z uśmiechem, że zrobię co się da, by rano byl jak największy spokój. I zapytałam czy nie można tak było od razu.
Zgoda.
Mały, nie wiedzieć czemu, budził się w nocy kilkakrotnie z wielkim płaczem. Może coś mu się śniło, może bolało, może układ nerwowy... nie wiem. Tuliłam, nosiłam, śpiewałam, słowem robiłam co mogłam, byśmy jakoś dobrnęli do rana. Ranek nastał dość wcześnie. Mały obudził się o 4.45 i za nic w świecie nie chciał spać dalej. Dzień zaczął się na dobre. Zabawa, bajeczki śniadanie o 6 rano... Myślę sobie, ze wcześniej będzie drzemka, to odeśpimy oboje.
O 10.00 dzwonek do drzwi. Sąsiadka z dołu, widzę przez wizjer, zaproszę na kawę, myślę, bo czuję co się świeci. Próbuję uspokoić myśli, otwieram drzwi. Sąsiadka pokojowo nastawiona nie jest. Od razu zaczyna awanturę, "że niektórzy ludzie o 5.00 rano to się dopiero kładą spać i powinnam mieć to na uwadze... że mieszkanie powinnam wygłuszyć... że kto to widział, żeby..."
Litania była długa, nie pozostała bez mojej odpowiedzi. Powiedziałam jej co o tym myślę i że sama ma sobie mieszkanie wygłuszyć, że dziecka kneblować nie będę, że z ogromną przyjemnością przespałabym całą noc, gdybym mogła i zrobiłabym wszystko by moje dziecko nie płakało, etc.
Poszła. Trzasnęłam drzwiami. Od razu zadzwoniłam do Mr.Taty ze skargą. Posyłały się "głupie p**y" i inne soczystości. Mały jeszcze takiej mamy nie widział. Nerwowa atmosfera sprawiła, ze zaczął znów płakać. Próbowałam go położyć, wyciszyć... nic.
Nagle słyszę trzaskanie w kaloryfer. Biorę Małego na ręce i schodzę na dół. Mówię sąsiadce, że jak tak będzie trzaskać, to Synek spać nie będzie i tak do wieczora może ryczeć. I tyle. Nie czekałam na odpowiedź. Poszłam.
Mały zasnął w moich objęciach ok 12.30. Obudził się uśmiechnięty... uff.
O 14.00 znów pukanie. Znów sąsiadka. Otwieram. Sąsiadka skruszona mówi, ze zwady nie chce, że prosi tylko, skoro Mały tak wcześnie wstaje, żeby nie trzaskał się tak bardzo. Odpowiedziałam z uśmiechem, że zrobię co się da, by rano byl jak największy spokój. I zapytałam czy nie można tak było od razu.
Zgoda.
wtorek, 23 października 2012
Kłopotliwe pytania
Natchnieniem do napisania tego posta była taka oto sytuacja na placu zabaw:
Przy piaskownicy bawi się grupka dzieci pod opieką swoich mam. Nagle jeden chłopczyk wstaje i bez słowa odchodzi na bok, pod krzaczek, wyciąga siusiaka i sika...
Drugi chłopczyk podchodzi do swojej mamy i pyta:
- a dlaczego ten chłopczyk sika na trawkę a nie do nocnika?
Mama zmieszana tłumaczy:
- pewnie bardzo mu się chciało siusiu i nie zdążył pójść do domu.
- ale mówiłaś, że na trawkę tylko pieski siusiają
- tak mówiłam...
- a czy tata jest psem?
- ? nie, tata nie jest psem. Skąd ci to przyszło do głowy?
- bo jak byliśmy na grzybach to też pod drzewkiem siusiał....
I tak sobie pomyślałam z uśmiechem, jakie to ważne co do dziecka się mówi. Patrzę na mojego Malca i zastanawiam się jak to będzie, kiedy i on zacznie zadawać pytania. A wiadomo, nie na każde da się odpowiedzieć. Co więc robić, gdy dziecko w miejscu publicznym zacznie stawiać pytania, na które nie jesteśmy gotowi?
Moi znajomi opowiadali jak to się wybrali do marketu ze swoim 2,5 letnim synem. Przy kasie, chłopczyk obruszył się strasznie i zaczął ciągnąć tatę za rękę:
- jeście piwo
- nie kupujemy piwa. Tata nie lubi piwa
- oj lubi, lubi
Dziecko obnaża rodziców z sekretów wszelakich. I co tu zrobić?
Sama pamiętam jak będąc chyba 9-letnią dziewczynką, zapytałam jedyną znaną mi skarbnicę wiedzy, czyli rodziców:
- a czym się różni dziewczyna od dziewicy?
(zagadnienie znane z kościoła "Maryja zawsze dziewica"... nijak wtedy nie potrafiłam tego pojąć. Myślałam, ze to jakiś błąd językowy).
Jak się można domyślić do dnia dzisiejszego nie otrzymałam odpowiedzi :)))
Przy piaskownicy bawi się grupka dzieci pod opieką swoich mam. Nagle jeden chłopczyk wstaje i bez słowa odchodzi na bok, pod krzaczek, wyciąga siusiaka i sika...
Drugi chłopczyk podchodzi do swojej mamy i pyta:
- a dlaczego ten chłopczyk sika na trawkę a nie do nocnika?
Mama zmieszana tłumaczy:
- pewnie bardzo mu się chciało siusiu i nie zdążył pójść do domu.
- ale mówiłaś, że na trawkę tylko pieski siusiają
- tak mówiłam...
- a czy tata jest psem?
- ? nie, tata nie jest psem. Skąd ci to przyszło do głowy?
- bo jak byliśmy na grzybach to też pod drzewkiem siusiał....
I tak sobie pomyślałam z uśmiechem, jakie to ważne co do dziecka się mówi. Patrzę na mojego Malca i zastanawiam się jak to będzie, kiedy i on zacznie zadawać pytania. A wiadomo, nie na każde da się odpowiedzieć. Co więc robić, gdy dziecko w miejscu publicznym zacznie stawiać pytania, na które nie jesteśmy gotowi?
Moi znajomi opowiadali jak to się wybrali do marketu ze swoim 2,5 letnim synem. Przy kasie, chłopczyk obruszył się strasznie i zaczął ciągnąć tatę za rękę:
- jeście piwo
- nie kupujemy piwa. Tata nie lubi piwa
- oj lubi, lubi
Dziecko obnaża rodziców z sekretów wszelakich. I co tu zrobić?
Sama pamiętam jak będąc chyba 9-letnią dziewczynką, zapytałam jedyną znaną mi skarbnicę wiedzy, czyli rodziców:
- a czym się różni dziewczyna od dziewicy?
(zagadnienie znane z kościoła "Maryja zawsze dziewica"... nijak wtedy nie potrafiłam tego pojąć. Myślałam, ze to jakiś błąd językowy).
Jak się można domyślić do dnia dzisiejszego nie otrzymałam odpowiedzi :)))
poniedziałek, 22 października 2012
Wyścigi z Lwem
Nareszcie się zdecydowałam, by zaopatrzyć Małego w pchacza osobistego... Chodziło to za mną już od długiego czasu. Miał być prezentem na roczek, ale po znikomym jego zainteresowaniu wtedy, uznałam, że jeszcze ma czas.
A ten czas właśnie nadszedł. Mój wybór padł na chodzik - pchacz Lew Fisher Price. Taki oto:
Zabawkę nabyłam w sklepie internetowym Zabawki dla dziecka. Przyszedł szybciutko, praktycznie na drugi dzień, czym byłam bardzo mile zaskoczona. Baa... nawet nie byłam na to przygotowana i musiałam "biegiem" z placu zabaw zawracać by kuriera złapać :)
Nie wiem czyja radość była większa, moja czy Synka, gdy rozpakowaliśmy karton. Na szczęście zabawkę składało się intuicyjnie wręcz, więc nie czekając na Mr.Tatę, złapałam za śrubokręt w kilka chwil uruchomiłam Lwa.
Mały patrzył co mama robi, z ogromnym zaciekawieniem. W pewnym momencie chwycił łeb i nie chciał puścić... bo grał, ryczał raaaa i a nos zwierzaka świecił się na czerwono. Na szczęście Fisher Price pomyślał o wrażliwym uchu rodzica i zainstalował sprytny wyłącznik, dzięki któremu można regulować natężenie odgłosów, a nawet wyłączyć całkowicie.
Lew jest zarówno jeździkiem, jak i pchaczem. Pozycję można bardzo szybko zmienić. Jeśli dziecko chce samemu popchać to rozkładam rączkę, jeśli siedzieć to składam. Oczywiście pozycja, w której można sobie pomykać samemu po mieszkaniu jest numer jeden. Mały siedzi i odpycha się nogami, do przodu i do tyłu, obija meble i ściany, ale co tam. Ważne, że zabawka trafiona w punkt. Nic bardziej do tej pory Małego nie cieszyło jak swój własny pojazd. Bardzo szybko załapał o co w tym chodzi.
Czasem Lew służy jako podnóżek czy krzesełko. Podstawia go sobie pod najwyższe szuflady i raduje się niezmiernie, że w końcu może w nich pogrzebać.
Lew jest na tyle solidny, że nie miałam oporów by na nim usiąść i osobiście zademonstrować Synkowi jak ma wykorzystać ruch naprzemienny nóg własnych, by się odpychać. Mały ćwiczy zawzięcie, choć czasem zapomni o co z tymi nogami chodziło i "na żabkę" jeździ.
Dlaczego zależało mi właśnie na takim pchaczu?
- bo dziecko ćwiczy koordynację ruchową
- ćwiczy utrzymywanie równowagi
- jest doskonałym treningiem, przed rowerkiem biegowym (który wymarzyłam i wypatrzyłam już w tym samym sklepie. Oczywiście zamówię na wiosnę, ale o tym innym razem).
A ten czas właśnie nadszedł. Mój wybór padł na chodzik - pchacz Lew Fisher Price. Taki oto:
Zabawkę nabyłam w sklepie internetowym Zabawki dla dziecka. Przyszedł szybciutko, praktycznie na drugi dzień, czym byłam bardzo mile zaskoczona. Baa... nawet nie byłam na to przygotowana i musiałam "biegiem" z placu zabaw zawracać by kuriera złapać :)
Nie wiem czyja radość była większa, moja czy Synka, gdy rozpakowaliśmy karton. Na szczęście zabawkę składało się intuicyjnie wręcz, więc nie czekając na Mr.Tatę, złapałam za śrubokręt w kilka chwil uruchomiłam Lwa.
Mały patrzył co mama robi, z ogromnym zaciekawieniem. W pewnym momencie chwycił łeb i nie chciał puścić... bo grał, ryczał raaaa i a nos zwierzaka świecił się na czerwono. Na szczęście Fisher Price pomyślał o wrażliwym uchu rodzica i zainstalował sprytny wyłącznik, dzięki któremu można regulować natężenie odgłosów, a nawet wyłączyć całkowicie.
Lew jest zarówno jeździkiem, jak i pchaczem. Pozycję można bardzo szybko zmienić. Jeśli dziecko chce samemu popchać to rozkładam rączkę, jeśli siedzieć to składam. Oczywiście pozycja, w której można sobie pomykać samemu po mieszkaniu jest numer jeden. Mały siedzi i odpycha się nogami, do przodu i do tyłu, obija meble i ściany, ale co tam. Ważne, że zabawka trafiona w punkt. Nic bardziej do tej pory Małego nie cieszyło jak swój własny pojazd. Bardzo szybko załapał o co w tym chodzi.
Czasem Lew służy jako podnóżek czy krzesełko. Podstawia go sobie pod najwyższe szuflady i raduje się niezmiernie, że w końcu może w nich pogrzebać.
Lew jest na tyle solidny, że nie miałam oporów by na nim usiąść i osobiście zademonstrować Synkowi jak ma wykorzystać ruch naprzemienny nóg własnych, by się odpychać. Mały ćwiczy zawzięcie, choć czasem zapomni o co z tymi nogami chodziło i "na żabkę" jeździ.
Dlaczego zależało mi właśnie na takim pchaczu?
- bo dziecko ćwiczy koordynację ruchową
- ćwiczy utrzymywanie równowagi
- jest doskonałym treningiem, przed rowerkiem biegowym (który wymarzyłam i wypatrzyłam już w tym samym sklepie. Oczywiście zamówię na wiosnę, ale o tym innym razem).
niedziela, 21 października 2012
piątek, 19 października 2012
Mleko kontra Mleko
Nie sądziłam, ze odstawienie Synka od piersi pociągnie za sobą szereg tak trudnych wyborów. Myślałam, że jak nie ma piersi to jest mleko modyfikowane i nie podlega to żadnej dyskusji.
A jednak dyskusja jest... a uświadomiłam ją sobie dopiero, kiedy sama stanęłam przed tym dylematem:
Na początku bez cienia wątpliwość podawałam MM. Synek był na tyle Mały, że nie zaryzykowałabym niczego innego. Opinia mojej pediatry też sprzyjała mojemu stanowisku "co najmniej do drugiego roku życia MM, a najlepiej do trzeciego".
Mały ma prawie 1,5 roku. Ze smakiem zjada ser żółty, twarożek, kefir, maślankę... naleśniki na mleku krowim, owsiankę na mleku krowim... ale do picia MM. Zaczęło mnie to zastanawiać. Szukałam opini na ten temat i co się okazało. Nie każdy pediatra jest zwolennikiem MM. Moja bliska znajoma uświadomiła mnie w tym. Jej pediatra mówi, że nie ma żadnych przeciwwskazań do podawania krowiego, ale nie tego sklepowego kartonowego. Swojskiego, ewentualnie tego z krótką datą ważności.
Kolejna znajoma nie podaje mleka w ogóle, odkąd jej dziecko skończyło 4 miesiąc życia. Dlaczego? Dziecko jest bardzo silnym alergikiem. Każda ilość mleka/nabiału kończy się zastrzykiem odczulającym.
Szperając w internecie natrafiłam na ciekawy artykuł:
10 powodów dlaczego nie warto pić mleka
Zachęcam do przeczytania. Warto.
Nie uważam, by MM było samym zdrowiem dla dziecka. Ale czy na pewno mam alternatywę. MM to twór sztuczny (czego nie znoszę w żywieniu), ale dostosowany do potrzeb dziecka. Przynajmniej w teorii. Podaję i chyba będę podawać do 2 roku życia, bo mleko krowie, które można znaleźć w sklepie, jest tak samo sztuczne i do tego zupełnie bezwartościowe. Gdybym miała dostęp do Prawdziwego Mleka to pewnie rozważyłabym rezygnację z MM.
A jednak dyskusja jest... a uświadomiłam ją sobie dopiero, kiedy sama stanęłam przed tym dylematem:
Mleko Modyfikowane czy Krowie?
Na początku bez cienia wątpliwość podawałam MM. Synek był na tyle Mały, że nie zaryzykowałabym niczego innego. Opinia mojej pediatry też sprzyjała mojemu stanowisku "co najmniej do drugiego roku życia MM, a najlepiej do trzeciego".
Mały ma prawie 1,5 roku. Ze smakiem zjada ser żółty, twarożek, kefir, maślankę... naleśniki na mleku krowim, owsiankę na mleku krowim... ale do picia MM. Zaczęło mnie to zastanawiać. Szukałam opini na ten temat i co się okazało. Nie każdy pediatra jest zwolennikiem MM. Moja bliska znajoma uświadomiła mnie w tym. Jej pediatra mówi, że nie ma żadnych przeciwwskazań do podawania krowiego, ale nie tego sklepowego kartonowego. Swojskiego, ewentualnie tego z krótką datą ważności.
Kolejna znajoma nie podaje mleka w ogóle, odkąd jej dziecko skończyło 4 miesiąc życia. Dlaczego? Dziecko jest bardzo silnym alergikiem. Każda ilość mleka/nabiału kończy się zastrzykiem odczulającym.
Szperając w internecie natrafiłam na ciekawy artykuł:
10 powodów dlaczego nie warto pić mleka
Zachęcam do przeczytania. Warto.
Nie uważam, by MM było samym zdrowiem dla dziecka. Ale czy na pewno mam alternatywę. MM to twór sztuczny (czego nie znoszę w żywieniu), ale dostosowany do potrzeb dziecka. Przynajmniej w teorii. Podaję i chyba będę podawać do 2 roku życia, bo mleko krowie, które można znaleźć w sklepie, jest tak samo sztuczne i do tego zupełnie bezwartościowe. Gdybym miała dostęp do Prawdziwego Mleka to pewnie rozważyłabym rezygnację z MM.
środa, 17 października 2012
Przeprosiny z książką
Nadeszły dla nas wielkie zmiany.
Kiedyś wspomniałam na łamach bloga, że książka w naszym domu służyła Synkowi głównie do testowania właściwości papieru. Po kilku wyrwanych kartkach wszystkie co cenniejsze pozycje znalazły się w szufladzie, gdzie czekały na lepsze czasy.
Mały zadowolić się musiał kartonowymi namiastkami książeczek. Wiele z nich po jego eksperymentach wylądowało w koszu, lecz tych akurat nie było mi żal.
W sobotę dostał piękną książkę o przygodach Kubusia Puchatka. Klasyczną. Z tradycyjnymi kartkami. I to był przełom. Przeczytaliśmy ją od razu. Raz, drugi, trzeci... do wieczora. Czytałam, a Mały słuchał i oglądał ilustracje. Postanowiłam zaryzykować i wyciągnęłam skrzętnie skrywane egzemplarze i... czytamy. Codzienie po kilka razy.
Lista książek, którą dla niego zrobiłam wciąż jest nie zrealizowana do końca. Teraz muszę to nadrobić. Przeprosiliśmy się z książką na całego. Nie ukrywam jak wielce mnie to raduje.
Co więcej. Mały słucha bajek opowiadanych przeze mnie. Czasem na poczekaniu wymyślanych. Istny szał nastąpił, gdy mu Czerwonego Kapturka opowiedziałam, co to naleśniki ze szpinakiem (które akurat na obiad były) niósł do swojej babuni. Oczywiście w mojej cenzorskiej wersji wilk pożarł naleśniki a nie babcię. Na horrory myślę, że jeszcze czas :)
Mały słuchał z otwartą buzią. Gdy skończyłam, zaczął jęczeć i zaczęłam od początku. Czerwony Kapturek chyba ze trzy razy niósł do babci te naleśniki, a wilk tak się obżarł, ze aż pękł niczym Smok Wawelski...
Bajki, baśnie, opowieści... kocham! I mój Mały chyba też :)
Kiedyś wspomniałam na łamach bloga, że książka w naszym domu służyła Synkowi głównie do testowania właściwości papieru. Po kilku wyrwanych kartkach wszystkie co cenniejsze pozycje znalazły się w szufladzie, gdzie czekały na lepsze czasy.
Mały zadowolić się musiał kartonowymi namiastkami książeczek. Wiele z nich po jego eksperymentach wylądowało w koszu, lecz tych akurat nie było mi żal.
W sobotę dostał piękną książkę o przygodach Kubusia Puchatka. Klasyczną. Z tradycyjnymi kartkami. I to był przełom. Przeczytaliśmy ją od razu. Raz, drugi, trzeci... do wieczora. Czytałam, a Mały słuchał i oglądał ilustracje. Postanowiłam zaryzykować i wyciągnęłam skrzętnie skrywane egzemplarze i... czytamy. Codzienie po kilka razy.
Lista książek, którą dla niego zrobiłam wciąż jest nie zrealizowana do końca. Teraz muszę to nadrobić. Przeprosiliśmy się z książką na całego. Nie ukrywam jak wielce mnie to raduje.
Co więcej. Mały słucha bajek opowiadanych przeze mnie. Czasem na poczekaniu wymyślanych. Istny szał nastąpił, gdy mu Czerwonego Kapturka opowiedziałam, co to naleśniki ze szpinakiem (które akurat na obiad były) niósł do swojej babuni. Oczywiście w mojej cenzorskiej wersji wilk pożarł naleśniki a nie babcię. Na horrory myślę, że jeszcze czas :)
Mały słuchał z otwartą buzią. Gdy skończyłam, zaczął jęczeć i zaczęłam od początku. Czerwony Kapturek chyba ze trzy razy niósł do babci te naleśniki, a wilk tak się obżarł, ze aż pękł niczym Smok Wawelski...
Bajki, baśnie, opowieści... kocham! I mój Mały chyba też :)
poniedziałek, 15 października 2012
Kolorowych snów...
Ach, jak blisko już do wyczekiwanego przeze mnie remontu pokoju dla mojego Malca. Cały czas coś robię dla niego, wymyślam, aranżuję (na razie na papierze głównie). Szukam inspiracji, przetrząsam internet...
Wymarzyłam sobie pościel dla niego. Długo szukałam tkaniny, aż w końcu mam. Uszyłam. Cały komplet w kolorowe pasy. Pościel jest dwustronna, z naturalnego materiału, miła w dotyku, wysokogatunkowa... sama bym chętnie w takiej zasnęła :)
Synek oglądał swoją pościel, przytulał się do podusi i słodko zasnął. Jak pięknie w niej wyglądał możecie sobie tylko wyobrazić...
Więcej zdjęć pościeli i elementu dekoracyjnego, który jeszcze powstał z resztek tkaniny znajdziecie TU
Wymarzyłam sobie pościel dla niego. Długo szukałam tkaniny, aż w końcu mam. Uszyłam. Cały komplet w kolorowe pasy. Pościel jest dwustronna, z naturalnego materiału, miła w dotyku, wysokogatunkowa... sama bym chętnie w takiej zasnęła :)
Synek oglądał swoją pościel, przytulał się do podusi i słodko zasnął. Jak pięknie w niej wyglądał możecie sobie tylko wyobrazić...
Więcej zdjęć pościeli i elementu dekoracyjnego, który jeszcze powstał z resztek tkaniny znajdziecie TU
niedziela, 14 października 2012
Na Zdrowie: Odchudzanie z jogą
O jodze mogłabym pisać w nieskończoność. Jestem w niej zakochana po prostu. Nie ma dnia bym choć na chwilę nie karmiła swojego ciała asanami :)
Dziś opowiem o wpływie jogi na odchudzanie. Informacje zawarte w tym poście w znacznej mierze oparłam na książce "Joga Odchudzająca" J. Maddern
Dziś opowiem o wpływie jogi na odchudzanie. Informacje zawarte w tym poście w znacznej mierze oparłam na książce "Joga Odchudzająca" J. Maddern
Kontrola wagi to obsesja bardzo wielu kobiet. Chyba każda z nas miała takie momenty w swoim życiu, w których uważała, że powinna schudnąć, chociaż ociupinkę (nie mam tu na myśli skrajnych przypadków kobiet szczupłych a wiecznie odchudzających się). Otyłość to tuz nie zjawisko, to choroba zagrażająca życiu.
Większość odchudzających się nawet jeśli zrzuci kilkogramy, to niestety po pewnym czasie do nich wraca. Mamiące reklamy, cudotwórcze specyfiki mają w tym swój udział. Szybko żyjemy, szybko jemy, szybko chudniemy i szybko przybieramy na wadze. Szybko... popadamy w błędne koło.
Najpierw trzeba zacząć od zmiany sposobu myślenia. Zwolnić, celebrować posiłki, zastanowić się co ma wpływ na nasze ciało i samopoczucie, i jaki wpływ.
Praktykowanie jogi, a zwłaszcza hatha-jogi to bardzo skuteczny sposób na zdrowe życie. Osoby uprawiające jogę są szczupłe, silne i zrównoważone emocjonalnie.
Pozycje jogi rozciągają i napinają wszystkie mięśnie oraz zmniejszają w nich ilość tłuszczu. Ćwiczenia zwiększają masę mięśni i przyśpieszają spalanie tłuszczu w organizmie.
Możesz uniknąć też problemów ze zdrowiem:
-cukrzycy
-nadciśnienia
-artretyzmu
-zaburzeń snu (bezdechu)
-kamicy żółciowej
-zaburzeń hormonalnych
przedwczesnej śmierci
Żadna dieta nie daje takich rezultatów. Tylko regularne ćwiczenia w połączeniu z racjonalnym ożywianiem są skuteczną bronią na nadwagę.
Jeśli pragniesz trwale się odchudzić, na zawsze skończ z huśtawką wagi ciała i zacznij się odżywiać w sposób zdrowy, racjonalny. Działając na wnętrze, zachowasz równowagę w organizmie i gruczołach dokrewnych regulujących tempo przemiany materii, łaknienie, nastroje i sen.
Jeśli chcesz spróbować zachęcam do sięgnięcia po książkę.
Polecam również książkę C.Have "Joga Odchudzająca" oraz system ćwiczeń na płycie DVD "Joga odchudzająca" wydanym przez CHIC (bardzo skuteczne i w miarę proste asany, wykonalne przez każdego niemal).
Miłych ćwiczeń, a ja zmykam na matę :)
piątek, 12 października 2012
Alicia
Mój Malec jak dotąd nie wykazywał specjalnych zainteresowań muzycznych, na co reagowałam z rozrzewnieniem, bo chciałam by choć troszkę zdolności po tacie odziedziczył. Muzyki w domu jest bardzo dużo... czasem za dużo... "Ech, na rozwój zainteresowań ma jeszcze czas... nawet całe życie" myślałam sobie.
Ku mojej wielkiej radości nastąpił przełom...
A wszystko zaczęło się od zabawy maminą komórką. Jednego wieczora nie za bardzo chciał zmrużyć oczęta, więc dałam mu telefon, który uwielbia wręcz. Oczywiście aplikacją numer jeden są zdjęcia i filmiki (z nim samym w roli głównej oczywiście). Migał, migał... i włączył MUZYKĘ.
Ach Alicia... słuchał jak zahipnotyzowany:
Słuchał, słuchał i zasnął. Od tej pory nie chce spać gdy Alicia nie śpiew mu cichuteńko... Próbowałam zmienić repertuar, ale nie... on chce słuchać tylko jej cudnego głosu.
Dlaczego? Myślałam, myślałam i chyba mam teorię. Będąc w ciąży praktycznie codziennie, idąc do pracy i z powrotem, słuchałam jej płyty na mojej MP3. Czy to możliwe, ze Mały zapamiętał? Wiem, że dziecko w brzuchu słyszy głos mamy, taty nawet też, ale żeby słyszał muzykę? Muzykę, którą mama przez słuchawki słucha?
Możliwe... na razie to jedyne wytłumaczenie tego fenomenu, jakie udało mi się znaleźć.
Ku mojej wielkiej radości nastąpił przełom...
A wszystko zaczęło się od zabawy maminą komórką. Jednego wieczora nie za bardzo chciał zmrużyć oczęta, więc dałam mu telefon, który uwielbia wręcz. Oczywiście aplikacją numer jeden są zdjęcia i filmiki (z nim samym w roli głównej oczywiście). Migał, migał... i włączył MUZYKĘ.
Ach Alicia... słuchał jak zahipnotyzowany:
Słuchał, słuchał i zasnął. Od tej pory nie chce spać gdy Alicia nie śpiew mu cichuteńko... Próbowałam zmienić repertuar, ale nie... on chce słuchać tylko jej cudnego głosu.
Dlaczego? Myślałam, myślałam i chyba mam teorię. Będąc w ciąży praktycznie codziennie, idąc do pracy i z powrotem, słuchałam jej płyty na mojej MP3. Czy to możliwe, ze Mały zapamiętał? Wiem, że dziecko w brzuchu słyszy głos mamy, taty nawet też, ale żeby słyszał muzykę? Muzykę, którą mama przez słuchawki słucha?
Możliwe... na razie to jedyne wytłumaczenie tego fenomenu, jakie udało mi się znaleźć.
środa, 10 października 2012
Bajki ogłupiają
Miałam dziś okazję porozmawiać z mamą - logopedą. Dostarczyła mi ona wile cennych informacji, a także zaskoczyła nieco.
Każda mama wie, ze oglądanie telewizji przez dzieci nie jest dobrą metodą wychowawczą. Zwłaszcza jeśli TV jest włączony przez cały dzień i nie ma żadnej rodzicielskiej kontroli nad tym co aktualnie "miga" na ekranie, a dzieci chłoną wszystko jak leci. Bez cenzury, przyjmują podawane informacje i obrazy jako coś oczywistego. Co gorsza, ciągle słyszy się, że dzieci które oglądają TV dłużej niż dwie godziny dziennie, gorzej się uczą i są otyłe...
To oczywistości.
Ale co z bajkami? Która mama nie puszcza swojemu dziecku bajek? Która? Ja takiej nie znam, choć może są. Ja włączam Synkowi i nie mam wyrzutów sumienia... oglądamy rano, gdy całe osiedle jeszcze śpi (mały wstaje między 5.30 a 6 rano), a po przedpołudniowej drzemce koniecznie włączam "Świat Elma", co daje mi 30min. na przygotowanie obiadu. Mały nie ogląda dużo, ale ogląda.
Pani logopeda na te informacje złapała się za głowę:
- to jest szaleństwo! Dzieci nie powinny oglądać bajek w ogóle. Bajki ogłupiają, hamują rozwój mowy, dzieci stają się aspołeczne, niechętne do zabawy, nadpobudliwe... a już totalną zbrodnią jest oglądanie przez dzieci bajek przed snem. Stąd biorą się problemy z wyciszeniem i zaśnięciem, nocne wybudzenia itp.
Jak widać pani logopeda ma dość radykalne poglądy.
Ale jak w świecie obrazów, komputera, tabletów nie pozwolić dziecku oglądnąć bajki? Zgadzam się, że nie każda bajka jest odpowiednia i trzeba mieć nadzór nad tym co dziecko ogląda. Zgadzam się również z tym, że rodzice zbyt często sięgają po to narzędzie, by mieć chwilę spokoju na własne sprawy... ale żeby bajki tak bardzo ogłupiały i robiły z dzieci aspołeczne niemowy?
No nie wiem...
Każda mama wie, ze oglądanie telewizji przez dzieci nie jest dobrą metodą wychowawczą. Zwłaszcza jeśli TV jest włączony przez cały dzień i nie ma żadnej rodzicielskiej kontroli nad tym co aktualnie "miga" na ekranie, a dzieci chłoną wszystko jak leci. Bez cenzury, przyjmują podawane informacje i obrazy jako coś oczywistego. Co gorsza, ciągle słyszy się, że dzieci które oglądają TV dłużej niż dwie godziny dziennie, gorzej się uczą i są otyłe...
To oczywistości.
Ale co z bajkami? Która mama nie puszcza swojemu dziecku bajek? Która? Ja takiej nie znam, choć może są. Ja włączam Synkowi i nie mam wyrzutów sumienia... oglądamy rano, gdy całe osiedle jeszcze śpi (mały wstaje między 5.30 a 6 rano), a po przedpołudniowej drzemce koniecznie włączam "Świat Elma", co daje mi 30min. na przygotowanie obiadu. Mały nie ogląda dużo, ale ogląda.
Pani logopeda na te informacje złapała się za głowę:
- to jest szaleństwo! Dzieci nie powinny oglądać bajek w ogóle. Bajki ogłupiają, hamują rozwój mowy, dzieci stają się aspołeczne, niechętne do zabawy, nadpobudliwe... a już totalną zbrodnią jest oglądanie przez dzieci bajek przed snem. Stąd biorą się problemy z wyciszeniem i zaśnięciem, nocne wybudzenia itp.
Jak widać pani logopeda ma dość radykalne poglądy.
Ale jak w świecie obrazów, komputera, tabletów nie pozwolić dziecku oglądnąć bajki? Zgadzam się, że nie każda bajka jest odpowiednia i trzeba mieć nadzór nad tym co dziecko ogląda. Zgadzam się również z tym, że rodzice zbyt często sięgają po to narzędzie, by mieć chwilę spokoju na własne sprawy... ale żeby bajki tak bardzo ogłupiały i robiły z dzieci aspołeczne niemowy?
No nie wiem...
poniedziałek, 8 października 2012
Refleksyjna siedemnastka
Mój Mały skończył dziś siedemnaście miesięcy.
Wczoraj siedzieliśmy z Mr.Tatą na kanapie i patrzyliśmy jak Synek bawi się autkiem, gdy zapytał:
- myślisz, że dobrze się mu z nami mieszka?
- co znaczy dobrze?
- no, czy gdyby miał wybierać sobie rodziców to by nas wybrał?
- a kto by nie chciał takiej matki :)))
Ale tak poważnie, to mocno się nad tym zadumałam... Czy nasz Syn jest z nami szczęśliwy? Czy zaspakajamy jego potrzeby? Dbamy wystarczająco? Kochamy wystarczająco?
Kochamy nad życie! Dbamy ile sił nam starcza! Zaspakajamy o ile wiemy o co chodzi! Czy to wystarczy? Czy można zrobić coś więcej? Lepiej?
Niczego na świecie nie pragnę tak jak szczęścia i zdrowia mojego dziecka.
Synu! Bądź szczęśliwy! Jeśli nie będę umiała Ci w tym pomóc, na pewno nie będę przeszkadzać...
Wczoraj siedzieliśmy z Mr.Tatą na kanapie i patrzyliśmy jak Synek bawi się autkiem, gdy zapytał:
- myślisz, że dobrze się mu z nami mieszka?
- co znaczy dobrze?
- no, czy gdyby miał wybierać sobie rodziców to by nas wybrał?
- a kto by nie chciał takiej matki :)))
Ale tak poważnie, to mocno się nad tym zadumałam... Czy nasz Syn jest z nami szczęśliwy? Czy zaspakajamy jego potrzeby? Dbamy wystarczająco? Kochamy wystarczająco?
Kochamy nad życie! Dbamy ile sił nam starcza! Zaspakajamy o ile wiemy o co chodzi! Czy to wystarczy? Czy można zrobić coś więcej? Lepiej?
Niczego na świecie nie pragnę tak jak szczęścia i zdrowia mojego dziecka.
Synu! Bądź szczęśliwy! Jeśli nie będę umiała Ci w tym pomóc, na pewno nie będę przeszkadzać...
niedziela, 7 października 2012
Na Zdrowie: dziś autopromocja
Cykl "Na Zdrowie" uruchomiłam, by zamieszczać w nim informacje, które mnie zajmują. Zainteresowania krążą głównie wokół tematu zdrowego stylu życia, lecz jak same wiecie, to nie wszystko czym się zajmuję.
Aranżacja wnętrz, dekoracja, hand made, to temat, którym chciałabym się zająć (i zajmuję się na razie zaocznie) zawodowo. Projekt "Skandika" już znacie. Teraz zapraszam Was na mojego nowego bloga:
Power Projekt
Wprawdzie powstał już jakiś czas temu, ale kulał z powodu braku mojego czasu. Teraz będzie już działał jak należy. Znajdziecie na nim to co mnie inspiruje we wnętrzarskim świecie. Będziecie mogły śledzić poczynania dekoracyjne w moim własnym mieszkaniu i we wnętrzach do których przyłożyłam rękę. No i oczywiście zamieszczać tam będę własne produkty i projekty. A już wkrótce podam Wam linka do sklepiku internetowego :)
Wszystkich zainteresowanych zapraszam do regularnych odwiedzin :)
Muszę też wspomnieć, że całą oprawą graficzną bloga zajęła się Hafija. Od początku do końca to jej dzieło. Ja nie mrugnęłam nawet okiem. Dzięki serdeczne zdolna dziewczyno :)))
Zapraszam Was również na moją stronę Facebook. Będzie mi miło, jeśli klikniecie "Lubię to".
A już niedługo na Power Projekt niespodzianka na start :)))
Aranżacja wnętrz, dekoracja, hand made, to temat, którym chciałabym się zająć (i zajmuję się na razie zaocznie) zawodowo. Projekt "Skandika" już znacie. Teraz zapraszam Was na mojego nowego bloga:
Power Projekt
Wprawdzie powstał już jakiś czas temu, ale kulał z powodu braku mojego czasu. Teraz będzie już działał jak należy. Znajdziecie na nim to co mnie inspiruje we wnętrzarskim świecie. Będziecie mogły śledzić poczynania dekoracyjne w moim własnym mieszkaniu i we wnętrzach do których przyłożyłam rękę. No i oczywiście zamieszczać tam będę własne produkty i projekty. A już wkrótce podam Wam linka do sklepiku internetowego :)
Wszystkich zainteresowanych zapraszam do regularnych odwiedzin :)
Muszę też wspomnieć, że całą oprawą graficzną bloga zajęła się Hafija. Od początku do końca to jej dzieło. Ja nie mrugnęłam nawet okiem. Dzięki serdeczne zdolna dziewczyno :)))
Zapraszam Was również na moją stronę Facebook. Będzie mi miło, jeśli klikniecie "Lubię to".
A już niedługo na Power Projekt niespodzianka na start :)))
piątek, 5 października 2012
HPM sprząta (z) Boschem
Nadszedł czas, w którym chcę się z Wami podzielić przemyśleniami na temat sprzątania, odkurzania i nowego sprzętu.
Jak wiecie od dłuższego już czasu testuję odkurzacz Bosch Pro Power BSGL32510
Dziś podsumuję całą akcję sprzątania.
Odkurzacza odpalam praktycznie codziennie. Ilość kruszków, piasku, kurzu przy takim Malcu jak mój jest wręcz nie do opisania. Ciężko utrzymać porządek zwłaszcza, że cały dom i opieka nad Małym jest na mojej głowie. Radzę sobie całkiem nieźle, a odkurzacz przypadł mi do gustu.
Pierwsze spostrzeżenie, o który wspomniałam w poprzednim poście to design. Czarno-czerwona kolorystyka sprawia, że sprzęt wygląda elegancko i nowocześnie. Opływowe kształty dodają dynamiki wizerunkowej. Połączenie jest jak najbardziej kobiece:
Odkurzacz łatwo się montuje, praktycznie nie potrzebowałam instrukcji obsługi. Rura główna, łukowy łącznik oraz teleskopowa rurka, dają się zmontować jednym ruchem. Nie stwarzają żadnych problemów i nie zabierają czasu, co w przypadku tego typu sprzętów jest bardzo ważne (poziom irytacji równa się zero). Możliwość dostosowania wysokości rurki do użytkownika jest dużą zaletą. Wprawdzie to nie jest nowy patent, ale w przypadku Boscha, wyjątkowo prosty i skuteczny (przynajmniej tak wynika z moich dotychczasowych doświadczeń)
Nie mam oddzielnego miejsca na odkurzacz. Stoi w szafie w oryginalnym opakowaniu, dlatego cenię sobie, że jest na tyle mały i poręczny, że mogę go swobodnie spakować.
Jest leciutki jak piórko (waga ok 4kg). Nie mam problemów z dźwiganiem go, wkładaniem do pudła a następnie na swoje miejsce w szafie (mój Malec też rwie się do dźwigania).
Najbardziej intrygującą jego częścią jest czerwony przewód.Odznacza się na tle czarnej obudowy. Przykuwa oko, a co najważniejsze sam się zwija. Ta część odkurzacza przypadła Synkowi najbardziej do gustu i gdy przewód się schowa mówi "oooo" i klaszcze :)
Odkurzacz posiada schowek na szczotki. Niestety ja z niego nie korzystam. Wszystko wrzucam do pudła jak leci. Tak mi wygodniej. Nie muszę w ten sposób za każdym razem otwierać klapy.
Ma regulację ssania. Co więcej na pokrętle jest oznakowanie, mocy ssani a także podpowiedź z jaka siła jest odpowiednia do jakiej powierzchni. Ja ustawiłam na pozycję średnią i z taką mocą odkurzam wszystko od kanapy po panele i kafelki.
Odkurzacz jest bardzo wytrzymały. Obudowę ma solidną na tyle, że wytrzymuje dodatkowe trzynasto kilowe obciążenie. I zamontowane koła dają radę ciągnąć ten słodki ciężar. A ciężko przekonać Synka by na niego nie siadał skoro dmuchawa tak fajnie wyrzuca powietrze do góry. Gratisowy fryzjer ;)
Do gustu przypadły mi zwłaszcza dwie szczotki, jedna płaska i wąska, którą odkurzam meble i kanapę i szeroka szczota, nie mająca litości dla kurzu znajdującego się na podłodze. Wąską szczelinową używam tylko w wyjątkowych przypadkach do pracy w zakamarkach.
A na koniec wyłącznik. Mam szczęście jeśli sama mogę wyłączyć odkurzacz. Normalnie robi to mój mały pomocnik. To kolejna ulubiona jego czynność związana ze sprzątaniem.
Teraz trochę o workach. Odkurzacz posiada wskaźnik napełnienia worka. Na razie pokazuje mi 1/3 wypełnienia a odkurzam naprawdę dużo. W mojej opinii są pojemne i starczają na długo. Po wypełnieniu worek wymienia się na typ BBZ41FG/TYP G. Cena 4 worków razem z filtrem to ok. 30zł. Myślę, że przy normalnym użytkowaniu taki zapas starczy na rok.
Podsumowując: jestem bardzo zadowolona z pracy odkurzacza. Jak na razie jest niezawodny i doskonale spełnia swoje zadanie. Domowe sprzątanie nabrało nowej jakości wizualnej i wydajnej. Jak dla mnie super :)))
Jak macie ochotę na bieżąco śledzić opinie o odkurzaczach i innych produktach marki Bosch, zapraszam na Facebooka producenta.
wtorek, 2 października 2012
Dentysta
Niestety zaliczyłam z Małym pierwszą wizytę u dentysty.
Odkąd zaczęły wychodzić mu zęby mamy z nimi same problemy. Kilka miesięcy temu zauważyłam, że górne jedynki i dwójki nie są idealne. Bardzo się różnią od dolnych śliczniutkich i bialutkich ząbków. Są chropowate i nierówne.
Gdy pierwsza górna dwójka zaczęła się lekko kruszyć, postanowiłam zareagować. Zapisałam nas do dentysty w prywatnej klinice. Niestety (albo na szczęście jak się okazało) musieliśmy czekać ponad miesiąc na wizytę. W między czasie na placu zabaw zgadałam się z matką, która opowiedziała mi o super stomatologu dziecięcym, który leczy zęby jej trzyletniego syna. I co najważniejsze wizyty refundowane przez NFZ i to na moim osiedlu!
Poszliśmy.
Mały od początku zgrywał bohatera :) Wszystkim wkoło zainteresowany. Chętnie usiadł ze mną na fotelu. dentystka zabawiała go jak mogła, pokazywała przyrządy, dała mu je do ręki. Zapaliła "słoneczko"... wszystko było super do momentu, kiedy nie włożyła lusterka do jego buzi.
Zaczął się lament, odpychanie, bicie, gryzienie... biedna Pani, oj biedna, ale sprawdzić ząbki dla jego własnego dobra musiała.
Po ciężkim boju, wiedziała już wszystko. Diagnoza: brak szkliwa na górnych zębach. Skąd się to wzięło? Nie mam pojęcia. Taki się urodził. Wada genetyczna.
Zęby bez szkliwa są słabe, często się łamią, podatne są na próchnicę.
Teraz nie można zbyt wiele zrobić. Mały nie chce wspólpracować. Mamy zgłosić się, gdy świadomie będzie buźkę otwierał. Za dwa miesiące? Może pół roku? Wszystko zależy od dziecka. Wtedy dopiero będzie można dorobić ukruszone ząbki i wzmocnić je by się mu nie połamały.
A teraz zaleciła raz w tygodniu myć mu ząbki pastą dla dzieci z fluorem w celu zapobiegania próchnicy...
Nikt chyba bardziej niż ja nienawidzi tego całego "ząbkowania".
I dziwię się tylko, że mój Malec mimo wszystko taki dzielny jest...
Odkąd zaczęły wychodzić mu zęby mamy z nimi same problemy. Kilka miesięcy temu zauważyłam, że górne jedynki i dwójki nie są idealne. Bardzo się różnią od dolnych śliczniutkich i bialutkich ząbków. Są chropowate i nierówne.
Gdy pierwsza górna dwójka zaczęła się lekko kruszyć, postanowiłam zareagować. Zapisałam nas do dentysty w prywatnej klinice. Niestety (albo na szczęście jak się okazało) musieliśmy czekać ponad miesiąc na wizytę. W między czasie na placu zabaw zgadałam się z matką, która opowiedziała mi o super stomatologu dziecięcym, który leczy zęby jej trzyletniego syna. I co najważniejsze wizyty refundowane przez NFZ i to na moim osiedlu!
Poszliśmy.
Mały od początku zgrywał bohatera :) Wszystkim wkoło zainteresowany. Chętnie usiadł ze mną na fotelu. dentystka zabawiała go jak mogła, pokazywała przyrządy, dała mu je do ręki. Zapaliła "słoneczko"... wszystko było super do momentu, kiedy nie włożyła lusterka do jego buzi.
Zaczął się lament, odpychanie, bicie, gryzienie... biedna Pani, oj biedna, ale sprawdzić ząbki dla jego własnego dobra musiała.
Po ciężkim boju, wiedziała już wszystko. Diagnoza: brak szkliwa na górnych zębach. Skąd się to wzięło? Nie mam pojęcia. Taki się urodził. Wada genetyczna.
Zęby bez szkliwa są słabe, często się łamią, podatne są na próchnicę.
Teraz nie można zbyt wiele zrobić. Mały nie chce wspólpracować. Mamy zgłosić się, gdy świadomie będzie buźkę otwierał. Za dwa miesiące? Może pół roku? Wszystko zależy od dziecka. Wtedy dopiero będzie można dorobić ukruszone ząbki i wzmocnić je by się mu nie połamały.
A teraz zaleciła raz w tygodniu myć mu ząbki pastą dla dzieci z fluorem w celu zapobiegania próchnicy...
Nikt chyba bardziej niż ja nienawidzi tego całego "ząbkowania".
I dziwię się tylko, że mój Malec mimo wszystko taki dzielny jest...
poniedziałek, 1 października 2012
Trzy na raz!
To był jeden z najbardziej wymagających weekendów, jakie dane było mi przeżyć z moim Synkiem. Cierpliwość, opanowanie i zebranie do kupy ostatnich sił i trzeźwego myślenia na szczęście mnie nie zawiodły, choć zarwałam trzy nocki z rzędu... Spałam na siedząco z Synkiem w ramionach.
Powód? Wychodzące zęby!
Już po pierwszej nocce zauważyłam, że przebiły się mu trzy kły. Jeden, ostatni wychodził przez kolejne dwie nocki... i jeszcze go nie widać...
Środki przeciwbólowe, pomagały góra na dwie godzinki. Mama pomagała na całą noc.
I żal mi tego Malca mojego, że tak boleśnie to ząbkowanie przechodzi. I nie ważne, że nie spałam, że ledwo na oczy przekrwione patrzyłam. Nie ważne... bo jestem w stanie znieść więcej (choć mam nadzieję, ze nie wywołuję wilka z lasu), by jemu było choć trochę lżej.
Ale i taki ciężki weekend swój szczęśliwy epilog mieć musi.
Na pocieszenie i relaks zakupiliśmy nową sofę w Ikei. Wpakowaliśmy ją do samochodu osobowego (!), wnieśliśmy i zmontowaliśmy, a wszystko łącznie w 2 godzinki. Tzn. Mr.Tata montował, a ja mu pomagałam, mówiąc, co i gdzie ma wkręcić (za co podejrzewam, jest mi bardzo wdzięczny).
Chętnie pokazałabym Wam zdjęcia, ale właśnie zepsuł mi się aparat. Próbowałam go naprawić i prawie mi się udało. Tzn. wszystko działa oprócz przycisku robiącego zdjęcie, czyli marne pociesznie. Jak tu blogować bez aparatu?
Można komórką. Tyle, że ona też ledwo zipie, bo Synek litości dla niej nie ma.
Ech... oby jutro było słońce :)
Powód? Wychodzące zęby!
Już po pierwszej nocce zauważyłam, że przebiły się mu trzy kły. Jeden, ostatni wychodził przez kolejne dwie nocki... i jeszcze go nie widać...
Środki przeciwbólowe, pomagały góra na dwie godzinki. Mama pomagała na całą noc.
I żal mi tego Malca mojego, że tak boleśnie to ząbkowanie przechodzi. I nie ważne, że nie spałam, że ledwo na oczy przekrwione patrzyłam. Nie ważne... bo jestem w stanie znieść więcej (choć mam nadzieję, ze nie wywołuję wilka z lasu), by jemu było choć trochę lżej.
Ale i taki ciężki weekend swój szczęśliwy epilog mieć musi.
Na pocieszenie i relaks zakupiliśmy nową sofę w Ikei. Wpakowaliśmy ją do samochodu osobowego (!), wnieśliśmy i zmontowaliśmy, a wszystko łącznie w 2 godzinki. Tzn. Mr.Tata montował, a ja mu pomagałam, mówiąc, co i gdzie ma wkręcić (za co podejrzewam, jest mi bardzo wdzięczny).
Chętnie pokazałabym Wam zdjęcia, ale właśnie zepsuł mi się aparat. Próbowałam go naprawić i prawie mi się udało. Tzn. wszystko działa oprócz przycisku robiącego zdjęcie, czyli marne pociesznie. Jak tu blogować bez aparatu?
Można komórką. Tyle, że ona też ledwo zipie, bo Synek litości dla niej nie ma.
Ech... oby jutro było słońce :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)